Na lidera MrGarden GKM-u Grudziądz nie było mocnych. Łaguta puszczał dźwigienkę sprzęgła, zaraz po starcie nakrywał rywali czapką i tyle go widziano. - W piątek mówiłem do moich mechaników i menedżera, że nigdy nie zdobyłem "maxa" w pierwszych zawodach. No i proszę - mówił bohater meczu dziennikarzowi stacji Eleven. - Szkoda wysokiej porażki, myślałem, że wynik będzie bardziej na styku - dodawał kręcąc głową.
Trudno się dziwić, że radość z powodu indywidualnego osiągnięcia mieszała się z rozczarowaniem i niedosytem. Do poziomu prezentowanego przez Artioma nie potrafili dostosować się bowiem koledzy z drużyny.
Dysproporcja pomiędzy zdobyczami kolejnych zawodników była ogromna. Wystarczy napisać, że młodszy z żużlowych braci zdobył niemal połowę całego dorobku zespołu prowadzonego przez Roberta Kempińskiego. W skrócie, uchronił go od kompromitacji. - Nie wiem co się stało z resztą. Ja zawsze lubiłem jeździć na tego typu torach. Szybkich, z łagodnymi łukami. Po opadach sprzed paru dni, spodziewałem się, że zastanę tutaj bardziej przyczepną nawierzchnię - kontynuował.
Łaguta od lat jest wiernym klientem najlepszego polskiego tunera Ryszarda Kowalskiego. W Częstochowie był tak piorunująco szybki na jego silnikach. I Artiom i mechanik mogą mieć po zawodach pod Jasną Górą podwójną satysfakcję. Zdobyli królestwo Flemminga Graversena, który zaopatruje w jednostki m.in. trzy największe petardy Włókniarza - Jasona Doyle'a, Leona Madsena i Fredrika Lindgrena.
Najbardziej sfrustrowany może być zwłaszcza ten drugi. Nieprzyzwyczajony do oglądania pleców przeciwników na domowym obiekcie, w poniedziałek zebrał baty od Łaguty trzy razy! - Zanim spakowałem sprzęt, którego używałem w Częstochowie, przejechałem się na nim ze dwa razy. I schowałem do szafy. Wiedziałem, że jest w nim moc - wyznał szczerze przy okazji po stokroć chwaląc swojego majstra.
ZOBACZ WIDEO Zawodnicy Motoru dostali strzał w kolano? To brutalna strona sportowego biznesu