Żużel. Szpila tygodnia: IMP musi być świętem speedwaya. Dotąd tak nie było [KOMENTARZ]

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Piotr Pawlicki kontra Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Piotr Pawlicki kontra Bartosz Zmarzlik

Finał IMP na żużlu ma potencjał, by stawiać go na równi z turniejami cyklu SGP. Organizacja zawodów u zwycięzcy PGE Ekstraligi sprawiła, że w ostatnich latach impreza nie mogła liczyć na odpowiedni splendor. Teraz może się to zmienić.

Zasadę, że finał Indywidualnych Mistrzostw Polski organizuje zwycięzca PGE Ekstraligi z poprzedniego sezonu wprowadzono przed wieloma laty i nie było w niej nic złego. To miała być forma dodatkowej nagrody za zdobycie tytułu Drużynowego Mistrza Polski, a także okazja do zarobku. W końcu impreza goszcząca najlepszych żużlowców w kraju powinna przyciągać na trybuny tłumy widzów.

Problem z tą zasadą pojawił się w momencie, gdy PGE Ekstraliga znalazła dominatora w postaci Fogo Unii Leszno. "Byki" zaczęły seryjnie wygrywać rozgrywki krajowe, a przez to i finał IMP został "zabetonowany" na stadionie im. Alfreda Smoczyka. Ostatnie lata pokazały, że leszczyńskiej publiczności zawody o miano najlepszego żużlowca w kraju nieco się objadły. Liczba widzów na trybunach, delikatnie rzecz ujmując, nie rzucała na kolana.

Dlatego pozytywnie oceniam to, że GKSŻ postanowiła coś z tym zrobić. Wybieranie gospodarza finału IMP na zasadzie konkursu daje gwarancję, że po imprezę zaczną sięgać ośrodki, które mają na nią większy pomysł. Brutalnie pisząc, w Lesznie zawody tej rangi nie są atrakcyjne dla kibica. W Wielkopolsce niektórzy pamiętają turnieje Grand Prix, a Piotra Pawlickiego i inne gwiazdy PGE Ekstraligi widzą co dwa tygodnie.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Polonia po awansie opcją dla Emila Sajfutdinowa? Rosjanin komentuje

Tymczasem finał IMP ma wszystko, by być imprezą na miarę właśnie turnieju SGP. Jako kraj regularnie posiadamy przecież 3-4 zawodników w mistrzostwach świata, a kilku kolejnych zdecydowanie nie odstaje poziomem od ich konkurentów z Danii czy Szwecji. Kwestie paszportowe decydują jednak, że przy okazji chociażby rozdzielania "dzikich kart", niejednokrotnie wybrani Polacy muszą być pomijani. Dość powiedzieć, że Bartosz Zmarzlik, czyli dwukrotny mistrz świata, nigdy nie był mistrzem Polski. To mówi wystarczająco wiele o poziomie i konkurencyjności tych zawodów.

Odejście od zasady, że finał IMP organizuje zdobywca DMP daje też szansę na promocję dyscypliny w innych ośrodkach. Ktoś powie, że piękną "promocję" mieliśmy przy okazji Złotego Kasku w Pile, gdzie tor nie spełniał wymogów, z band wystawały gwoździe, a turniej odwołano w ostatniej chwili w atmosferze skandalu. Wolę jednak pozytywne przykłady.

Pamiętam, jak w roku 2011 półfinał IMP organizowano w Opolu, a gwiazdą zawodów był wówczas Tomasz Gollob. Bydgoszczanin przyjeżdżał na Opolszczyznę jako aktualny mistrz świata. Chęć zobaczenia Golloba na stadionie przy ul. Wschodniej była tak ogromna, że malutki stadion Kolejarza pękał w szwach. Kibice siedzieli na wałach ziemnych ściśnięci niczym sardynki w puszkach, a kolejki do kas po bilety liczyły kilkaset metrów.

Nie mam wątpliwości, że gdyby teraz finał IMP organizowano w Opolu czy innym ośrodku spragnionym żużla na najwyższym poziomie, to obrazki byłyby podobne. Wystarczy jedynie nie przesadzić z cenami biletów, co zresztą często zdarza się w przypadku turniejów indywidualnych. Jednak to temat na inny felieton.

Łukasz Kuczera

Czytaj także:
Janusz Kołodziej dalej w militarnym stroju
Komarnicki oddał swój medal na WOŚP

Źródło artykułu: