Żużel. Tak to się robi, czyli reżim sanitarny po grudziądzku. Kibice GKM-u wzorem do naśladowania

WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Przemysław Pawlicki [b] i Nicki Pedersen [ż]
WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Przemysław Pawlicki [b] i Nicki Pedersen [ż]

Od zeszłego weekendu kluby żużlowe mogą organizować mecze, wypełniając publicznością 25 proc. całego obiektu. Nie wszędzie jednak poradzono sobie z obowiązującym reżimem sanitarnym. Po przepis na sukces zapraszają do Grudziądza.

We wtorek, na zakończenie drugiej kolejki PGE Ekstraligi MrGarden GKM podejmował PGG ROW Rybnik. I nawet nie tyle, co o przebiegu meczu, który był bez historii, znacznie więcej mówiło się o zdyscyplinowanych kibicach gospodarzy. - Zdaliśmy egzamin z przestrzegania reżimu sanitarnego. Od policji i sanepidu dostaliśmy najwyższe noty - cieszy się prezes klubu Marcin Murawski.

Po wzięciu pod uwagę regulaminowych 25 proc., stadion w Grudziądzu może pomieścić teraz 2 tys. ludzi. Do przyjęcia fanów przygotowywano się pieczołowicie dwa tygodnie. Obiekt podzielono na siedem zamkniętych stref. Każda miała osobne wejście. - Korona była wyłączona z poruszania się. Zabronione było przemieszczanie się między zonami, które dodatkowo nie były ze sobą połączone - tłumaczy szef GKM-u.

- Krzesełka oznaczyliśmy zielonymi kropkami, natomiast miejsca stojące wydzieliliśmy czerwonymi krzyżami. Kontrole, czy odpowiednie siedziska są zajęte, były bardzo restrykcyjne - dopowiada.

ZOBACZ WIDEO Prezes Motoru nie tłumaczył zawodnikom, skąd wziął pieniądze na Hampela. Nie pokazał faktury

Przed wpuszczeniem na teren stadionu obowiązkowo mierzono temperaturę, dezynfekowano ręce i skrupulatne sprawdzano odległości dwóch metrów. Ale na tym nie koniec. - Poszliśmy dalej i wprowadziliśmy zapis ekstra do regulaminu, że maseczka ma zasłaniać usta i nos nie tylko przy bramie wejściowej, ale także w trakcie pobytu na stadionie. Przezorny zawsze zabezpieczony - oznajmia.

Murawski podkreśla, że jest dumny z lokalnej społeczności. Grudziądzcy fani i klub są teraz stawiani za wzór do naśladowania. - Robota była skomplikowana i czasochłonna, ale warto było - zaznacza.

- Chciałbym pochwalić także nasze służby porządkowe. Firma ochroniarska perfekcyjnie wywiązała się ze swojego zadania. Nikt nie stał z batem, nie groził palcem. Oczywiście na początku zdarzały się pojedyncze przypadki, że ktoś się zapomniał, ale potem wszyscy chodzili, jak w zegarku. Świetną robotę wykonał spiker, który bez przerwy przypominał o obostrzeniach, swoje zrobiły komunikaty na telebimie - kończy z dumą Murawski.

Nie wszędzie jednak mieliśmy do czynienia z tak grzeczną i trzymającą się zasad widownią. Sporo zastrzeżeń padło zwłaszcza pod adresem sympatyków Motoru Lublin. Lekarz Robert Zapotoczny, oglądając pomeczowe zdjęcia z ich potyczki przeciwko Moje Bermudy Stalą Gorzów, wręcz grzmiał na naszych łamach, że złamano wszystkie reguły.

- Tam nie tylko były skupiska, ale i brak masek. Jakby one były, to można by jakąś ideologię dorobić. Boję się, że jeszcze kilka takich spotkań i wrócimy do punktu zero, czyli zamknięcia stadionów - nie owijał w bawełnę. Warto zaznaczyć, że to był pierwszy mecz, na który wpuszczono w tym sezonie kibiców.

CZYTAJ TAKŻE: 
Kempiński: Moi zawodnicy sami się zmieniają
Unia - Motor. Hampel może zrobić różnicę, ale czy czyni cuda?

Źródło artykułu: