Jeszcze kilka tygodni temu działacze klubów PGE Ekstraligi usłyszeli, że jeśli chcą organizować mecze w sezonie 2020, to wyłącznie przy pustych trybunach. Uderzyło ich to po kieszeniach, ale wtedy z ratunkiem przyszły cięcia finansowe i wydawało się, że problem został rozwiązany. Jeden tak, ale właśnie narodził się drugi.
Okazuje się, że od 19 czerwca część fanów jednak będzie mogła obejrzeć mecze na żywo - stadiony zostaną wypełnione w 25 proc. Wydawać by się mogło, że w tej sytuacji niezadowoleni będą ci prezesi, którzy już 12 czerwca rozegrają pierwsze spotkania PGE Ekstraligi przy pustych trybunach. Nie jest to jednak takie pewne.
Otóż ci działacze mają więcej czasu na to, by zastanowić się jak rozwiązać problem z zapełnieniem ledwie 25 proc. stadionu. Jako pierwsza z wyzwaniem zmierzyła się Fogo Unia Leszno, która w piątek poinformowała, że wyłączyła sprzedaż karnetów. Do tego kibice, którzy przekazali całoroczne wejściówki jako formę wsparcia klubu, mają pierwszeństwo w wejściu na stadion w sezonie 2020. Tyle że nie wszyscy zdążyli się zadeklarować, co chcą zrobić z nabytym wcześniej karnetem.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Jason Crump
Leszczyński klub nagle, z dniem 29 maja, przestał przyjmować oświadczenia, co do wyboru poszczególnych opcji. I to nie spodobało się niektórym fanom, bo wcześniej Fogo Unia dawała swoim sympatykom czas do 31 maja na zastanowienie się nad tym, jaką decyzję podjąć - czy zażądać zwrotu gotówki, czy przepisać karnet na rok 2021, czy może wesprzeć klub finansowo w trudnym okresie, itd.
"Uważam, że nie jest to w porządku, jeżeli dali Państwo informację, że do 31.05 można przenieść karnet, to proszę się trzymać tych ustaleń" - napisała na Facebooku jedna z fanek, tłumacząc tym, że karnet posiada jedynie jej małoletnie dziecko, a ona nie wyobraża sobie puścić go samego na mecz. Bo w myśl obecnych restrykcji, matka chłopca, jako osoba bez karnetu, nawet nie ma co marzyć o wejściu na stadion.
Działacze Fogo Unii muszą się zmierzyć z krytyką części fanów, ale podobnie będzie w większości (wszystkich?) ośrodkach PGE Ekstraligi. Należy oczekiwać, że sprzedano w nich tyle karnetów, że liczba ich posiadaczy przekracza 25 proc. pojemności stadionu. Kogo zatem wpuścić na mecz? Losować? Już widzę narzekania niektórych fanów, że czemu im akurat przyszło oglądać mecz z mocno przeciętnym ROW-em Rybnik, a komuś na przykład z naszpikowanym gwiazdami Eltrox Włókniarzem Częstochowa?
Jestem w stanie sobie wyobrazić, że premier Mateusz Morawiecki chciał dobrze, luzując obostrzenia dotyczące imprez masowych, ale nie przemyślał wszystkich konsekwencji. Bo kluby wcale nie zyskają finansowo na organizacji zawodów z trybunami wypełnionymi w 25 proc. Byłoby tak, gdyby przed każdym spotkaniem sprzedawano bilety, a nie uwzględniano karnetów. Tyle że to tez niemożliwe, bo oburzyłoby posiadaczy całorocznych wejściówek. Decyzja premiera Morawieckiego wywróciła do góry nogami to, co kluby ustaliły wcześniej i proponowały kibicom.
Bardzo często w kontekście radzenia sobie z koronawirusem jako przykład podawane są Niemcy. Nasi zachodni sąsiedzi wykonują sporą liczbę testów na obecność COVID-19, a tamtejsze szpitale poradziły sobie ze szczytem zachorowań. Również Bundesliga postarała się o to, aby być takim wzorem. To właśnie niemieckie rozgrywki przygotowały procedury, na bazie których zaczęły wzorować się inne nacje i dyscypliny.
Proszę zauważyć, że w Bundeslidze nikt nie mówi i nie myśli o wpuszczaniu choć części kibiców na stadiony w tym momencie. Działacze mają bowiem świadomość, że to ogromne ryzyko. Nie tylko wzrostu zachorowań, ale też wzrostu niezadowolenia fanów. Zwłaszcza że w Niemczech kluby potrafią sprzedawać po kilkadziesiąt tysięcy karnetów, a nie kilka tysięcy - jak w PGE Ekstralidze.
Czytaj także:
PGE Ekstraliga z kibicami już od pierwszej kolejki?
Zmarzlik z Dudą. Ruszyły treningi w Polsce