Lecisz tam? To przygotuj się na kwarantannę za 8,5 tys. zł

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Dominik Janusz
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Dominik Janusz

- W Sydney mamy teraz około 100 przypadków COVID-19 dziennie. Zmarło zaledwie kilka osób. Mimo tego, mamy lockdown do końca lipca, a pewnie zostanie przedłużony - mówi o pandemii w Australii Dominik Janusz, Polak mieszkający tam od kilkunastu lat.

W tym artykule dowiesz się o:

[tag=33275]

Dominik Janusz[/tag] pochodzi z Rzeszowa. W Polsce pracował jako dziennikarz sportowy. Zajmował się m.in. żużlem. - Do Australii przeniosłem się w styczniu 2004 roku. Początkowo byłem tam na wizie studenckiej. Później otrzymałem stały pobyt, a z końcem 2008 roku przyjąłem australijskie obywatelstwo - mówi Janusz. - Jako młody człowiek szukałem swojego miejsca. Spodobało mi się w Australii i zdecydowałem się tam zostać na stałe - dodaje.

Polak pytany o pandemię w Australii, zastanawia się, czy w przypadku tego kontynentu można w ogóle używać słowa pandemia. - Trudno tutaj chyba mówić o pandemii. Wirus nie zbiera w Australii takiego żniwa jak w Europie, USA czy Południowej Ameryce. Przede wszystkim zamknięte są granice Australii, a ci, którzy przyjeżdżają do kraju, muszą odbyć obowiązkową kwarantannę w hotelu. To kosztuje 3000 dolarów australijskich, czyli jakieś 8,5 tys. złotych - wyjaśnia Janusz.

Wirus przedostaje się przez zamknięte granice

Zdaniem Polaka mieszkającego w Australii, właśnie dzięki restrykcjom bardzo mało wirusa przedostaje się na ten kontynent. - Taki stan rzeczy trwa od marca 2020 roku. Australia nie otworzyła granic, a obligatoryjna kwarantanna będzie obowiązywać nadal. Mimo takich obostrzeń, wirus i tak dociera do Australii - dodaje.

ZOBACZ WIDEO: Restrykcje w Tokio wpłyną na formę zawodników? "Jedziemy tam wykonać dobrą robotę"

Na potwierdzenie tych słów nasz rozmówca podaje przykłady zarówno z zeszłego roku, jak i sprzed kilku tygodni. - W 2020 roku Melbourne przez ponad trzy miesiące było w stanie lockdownu. Dokładnie trwało to 112 dni. Kilka tygodni temu jeden z kierowców samochodu, przewoził kogoś na kwarantannę i złapał od niego wirusa, a następnie rozniósł go po Sydney. Władze zdecydowały się na lockdown, gdy przypadki zachorowań przekroczyły 20 osób dziennie. Zdaję sobie sprawę, że z punktu widzenia Polski pewnie brzmi to komicznie, ale w Australii kwestia obostrzeń jest bardzo surowo przestrzegana - podkreśla.

Mniej zakażeń niż w Polsce - pełny lockdown

- Na tę chwilę mamy w Sydney około 100 przypadków zachorowań dziennie. Zmarło kilka osób. Lockdown obowiązuje do 30 lipca, ale spodziewamy się, że zostanie przedłużony do połowy sierpnia. Wirus rozniósł się do kilku innych miast, jak Melbourne, Brisbane czy Adelajdy. W każdym z tych miast wprowadzono kilkudniowy lockdown. Zwykle trwa to od 3 do 5 dni, a przypadki lokalnej transmisji wirusa schodzą do zera. Zdarzają się sytuacje, że zamykany jest cały stan, gdy pojawi się choćby jeden przypadek lokalnej transmisji wirusa. Tak było choćby w stanie Western Australia - zaznacza Dominik Janusz.

Życie w lockdownie w Australii przypomina trochę to w Polsce, w czasach, gdy obowiązywały ostre restrykcje. - Restauracje jedzenie oferują tylko na wynos i z dowozem. Supermarkety, apteki, stacje benzynowe i podstawowe sklepy działają w miarę normalnie. Każdy, kto tam wchodzi, musi przy użyciu swojego telefonu i profilu rządowego dokonać tzw. covid-checkin, czyli zeskanować kod i w ten sposób zalogować się, by można było później śledzić jego ruchy w razie kontaktu z kimś chorym. Używanie checkin jest obowiązkowe w trakcie lockdownu. Poza nim jest rekomendowane, a w niektórych przypadkach również obowiązkowe - zaznacza.

W Australii przez większą cześć pandemii uniknięto obowiązku noszenia maseczek. - Obecnie obowiązek zakrywania ust i nosa obowiązuje wewnątrz budynków. Na świeżym powietrzu nie jest to wymagane. Oczywiście, że Australijczycy denerwują się tymi obostrzeniami i lockdownem. W tym kraju jednak wiele osób może pracować zdalnie, dlatego może nie jest to aż tak uciążliwe, jak w innych państwach, gdzie technologia nie jest taż tak bardzo rozwinięta i nie pozwala na pracę zdalną dla tak szerokiego spektrum - tłumaczy Dominik Janusz.

Szkoły przez dłuższy czas pandemii funkcjonowały normalnie. - Nauczanie zdalne w Sydney obowiązuje raptem od trzech tygodni - dodaje.

Co z gospodarką i turystyką?

Lockdown powoduje ogromne straty w gospodarce. Turystyka zagraniczna praktycznie w pandemii nie istnieje dla Australii. Jak zatem radzi sobie ten kraj? - Gospodarka australijska opiera się głównie na górnictwie i rolnictwie. Te dwie gałęzie prawdopodobnie pokryły straty, które gospodarka poniosła w wyniku braku zagranicznych turystów. W górę poszły ceny ropy naftowej, złota, rudy żelaza i innych surowców, dzięki czemu dochód w budżecie pojawił się z innych źródeł - tłumaczy sytuację gospodarczą Australii mieszkający tam Polak.

Australia jest zamknięta na zagranicznych turystów. - Ale za to więcej Australijczyków podróżuje po swoim kraju. Od kwietnia do momentu lockdownu można było również latać do Nowej Zelandii. Mimo problemów, nasze linie lotnicze jak Quantas czy Virgin przetrwały. Podobnie jak duża agencja turystyczna Flight Centre. Sama gospodarka nie ma się źle. Australia miała wzrost gospodarczy w drugiej połowie 2020 roku i w pierwszej bieżącego roku - zaznacza Janusz.

Nowe warianty wirusa a szczepienia

W Australii pojawiły się już nowe warianty wirusa Lambda. - Szczerze mówiąc, Australijczycy bardziej boją się na razie wariantu Delta. W Sydney nie słychać jeszcze o kolejnych odmianach. Lambda być może już dotarła, ale nie powoduje to jakiejś większej paniki czy poważniejszego problemu - tłumaczy nasz rozmówca.

Szczepienia w Australii przebiegają bardzo wolno. Zaszczepionych pierwszą dawką jest prawie 10,5 miliona ludzi, czyli nieco ponad 36 procent populacji w wieku 16+. W pełni zaszczepionych jest niespełna 7,5 miliona Australijczyków. - Nie śpieszono się z rozpoczęciem szczepień. Na początku postawiono u nas na Astrazenekę, która produkowana jest tutaj lokalnie w laboratoriach. Na drugą dawkę czekało się trzy miesiące, stąd też wolne tempo szczepień. Mieliśmy problem z dostawami szczepionek Pfizer, a rząd w ogóle nie negocjował z Johnson&Johnson lub Moderną. Dopiero gdy pojawił się wariant Delta, przyśpieszono szczepienia i Pfizer zwiększył dostawy - wyjaśnia Polak mieszkający w Australii.

Aby w pełni zaszczepić dorosłych Australijczyków, należy podać 40 milionów szczepionek dla 20 milionów obywateli 16+. - Na tę chwilę podano ponad 10 milionów szczepionek. Szacuje się, że do końca sierpnia będzie ich 16 milionów, a do końca roku wszyscy, którzy chcą się zaszczepić, będą mieli taką możliwość. Szczepionki nie są obowiązkowe i są darmowe - podkreśla.

Obowiązek zaszczepienia mają na przykład pracownicy opieki nad starszymi osobami lub przewożący ludzi na kwarantannę. - Rząd pracuje nad kolejnymi zmianami odnośnie tego, kto będzie musiał mieć obowiązkowe szczepienia. Trwają także przygotowania do otwarcia granic. Myślę jednak, że Australia w pełni otworzy granice dopiero w połowie 2022 roku - uważa Dominik Janusz.

Z dziennikarstwa do sektora IT

Od ponad 15 lat Polak pracuje w sektorze informatycznym. - Na początku mojego pobytu w Australii bawiłem się jeszcze trochę w dziennikarstwo. Miałem swój stary sprzęt radiowy i nagrywałem wywiady podczas zawodów w Australii. Moje teksty przez jakiś czas ukazywały się w "Tygodniku Żużlowym", a sporadycznie nagrywałem też materiały do polskiej sekcji australijskiego SBS - dodaje.

Dziennikarstwo to była pasja i rozrywka dla Dominika Janusza. - Prawdziwą karierę zawodową rozwinąłem właśnie w Australii w sektorze informatycznym. Śledzę nadal żużel, ale już bez większych emocji. Oglądam Grand Prix i mecze polskiej ligi, a także inne zawody. Jestem na bieżąco z wynikami i tabelami, głównie za sprawą portalu WP SportoweFakty. Od czasu do czasu zaglądam do ligi brytyjskiej, szwedzkiej i duńskiej. Czasem zawody ogląda ze mną mój 9-letni, urodzony w Australii syn, który jednak nie jest nadzwyczajnie zainteresowany sportem - dodaje Dominik Janusz.

Ciągnie wilka do lasu i żużlowej pasji nie da się tak łatwo zapomnieć, będąc nawet na drugim końcu świata. - W 2015 roku byłem na Grand Prix w Melbourne. Spotkałem się tam z Piotrem Szymańskim i reprezentacją Polski na DMŚJ w Mildurze. Fajnie było po tylu latach znów zobaczyć się i porozmawiać. Ostatni raz na zawodach żużlowych w Australii byłem przed pandemią. Pojechałem z moim synem do Kurri Kurri na rundę Indywidualnych Mistrzostw Australii - wspomina Polak mieszkający na Antypodach.

Zobacz także: Żużel w stylu Patryka Vegi
Zobacz także: Bartku, Vaculika goniłeś bez sensu

Źródło artykułu: