W Australii trwa druga fala koronawirusa. Jest gorzej niż na przełomie marca i kwietnia, gdy rekordem było 458 zakażeń jednego dnia.
Od początku lipca znów rośnie liczba zakażonych i pod koniec miesiąca padł nowy rekord - 721 potwierdzonych przypadków jednego dnia. Za brak maseczki można dostać mandat o równowartości ponad 4 tys. złotych.
Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Co u pana słychać?
Justin Sedgmen, australijski żużlowiec, były zawodnik klubów z Miszkolca, Opola, Ostrowa Wielkopolskiego i Zielonej Góry: W tej chwili jestem w Mildurze, czyli w stanie Wiktoria, gdzie mamy ogromne problemy z koronawirusem. Niedawno został tu wprowadzony pełny lockdown. Na ten moment mamy około 5000 potwierdzonych przypadków COVID-19.
Rozumiem, że sytuacja wymknęła się spod kontroli tylko w stanie Wiktoria.
W Queensland, Zachodniej Australii, Południowej Australii jest w porządku, ale w Nowej Południowej Walii i Wiktorii sytuacja wygląda naprawdę źle.
ZOBACZ WIDEO Tajemnicza wypowiedź Zmarzlika. O co mu chodziło? Dyrektor Stali komentuje
Jak zmieniło się wasze życie?
Wyjście z domu jest możliwe tylko w niezbędnych celach. Możemy udać się do sklepu, żeby zrobić zakupy lub iść do pracy, o ile ta zalicza się do katalogu tych niezbędnych. Noszenie masek jest teraz obowiązkowe. Jeśli tego nie robisz, to musisz liczyć się z wysoką grzywną.
Czyli?
Można naprawdę nieźle dostać po kieszeni, bo kary sięgają 1662 dolarów (około 4430 zł). Szkoda, że wszystko potoczyło się w ten sposób, bo nic tego nie zapowiadało. Radziliśmy sobie całkiem dobrze z koronawirusem.
Dlaczego sprawy wymknęły się spod kontroli?
Moim zdaniem przyczyna jest oczywista. Na początku nie zdecydowaliśmy się na pełną blokadę, a uważam, że należało to zrobić. Zdecydowane ruchy były bardzo potrzebne. Gdybyśmy zamknęli cały kraj od razu na 6 - 8 tygodni, to pewnie łatwiej byłoby opanować sytuację. Z drugiej strony proszę nie myśleć, że nasze życie się diametralnie zmieniło, bo tak nie jest. Jedna jedyna różnica polega na tym, że trzymamy od siebie jak największy dystans. Warto jednak podkreślić, że wszyscy trzymają się tutaj reguł.
Chyba jednak coś się zmieniło, bo na ulicę wyszła policja.
To fakt, że mamy teraz policję i wojsko na ulicach, ale nikogo to specjalnie nie przeraża. Każdy doskonale rozumie, dlaczego tak się dzieje. Chodzi o respektowanie zasad, które zostały wprowadzone. Nic więcej.
Jakie są prognozy? Jak długo będziecie jeszcze tkwić w takiej sytuacji?
Trudno powiedzieć, ale mówi się o sześciu, może ośmiu tygodniach. Pocieszamy się tym, że powoli kończy się u nas zima, a to oznacza lepszą pogodę.
Zakładam, że to wszystko zmieniło pańskie plany.
Jasne, że tak. Najbardziej brakuje mi teraz treningów na torze. Jeszcze nie tak dawno jeździłem w Mildurze w każdy weekend. Niestety, teraz nie ma na to szans i zakładam, że nic nie zmieni się przez kilka najbliższych tygodni. Można powiedzieć, że tutaj utknąłem.
Tęskni pan za jazdą w Polsce?
Nawet nie macie pojęcia, ile bym dał, żeby być teraz w Polsce i ścigać się na żużlu. Jesteście wielkimi szczęściarzami, że macie w miarę normalne rozgrywki ligowe i powinniście to bardzo docenić. Dodam zresztą, że śledzę, co się u was dzieje. Widziałem podniebny sektor w Lublinie. Kapitalna sprawa! Uważam, że coś takiego powinno funkcjonować na każdym stadionie. Najważniejsze jednak, że zrobiliście zamieszanie na cały świat.
To może pan do nas wróci?
Taki jest plan.
Naprawdę?
Chcę zamieszkać w Polsce w 2021 roku. Wtedy uniknąłbym problemu, z którym zmagam się teraz. Najważniejsze, że mógłbym jeździć na żużlu przez cały sezon. Marzą mi się starty w drugiej lub pierwszej lidze. Będę do tego dążyć. W zasadzie już to robię.
Co pan robi w tym kierunku?
Staram się oszczędzić pieniądze, a później wynająć u was mieszkanie, zorganizować sobie warsztat i busa. Wtedy byłbym w stu procentach gotowy na sezon 2021 w polskiej lidze.
Zobacz także:
Prezes Motoru mówi o postojowym dla Jamroga
PGE Ekstraliga i GKSŻ zrobią porządek z torami!