Chociaż jeszcze nie ma oficjalnej informacji dotyczącej nowego kontraktu PGE Ekstraligi z telewizją, to wiele wskazuje na to, że zwycięstwo zapewnił sobie dotychczasowy nadawca Canal Plus. Kluby z najwyższej żużlowej klasy rozgrywkowej za cztery sezony mają otrzymać do podziału aż 180 milionów złotych, co będzie zdecydowanym rekordem jeżeli chodzi o światowy speedway (więcej na ten temat TUTAJ).
Jest to dla wszystkich zespołów z pewnością bardzo dobra informacja, bowiem otrzymają one od telewizji rekordowy zastrzyk finansowy. Nie brakuje jednak głosów mówiących o tym, że może on być niejako "pocałunkiem śmierci" dla klubów, ponieważ bardzo dobra jakość transmisji niszczy frekwencję na stadionach. W szczególności teraz, kiedy w czasach pandemii kibice często nie mają innej alternatywy niż oglądanie spotkań w telewizji, może istnieć niebezpieczeństwo, że nie wrócą już na stadiony.
W związku z tymi obawami zapytaliśmy o tę kwestię Grzegorza Kitę, eksperta w dziedzinie marketingu sportowego. - Nie jest rzeczą prostą odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno w Polsce funkcjonuje stereotyp rynkowy, że telewizja zabiera kibiców ze stadionów ale jego prawdziwość jest dyskusyjna. To dość indywidualna sprawa. Tego nie da się dopasować do wszystkich dyscyplin, klubów i obiektów sportowych. Co więcej, zwykle ten stereotyp staje się dobrym alibi dla podmiotów sportowych, które nie umieją zapewnić odpowiedniej frekwencji - komentuje Kita.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to może być rekord świata. Co on zrobił przy wyrzucie z autu?!
- Poza tym trzeba mieć świadomość o jakich obiektach sportowych mówimy. Telewizja może wywołać problemy z wypełnieniem frekwencji na obiekcie kilkudziesięciotysięcznym. Natomiast jeśli telewizją chcemy tłumaczyć braki frekwencyjne na obiektach, które mają kilka tysięcy miejsc to wygląda to mało wiarygodnie. Mówiąc szczerze, należałoby ten temat analizować wnikliwie, ale indywidualnie i konkretnie, ponieważ nie ma na to jednej, uniwersalnej odpowiedzi - mówi prezes Sport Management Polska.
Jeden z najbardziej cenionych marketingowców w Polsce zauważa, że środowisko kibicowskie jest bardzo emocjonalne. Dlatego warto o tym pamiętać, analizując ten potencjalny problem.
- Środowiska kibicowskie mają to do siebie, że dążą do bycia na stadionie, ponieważ tam szukają i oczekują atmosfery, która jest niepodrabialna. Emocje na żywo, w bezpośredniej bliskości rywalizacji sportowej, przeżywane wespół z tysiącami ludzi, którzy wyznają podobne zainteresowania. Poza tym imprezy sportowe przyciągają szerszym wachlarzem emocji i smaków. Wielu kibiców nie chce oglądać tylko samego spotkania, traktuje to jako szerszą imprezę z wieloma atrakcjami - zwraca uwagę znany ekspert.
- Jest wielu fanów, którzy np. tylko towarzyszą swoim znajomym, a inni stosują się do jakiejś mody. Stosuje się przecież takie pojęcia jak "kibic towarzyszący" czy "kibic wydarzenia". Jeszcze innych przyciągają gwiazdy i influencerzy, także te na trybunach. Dlatego warto byłoby zbadać społeczność kibiców żużlowych uczęszczających na stadiony pod kątem tego, co i w jakim stopniu wpływa na ich decyzje frekwencyjne i konsumenckie - zauważa Kita.
Co ciekawe, Grzegorz Kita w rozmowie z WP SportoweFakty podkreślił, że może nastąpić sytuacja wręcz odwrotna do tej, która budzi obawy. Paradoksalnie, transmisje telewizyjne mogą wpłynąć na zwiększenie liczebności kibiców na obiektach żużlowych.
- Z mojego punktu widzenia jest tak, że o prawa telewizyjne trzeba walczyć. To jest niewątpliwy plus dla dyscypliny, ponieważ nie tylko rozwija ją finansowo, ale przede wszystkim rozszerza jej zasięg. Podnosi to jej prestiż oraz zapewnia dotarcie do nowych grup docelowych. Natomiast nie wyklucza to w ogóle tego, że telewizja może służyć do promocji klubu i widowiska, a szczególnie do wypromowania mody na bywanie na meczach. To jest kwestia tego jak dobrze zostanie sprzedana atmosfera na obiekcie, jak pokazany zostanie anturaż wokół wydarzenia, jak zostaną sprzedane i wypromowane atrakcje okołomeczowe - podkreśla Kita.
- Poza tym kibice są świadomi, że dostają coś za coś. Przed telewizorem mają pełną wygodę, powtórki i fajny komentarz, ale to na obiekcie czują prawdziwe emocje, ryk tłumów i szeroko rozumianą atmosferę. Patrząc strategicznie, te dwa nurty muszą koegzystować i rozwijać się w symbiozie. Telewizja musi robić swoje, a o frekwencję też należy walczyć. Zresztą trzeba też rozumieć, że czasem można wylać dziecko z kąpielą. Postawienie wyłącznie na przekaz telewizyjny i zaniedbanie walki o frekwencję ma swoją dodatkową cenę. Jeśli widzowie w telewizji widzą puste trybuny, samo w sobie to dewaluuje wartość produktu, pogarsza wizerunek i obniża zainteresowanie - tłumaczy ekspert.
Co ciekawe, Grzegorz Kita zwrócił uwagę, że to wcale nie telewizja może stanowić największe zagrożenie dla frekwencji na obiektach sportowych. Szybkie tempo życia oraz rozwój technologii informacyjnych to jest coś czego powinny obawiać się polskie kluby.
- Poza tym warto wybiec jeszcze dalej do przodu. Czasy pandemii bardzo mocno rozwinęły formaty internetowe i pociągnęły za sobą zmiany w zwyczajach widzów. Może okazać się, że już za chwilę problemem nie będzie telewizja, a internet. Czyli kibic pozostający w domu nie dla transmisji telewizyjnej, ale ten który na smartfonie będzie zainteresowany oglądaniem wyłącznie skrótów, dodatkowego contentu meczowego czy produkcji specjalnych. Innymi słowy już dzisiaj trzeba tak konstruować widowisko na obiekcie sportowym aby kibic miał jak najwięcej różnorodnych powodów do odwiedzania aren sportowych - podsumował Kita
Zobacz także: Zagar ma nową motywację
Zobacz także: Smolińskie celuje w powrót do SGP