Spowiedź Świderskiego. Fredrika zapraszałem pod taśmę

WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu od lewej: Bartosz Smektała i Piotr Świderski
WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu od lewej: Bartosz Smektała i Piotr Świderski

- Dużo się tego naczytałem i nasłuchałem. A to pięć grzechów Świderskiego, a to źle, a to be, a to fuj. Niełatwo się to przyswaja - mówi nam Piotr Świderski, były już trener Eltrox Włókniarza. I przedstawia swoje racje.

Wojciech Koerber, WP SportoweFakty: Sporo tych zarzutów wobec Piotra Świderskiego z różnych stron i z różnych ust. Że taktycznie błądził, że toru nie potrafił przygotować, że z gwiazdami nie znalazł wspólnego języka, a to był za twardy, a to za miękki.

Piotr Świderski, były trener Eltrox Włókniarza Częstochowa: Faktycznie kilka takich wypowiedzi się pojawiło. Mnie najbardziej dziwi to, że głos zabierają osoby, które nie były bardzo blisko klubu. Ani nie jest to prezes, ani zawodnicy. A więc to nie są zarzuty ludzi, którzy wiedzieli, co ja robię. Dość to zaskakujące, że w świętym mieście jest tylu fachowców, a nie ma ich na co dzień przy żużlu. Prezes Maślanka dawno temu był blisko speedwaya, a dziś uważa, że ja dobrze toru nie przygotowuję. Nie wiem, skąd to wie. Na temat mojej osoby wypowiada się również Marcin Najman. Ale nikt z klubu.

Jeśli chodzi o zawodników, to w ostatnim czasie jeden z nich sam wydał oświadczenie, informując, że miał ogromne kłopoty zdrowotne. Nie tylko z ręką, ale też z płucami i nastawieniem mentalnym. Ja oczywiście o tym wszystkim wiedziałem, ale to są tematy szatni, nie do wynoszenia na zewnątrz. Ja się starałem troszkę Fredrika bronić, ale trudno było mówić na jego temat, nie ujawniając, co było powodem takiej, a nie innej formy. Madsen też właśnie przypomniał, że cały sezon jeździł z kontuzją, a wyniki, które osiągał, nie były zadowalające. Co niektórzy zapomnieli, że mając kontuzję nie odpuścił żadnego meczu ligowego. Ale to mu doskwierało i musiał nogę oszczędzać.

Popadł pan w konflikt z jakimś zawodnikiem?

Nie było żadnego konfliktu, natomiast jeśli chodzi o atmosferę, wiadomo, że jest zależna od wyników. Ja to podkreślałem choćby podczas przedmeczowych wywiadów i to samo powie każdy trener - Chomski czy Baron. Jeśli wygrywasz na wyjeździe mecz, który nie był kalkulowany jako zwycięstwo, to atmosfera jest. Ale jeśli wszyscy oczekują wygranej na domowym torze, a ona nie przychodzi, to już o atmosferę trudniej. Zawodnicy też mają oczekiwania wobec siebie, ale jeśli coś zawodzi, sprzęt czy dyspozycja, i nie pojawiają się punkty na koncie, to w zamian pojawia się frustracja.

Ja to rozumiem, bo też jeszcze niedawno byłem zawodnikiem. Te emocje, które się pojawiają, są naturalne. Natomiast miałem wrażenie, że u nas tych momentów szukało się na siłę. Kiedy w innym klubie ktoś coś głośniej powiedział, uznawano to za normalną sytuację. Bez szukania winnych. U nas z kolei były takie sytuacje eksponowane i rozbierane na czynniki pierwsze w najdrobniejszych szczegółach. A mnie przypisywano same grzechy. Że źle wykorzystywałem juniorów itd. Ale tego się nie robi przez media. Chciałbym, żeby ktoś wskazał mi konkretnie, gdzie popełniłem błędy. Bo ja sobie każdy mecz przeanalizowałem. Wiem, kto kiedy był w jakiej dyspozycji i kiedy juniorzy jechali na świetnym poziomie. Tymi zmianami taktycznymi czy zwykłymi z ich udziałem wygrywaliśmy mecze - w Toruniu czy w Gorzowie. Ale ci juniorzy też miewali swoje problemy.

ZOBACZ WIDEO Zmarzlik do samego końca wierzył w tytuł mistrza świata. "Wtedy poczułem krew"

Niektórzy mi zarzucali, że stawiam na Worynę, że powinienem go zastępować młodzieżowcami. Ale w połowie sezonu Kacper odpalił, wygrał nam po części wspomniany mecz w Gorzowie i w dużej mierze, piętnastym wyścigiem, spotkanie w Zielonej Górze. A na koniec sezonu zrobił komplet w domowym meczu z Toruniem. Trudno jednak odnosić się przez media do każdego zarzutu. Podobnie z torem - robiłem go pod zawodników, wsłuchując się w ich sugestie. Myślę, że zawodnicy potwierdzą to w stu procentach. Ale trzeba też wiedzieć, że tylko bodajże dwa mecze nie były w tym sezonie zagrożone. O tym kibice mogą nie wiedzieć albo nie pamiętać, jak to działa. Że składaliśmy pisemne prośby o zdjęcie zagrożenia, jeśli prognozy się nie sprawdzały. Ale gdy do meczu zostają już tylko godziny, to cudu z torem się nie zrobi. Starałem się go robić z toromistrzem i innymi osobami pod nas. Zapraszam na stanowisko fachowców, którzy czują, że zrobiliby to lepiej.

Był pan decyzyjnie autonomiczny?

Personalnie, jeśli chodzi o ustalanie składu na mecze i dokonywanie zmian, tak. Natomiast jeśli chodzi o budowę składu na sezon, nie ja go tworzyłem. To trzeba jasno podkreślić. Ale od początku go akceptowałem i wierzyłem w tych zawodników. Z taką wiarą wszedłem w sezon. Starałem się pracować z tymi zawodnikami, którzy chcieli pracować, którzy byli zaangażowani i zdrowi. Jak Kacper czy juniorzy. Ale później czytam, że Mateusz Świdnicki jechał, bo Sławek Drabik się nim kiedyś opiekował.

Nie chcę Sławkowi nic umniejszać, ale to za moją sprawą zimą doszło do roszady w teamie Mateusza i dołączył do niego jako mechanik Darek Łapa. To jego robota. Bo ten pierwszy mechanik jest niezwykle ważny. Ten, który jest blisko zawodnika, który dobiera przełożenia i rozmawia o odczuciach z jazdy. On ma bardzo duże znaczenie. Dlaczego dziś w teamie Miśkowiaka jest Robert, u Lamparta Trojanowski, a u Cierniaka ojciec, który był zawodnikiem? Dlaczego tyle się mówi o Hajach i Lewickich?

Nie chcę wieszać sobie medali na szyi, ale byłem przy tych chłopakach na każdych zawodach młodzieżowych DMPJ oraz wielu zapleczach kadry. Starałem się podpowiadać tyle, co wiem i co widzę. Tych podpowiedzi mało nie było. Sławek pojawiał się na zawodach w Częstochowie, może jeszcze w Opolu i gdzieś blisko. Ale nie wszędzie. Więc jeśli później Najman opowiada, że przypisuję sobie zasługi Sławka, to gość zwyczajnie mija się z prawdą i wprowadza ludzi w błąd.

Kiedy pan usłyszał, że kontrakt nie zostanie przedłużony?

Jestem w tym sporcie od ładnych paru lat, dlatego mam świadomość, kiedy się zaczyna prowadzić rozmowy i myśleć o ewentualnych wzmocnieniach. Tym bardziej, jeśli się dostrzega problemy, które występują. Ja sam czułem się w obowiązku podzielić z prezesem spostrzeżeniami. To z mojej inicjatywy doszło w trakcie sezonu do spotkania i do rozmowy, jak to widzimy, jak można pomóc Fredce itd. Zainicjowałem rozmowy o przyszłości, o wzmocnieniach, padło też pytanie na temat mojej umowy, która do końca października była ważna. Prezes odbił jednak piłeczkę mówiąc, że teraz nie jest dobry moment na takie rozmowy. Żebyśmy odjechali sezon do końca, a po ostatnim meczu pogadamy na temat przyszłości.

Nie wciągnął mnie w rozmowy i dywagacje na temat wzmocnień. To był dla mnie sygnał, że współpraca dobiega końca, zwłaszcza że mówiło się i pisało o rozmowach prezesa z Kacprem czy Smektałą. Po meczu w Grudziądzu dowiedziałem się, że umowa nie będzie przedłużona, co przyjąłem do wiadomości. Dodatkowo prezes zaproponował skrócenie czasu pracy. Tak to zostało załatwione. Nie wiem, czy powodem były oszczędności, choć ostatnie płatności wobec mnie nie są realizowane w terminie. Zaległości są dwumiesięczne. Tak sprawy wyglądają, trudno mówić, że inaczej.

Dostrzega pan jakieś swoje błędy podczas pracy we Włókniarzu?

Byłem do niej gotowy i chciałem pracować z każdym, kto miał chęć. Ale nikomu nie wykręcę ręki, żeby do takiej roboty zmusić. Choć zawsze jest coś do poprawy.

Odczuwał pan czyjąś niechęć do wzajemnej współpracy?

Nie wiem, nie dostrzegłem czegoś takiego jak niechęć do mnie. Zagranicznych zawodników ograniczały tematy zdrowotne. Leon nie chciał za dużo trenować, bo oszczędzał nogę, a Fredka ma swój styl przygotowań do meczów. Namawiałem go do startów spod taśmy, bo widziałem, że brakuje mu jazdy. Dopóki nie zaczął występować w Szwecji, to tych wyścigów w naszej lidze miał bardzo mało. A przecież kiedyś ścigał się też i w Anglii, i w Szwecji. W samej Anglii spotkań jest około czterdziestu, więc wszystkiego w sezonie wychodzi koło stówki. A tu chłop się przejechał raz na dwa tygodnie. Widziałem to i zapraszałem pod taśmę, ale, jak mówię, nikomu ręki nie wykręcę. Inna sprawa, że pewne rzeczy nie powinny tak wyglądać, ale to już osobny rozdział w żużlu.

Co dalej? Była opcja przenosin do Gniezna?

Prawdą jest, że były rozmowy. Gniezno się zgłosiło, dostałem propozycję finansową, na którą przystałem. Jednak po spotkaniu rady nadzorczej usłyszałem, że jest inna opcja. A już w szczegółach układaliśmy z menedżerem Rafaelem Wojciechowskim skład i detale kontraktowe. Coś się jednak wydarzyło, że ta możliwość upadła. Nie wiem, z jakiego powodu. Ja przedstawioną przez Gniezno ofertę finansową zaakceptowałem.

Wobec tego pozostaje pan otwarty na ewentualne inne propozycje?

Na razie jestem... hm. Nie wiem. Bo naprawdę, za dużo się tego naczytałem i nasłuchałem. A to pięć grzechów Świderskiego, a to źle, a to be, a to fuj. Niełatwo się to przyswaja. Jak pomyślę, że miałbym dalej działać w tym środowisku, to chyba nie bardzo.

Powrót na stołek telewizyjnego eksperta?

I co? Miałbym gadać o tych ludziach, którzy przed chwilą na mnie pluli? Telewizję wspominam bardzo miło, ludzi, z którymi współpracowałem. Bardzo fajne czasy, nic nie mam do tej roboty. Ale ogólnie, jak pomyślę o dyscyplinie, to jestem lekko załamany.

A zdrowotnie wrócił pan do zadowalającej formy czy pozostały ograniczenia i tętna nie można zanadto windować?

Po operacji temat został na tyle załatwiony, że ta aorta działa i oby nie pierdyknęła. Biorę tabletki, prowadzę się raczej oszczędnie, a ostatnio doskwiera mi kolano połamane we Wrocławiu. Ale biorę zastrzyki i powinno wrócić do normy.

Fizycznie wciąż wygląda pan na osobę aktywną. Geny?

Tak, to już zasługa rodu Świderskich. Poza tym jestem ruchowo aktywny, nie siedzę na kanapie i nie wpieprzam pączków. Przyzwyczajenia żywieniowe i ruchowe we mnie zostały, muszę żyć zgodnie z zaleceniami lekarzy i dobrze się prowadzić.

Zobacz także:
Dowcipy Strasburgera na uroczystej gali. "Ludzie się śmiali"
Płaci najwięcej, jeździ autem Bonda. Polski prezes robi furorę

Źródło artykułu: