Orzeł Łódź w 2014 roku był prawdziwą rewelacją rozgrywek. Drużyna pod wodzą Lecha Kędziory dotarła do finału Nice 1. Ligi Żużlowej, a Jason Doyle był prawdziwym objawieniem rozgrywek. Sezon później łodzianie chcieli powtórzyć sukces, a gwarantem dobrych wyników miało być między innymi przedłużenie kontraktu z Madsem Korneliussenem.
Rzeczywistość okazała się jednak brutalna, a prawdziwą weryfikacją okazał się mecz czwartej rundy w Rybniku. W nim gospodarze wygrali 63:27, a Witold Skrzydlewski wiedział, że potrzebuje radykalnych ruchów, aby zdołać utrzymać 1. ligę w Łodzi. Z niespodziewaną pomocą przybył wtedy... Janusz Ślączka, który w latach 2011-2013 prowadził Orła Łódź.
Hans Andersen po przeciętnym sezonie 2014 nie był rozchwytywany przez inne kluby, dlatego związał się kontraktem z ekstraligową Stalą Rzeszów. Ślączka nie widział jednak dla niego miejsca w składzie, a wypożyczenie do Orła Łódź było doskonałą okazją dla Duńczyka. W debiutanckim meczu w biało-niebieskich barwach "Ugly Duck" na dobrze sobie znanym torze w Bydgoszczy wywalczył 11 punktów i był liderem drużyny.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy
- Tak naprawdę można powiedzieć, że Hans uratował wtedy 1. ligę dla Łodzi. Nasi zawodnicy słabo jechali, a do tego mieliśmy w zespole mnóstwo kontuzji. Gdyby nie jego cenne punkty, to historia mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. Kto wie, czy miasto budowałoby stadion dla 2-ligowego klubu - komentuje ówczesny szkoleniowiec Orła Lech Kędziora.
Po świetnym sezonie w Orle, Andersen otrzymał wiele propozycji z innych klubów. Szybko jednak doszedł do porozumienia z Witoldem Skrzydlewskim i był bardzo pewnym punktem drużyny w sezonie 2016. Łodzianie kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa i wydawało się, że nikt nie zatrzyma ich przed awansem do najwyższej klasy rozgrywkowej.
Pechowy dzień dla Hansa Andersena i Orła Łódź
Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że 29 sierpnia 2016 okaże się kluczowy dla drużyny z centralnej Polski. Podczas meczu ligi brytyjskiej, pomiędzy Leicester Lions a Poole Pirates, Max Fricke stracił kontrolę nad motocyklem i uderzył w Andersena, w wyniku czego Duńczyk doznał kontuzji dłoni. Działacze Orła doskonale zdawali sobie sprawę z faktu, że pomoc Andersena może okazać się kluczowa w kontekście walki o awans. W związku z tym zaangażowali najlepszych specjalistów chirurgii w Polsce i ściągnęli zawodnika na operację.
Andersen opuścił łącznie trzy mecze, ale miał być gotowy na rewanżowy pojedynek finałowy z Lokomotivem Daugavpils w Łodzi. Po treningach potwierdzał, że czuje się znakomicie i jest gotowy na walkę o niezwykle cenne ligowe punkty. Ostatecznie Orzeł wygrał ten mecz 46:44, ale zaliczka z pierwszego spotkania pozwoliła Łotyszom na zwycięstwo w finale. Głównym winnym porażki uznano właśnie Andersena, który zdobył tylko trzy punkty.
- Po czasie można gdybać, że mogłem wystawić Tungate'a i wtedy byśmy wygrali. Hans był jednak liderem drużyny i chciał zrobić wszystko żebyśmy wygrali ten mecz. Jego ambicja okazała się zgubna, ale nie można mieć o to do niego pretensji. Zdobył tyle punktów dla Orła, że śmiało można go nazywać legendą klubu - mówi Kędziora.
Kibice robią tatuaże z podobizną idola
Urodzony w 1980 roku zawodnik jako legenda jest postrzegany także przez sympatyków klubu. Nie przypadkiem to właśnie jego podobiznę postanowił wytatuować sobie na ramieniu zagorzały kibic Orła, Patryk Sobczyński. - Hans imponuje mi swoją walecznością, ale także uśmiechem i podejściem do kibiców. Gdy zobaczył mój tatuaż to był zaskoczony i podekscytowany. Mówił, że to świetna robota.
Kibice w Łodzi uwielbiają Andersena nie tylko z powodu dobrych wyników. Kilka razy zaskakiwał ich swoją otwartością. Potrafił sprzedawać gadżety w sklepie z pamiątkami czy pomagać prowadzić doping na łódzkim stadionie. Gdy podczas meczu barażowego w Poznaniu w 2019 roku nie znalazł miejsca w składzie, to najpierw wspierał kolegów w parku maszyn, a potem cieszył się z sukcesu z kibicami na trybunach.
Przed sezonem 2020 wydawało się, że to koniec przygody Andersena w Łodzi. Jak mówił w rozmowie z WP SportoweFakty Witold Skrzydlewski, Duńczyk otrzymał jeszcze jedną szansę od działaczy klubu. - Zostałem przekonany, że ten zawodnik zostawił zbyt wiele zdrowia w naszym klubie, żeby z niego tak po prostu zrezygnować. Andersen łamał sobie kości dla tego klubu, a poza tym wyciągał go z wielu kryzysów. Gdyby nie on, mogliśmy już dawno spaść do drugiej ligi - mówił wtedy główny sponsor Orła.
Hans Andersen ostatecznie otrzymał szansę od trenera Adama Skórnickiego w trzech meczach. Na bardzo trudnym terenie w Toruniu wywalczył osiem punktów i był jednym z liderów drużyny. To jednak nie wystarczyło do wywalczenia miejsca w wyjściowym składzie. Sześcioletnia przygoda Andersena z Orłem skończyła się 15 sierpnia w Tarnowie, kiedy to zdobył pięć "oczek".
Hans Andersen postanowił przenieść się do drugoligowego Lokomotivu. - Moim zdaniem powinien zostać w Orle. To żywa legenda naszego klubu. Sam podkreśla, że Łódź to jego drugi dom. Kibice zawsze będą stali za nim murem - mówi Sobczyński.
Ostatnich kilkanaście miesięcy to niezwykle trudny czas dla zawodnika z Odense. Stracił kilka bliskich osób, w tym wieloletnich sponsorów. Do tego bezustannie zmagał się z kontuzjami. Z całą pewnością niejeden żużlowiec porzuciłby sport. Hans Andersen już niejednokrotnie pokazywał, że świetnie radzi sobie z przeciwnościami losu i niewykluczone, że jeszcze będzie czarował kibiców swoją jazdą w eWinner 1. Lidze.
Zobacz także:
- Były mistrz świata na długim torze rezygnuje z Grand Prix. Chce się skupić na budowie domu
- Cegielski nadal walczy o pieniądze dla rodziny Tomasza Jędrzejaka. Mówi o wielkim skandalu