Żużel. Za i przeciw. Sposób Stali na zażegnanie kryzysu. Pożar gaszą benzyną i zmieniają zbawiciela

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Stanisław Chomski, Piotr Paluch.
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Stanisław Chomski, Piotr Paluch.

Trener/menedżer to jeden z najbardziej parszywych zawodów na świecie. Z reguły fajnie płatny, ale droga z nieba do piekła krótka. Zespół wygrywa, wzdychamy, że ktoś dostał samgoraj. Porażki, na pierwszej linii do zbierania cięgów jest szkoleniowiec.

Jeszcze niedawno wszyscy w Gorzowie widzieli zbawiciela w powracającym po kontuzji Nielsie Kristianie Iversenie. Teraz ten sam Duńczyk po fatalnym występie w Rybniku stał się niejako jednym z kozłów ofiarnych beznadziei Stali. Ale spokojnie, w tygodniu wynaleziono szczepionkę na chorobę trawiącą Moje Bermudy Stal. Przyjechała z Australii przez Toruń i nazywa się Jack Holder.

Australijczyka ściągnięto w trybie awaryjnym, żeby na zasadach gościa trochę postraszył poturbowanych trzema porażkami z rzędu żołnierzy stalowej armii.

Jak ten kontrakt rozumieć, przyjmując nawet optymistyczny scenariusz, że młodszy z braci odpali i solidnie w piątek zapunktuje? Odbieram go jako wotum nieufności wobec zawodników, którzy najdelikatniej pisząc, nie błyszczą na starcie formą. Start słowo klucz. Odnosi się zarówno do całego sezonu, jak i wyjść spod taśmy.

ZOBACZ WIDEO Świetne ściganie w Rybniku i kapitalny wyścig Madsena. Zobacz kronikę 3. kolejki PGE Ekstraligi

Spokojną pracę, próbę odbudowania formy, zmąci słynne w Rybniku "pałowanie" się na treningach. Wrzucono Holdera, żeby nikt nie czuł się bezkarnie i miał z tyłu głowy, że w każdej chwili może wylecieć ze składu i dostać nieco więcej czasu na przemyślenie swojej postawy.

Wątpię, czy działanie w popłochu na dłuższą metę zda egzamin. Czy jest sens robienia czegoś, aby pokazać, że nie siedzi się z założonymi rękami i biernie patrzy z boku. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem żeby wyciągać wnioski z tego, co wyprawia się w Motorze Lublin i PGG ROW-ie Rybnik. Zawodnicy nie wykrzyczą tego, choć zdarzają się wyjątki, że im nadwyżki wychodzą bokiem. Później chodzą nadąsani, albo zwijają manatki z treningu. A Holder nie jest potulnym zawodnikiem, którego prowadzi się łatwo, zdarzają mu się wybryki i wywlekanie na forum publicznym, co mu leży na wątrobie.

Według zasady wszystkie ręce na pokład z Danii ściągany jest nawet talenciak Marcus Birkemose. Tylko, czy to nie nawiązanie do świetnie znanego przysłowia, że tonący brzytwy się chwyta? Jak żużlowcy mają teraz bez presji, ta nie jest teraz nikomu potrzebna w nadmiarze, szukać wyjścia z impasu, skoro rzuca im się pod nogi Holdera. Jeśli zawodnicy naważyli piwa i są głównym powodem dyndania na dnie tabeli, należałoby im dać pole do jego wypicia.

Branie straszaków jest mimochodem przyznaniem się do błędów przy budowie kadry w zimie. Ciężko uciec od analogii z klubem z Torunia, który nieźle prezentował się na papierze, ale przykleił się do kilku nazwisk. Niby i tak nie miał prawa spaść z PGE Ekstraligi, a huk degradacji słyszeli nawet za miedzą - w Bydgoszczy.

Trafiają do mnie słowa Marty Półtorak i Bogusława Nowaka. Była prezes klubu z Rzeszowa pisała w swoim felietonie, że paru zawodników nieco już się w Gorzowie dusi, wychodzi zmęczenie materiału i występuje po trosze za zasługi. Potrzeba impulsu, bodźca, którego w Stali już mogą nie zaznać. Legenda Stali wzięła w obronę trenera Stanisława Chomskiego. Pan Bogusław słusznie zauważył, że menedżer za zawodników na motocykl nie wsiądzie.

Szkoleniowiec/menedżer to jeden z najbardziej parszywych zawodów na świecie. Z reguły fajnie płatny, ale droga z nieba do piekła i w odwrotnym kierunku jest bardzo krótka. Kiedy zawodnicy jadą aż miło, wygrywają mecz za meczem, machamy ręką i wzdychamy, że ktoś dostał samgoraj. Wychwalamy zawodników, że to ich zasługa. Ale gdy żużlowcy są pod formą, na pierwszej linii frontu do zbierania cięgów jest trener. Bo nieodpowiednio przygotował zespół, bo popełnia błędy taktyczne itd.

Chomski też ma parę grzeszków na sumieniu, ale kto z nas ich nie zbiera? Powiedziałem w Magazynie Bez Hamulców, że mam kłopot z Chomskim, ponieważ czasami brakuje mi u niego reakcji na aktualne wydarzenia na torze. W Rybniku naprawdę nie było podstaw, żeby puszczać w trzech biegach Iversena. Facet wyglądał, jakby ktoś go posadził na motocykl za karę. Ale Chomski to wciąż fachura, warsztatowiec i najwyższa półka w Polsce. To nie jego wina, że większa grupa zawodników wygląda ociężale, jakby targała za sobą wóz z węglem, albo jeździła na zaciągniętym hamulcu ręcznym.

I jeszcze ten zapowiadany manewr z Erikiem Gundersenem w sztabie szkoleniowym. No kalka z Marka Lemona w Get Well, którego poproszono o pomoc w charakterze koła ratunkowego. Jedni powiedzą, że to podważenie autorytetu Chomskiego, a drudzy, że od przybytku łeb nie boli. A jeszcze inni, że gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść. O finale tych roszad w Toruniu już napomknąłem.

Trzymam kciuki za prezesa Marka Grzyba, żeby wyszedł cało z opresji i chociaż część pomysłów mu wypaliła. W okresie transferowym i kiedy przejmował fotel szefa Stali dość zgrabnie wtopił się w łaski środowiska. Szybko zyskał zaufanie wśród zawodników i kolegów po fachu. Wtedy jednak byłbym daleki od stwierdzenia, że to człowiek, który zacznie gasić pożary benzyną. Ale jak widać i radykalne kroki nie są mu obce.

CZYTAJ TAKŻE: Cały Apator Toruń w PGE Ekstralidze
CZYTAJ TAKŻE: Łogaczow wziął Ekstraligę siłą spokoju. Nie przeszkadza mu Mrozek w parku maszyn

Źródło artykułu: