Mateusz Kozanecki (WP SportoweFakty): Jak rozpoczęła się pana przygoda z żużlem?
Nicolas Fafard (kanadyjski żużlowiec, mistrz kraju z 2005 roku): Mój tata ścigał się na żużlu przed moimi narodzinami, prowadził także sklep motocyklowy w latach 1972-2003. Zacząłem jeździć na motorze, zanim dostałem swój pierwszy rower. Kiedy miałem siedem lat otrzymałem pierwszą żużlówkę i od tego momentu nie opuściłem speedwaya. W wieku 12 lat wystąpiłem w pierwszych zawodach, w dywizji III.
Dlaczego zdecydował się pan na żużel, a nie hokej na lodzie, który przecież w Kanadzie jest traktowany jak religia?
Cóż, grałem w hokeja, ale dla zabawy, w mojej rodzinnej miejscowości, w której mieszka 500 osób. Urodziłem się w małym miasteczku St-Cuthbert, 5 km od Bethierville, skąd pochodził wspaniały kierowca Gilles Villeneuve. To wyścigi stały się jednak najważniejsze w mojej okolicy, a także w moim życiu. Jeżdżę także na śniegu i lodzie.
Jak wyglądała sytuacja żużla w Kanadzie, kiedy rozpoczynał pan karierę?
Kiedy zaczynałem żużel w Kanadzie był na fali wznoszącej. W pewnym momencie, w latach 90. XX wieku, w Quebecu i Ontario było około 40 zawodników - od początkujących po zawodowców. Mieliśmy trzy dywizje i około dziesięciu torów, z czego pięć było dostępnych w pełnym wymiarze czasu.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Leigh Adams
Zawody w Kanadzie znacząco różnią się od tych rozgrywanych w Europie?
W Kanadzie zawodnicy zapychają się nawzajem, aby odpalić motocykl. Z reguły sam dla siebie byłem "popychaczem". Rzadko prosiłem o pomoc w uruchomieniu motocykla. Bywam jednocześnie zawodnikiem, mechanikiem, tunerem i dietetykiem, karmiącym się pizzą przed zawodami. Zawsze byłem samotnym wilkiem na żużlu.
Lata temu stworzyliśmy tor w Quebecu, to było piękne miejsce do ścigania się, ale trudno było tam dojechać. Należało przejechać kilometr wąską ścieżką, a las był tak gęsty, że niewiele było widać, poza polem z ładnym, 200-metrowym torem.
Skąd wzięła się pana ksywka "Showman"?
Miałem kilka pseudonimów w swojej karierze. "Showman" wziął się podczas ścigania w hali, kiedy zacząłem robić wheelie. Wcześniej nazywano mnie "Hak", ponieważ podczas pierwszego treningu w Owego, w amerykańskim stanie Nowy Jork, zaliczyłem upadek, a hak przebił drewnianą bandę. Nazywano mnie także "Latającym Francuzem", a kiedy na Florydzie doznałem oparzenia słonecznego, nadano mi ksywkę "Smażony Francuz".
Przed laty byłem jednym z nielicznych żużlowców w Kanadzie, którzy napędzali się po zewnętrznej, aby wyprzedzić rywali. Nawet podczas wyścigów na lodzie, co nie jest łatwe, bo luźna nawierzchnia gromadzi się pod bandą i jest bardziej ślisko.
Centrum światowego żużla jest Europa. Zawodnicy z innych części świata miewają mniejsze bądź większe problemy z dostępem do części. Jak jest z tym w Kanadzie?
To nie było trudne. Mój tata współpracował wówczas z Billem Codym, dilerem Jawy w Kalifornii, tata natomiast opiekował się Kanadą i wschodnim wybrzeżem USA, pomagając im w przygotowaniu silników. Miałem świetną Jawę 898. Ten motocykl przyniósł mi zwycięstwo w halowych zawodach na lodzie w USA w 2001, a cztery lata później mistrzostwo Kanady.
Chętnie korzystałem z różnych modyfikacji, chociażby w przypadku sprzęgła. Nauczenie się wszystkiego zajęło mi jakieś 20 lat. Z reguły jeździliśmy maksymalnie 20 razy rocznie, pod warunkiem, że latem nie padało zbyt dużo. Dla przykładu, Kyle Leagult po trzech sezonach w Wielkiej Brytanii miał więcej jazdy niż ja w ciągu piętnastu lat.
Mój tata świetnie radził sobie z silnikami. W pewnym momencie zarzucono mi, że oszukujemy. Dwukrotnie sprawdzano silnik przygotowany przez mojego tatę. Nie mogli nam uwierzyć, że Jawa może być tak szybka. Co zabawne, pokonałem zawodnika jeżdżącego na przelitrażowanej jednostce.
W sezonie 2005 został pan złotym medalistą IM Kanady. Jakie to uczucie - być mistrzem?
Nie jestem znany, nigdy tak naprawdę nie szukałem też sławy. Oczywiście, lubię słyszeć doping z trybun, ale jeżdżę przede wszystkim dla zabawy i chcę, żeby sport się tutaj rozwijał. Żużel nikogo tutaj nigdy nikogo nie zajmował. Telewizja i rząd nigdy nie zapewniły wsparcia tej dyscyplinie. Czasem martwię się, że nie chcą żużla.
Ludzie narzekają na tory, że powodują zbyt duży hałas. Ale kiedy powstawały w latach 70. XX wieku wokół nic nie było. Kupowali ziemię wokół obiektów, zbudowali tam domy, a teraz narzekają, że jest głośno. 98 proc. Kanadyjczyków nie wie, co to żużel. Przez całe życie tłumaczę, co to za dyscyplina.
W przeszłości odbywało się sporo meczów USA - Kanada. To była trudna walka o każdy punkt czy forma towarzyskiej rywalizacji?
Świetnie się tam bawiliśmy, nawet jeśli wyścigi były trudne, szczególnie halowe ściganie na lodzie. Szczególnie wspominam zawody US Open, gdzie nie jest więcej niż 3-4 dobrych zawodników. Lepsze wyścigi przeplatałem tymi słabszymi. Dzięki jeździe w USA podnosiłem swoje umiejętności, dużo mi to dało.
Wziąłem udział w kilku wyścigach ATV, nie mam prawa jazdy na motocykl, więc to na motocyklu żużlowym spędzam najwięcej czasu, pomimo tego, że wyścig trwa tylko minutę. Choć odniosłem sporo kontuzji, jazda na żużlu wciąż jest dla mnie łatwa jak siedzenie na kanapie przed telewizorem.
Jeździ pan także w galach lodowych. Ta odmiana żużla jest trudniejsza od klasycznego speedwaya?
Czasem mogłeś trafić na kiepskiego zawodnika, który wygrał start, a ty za nim utknąłeś. Wymagało to dużej cierpliwości. Mój najlepszy czas w wyścigu na lodzie to 32,28 s uzyskane w Salt Lake City w 2001 roku. Kiedy jedziesz cztery okrążenia w nieco ponad pół minuty, nie masz zbyt dużo czasu na myślenie, jeden błąd może sprawić, że stracisz kontrolę.
Raz mieliśmy pokazowe jazdy podczas meczu hokeja, przed 12 tys. widzów! Uwielbiałem ściganie na lodowiskach, zawsze było sporo osób na trybunach. W Kanadzie na żużlu widzimy może 100 osób, a tam z reguły było po 2500. Było to dla mnie wielkim szokiem.
W przeszłości w Kanadzie ścigali się zawodnicy pochodzący z Polski, w tym m.in. Krzysztof Słaboń (zdobył brąz IM Kanady w 1997 roku, reprezentował również ten kraj w IMŚJ - dop. MK). Miał pan okazję się z nimi ścigać?
Mieliśmy w Kanadzie kilku żużlowców pochodzących z Polski, którzy ścigali się tu przez parę lat. Moja pierwsza styczność z Polakami podczas zawodów miała miejsce, kiedy jako 16-latek przyjechałem na turniej do Welland na 400-metrowy tor. W półfinale znalazłem się pomiędzy nimi pod taśmą.
To było imponujące. Z wrażenia na jakieś dziesięć sekund przed startem wkręciłem maksymalne obroty i obawiałem się, że silnik za moment wybuchnie. Polacy jeżdżący w Kanadzie byli solidnymi zawodnikami, podziwiałem ich entuzjazm i umiejętności. Wspierali ludzi, którzy chcieli ścigać się na żużlu. Miło było spędzać z nimi czas.
Przed kilkoma laty Kanadyjczyk Kyle Leagult jeździł w lidze angielskiej. Miał także kontrakt z polskimi klubami (Ostrów 2008, Rybnik 2009), ale nie zadebiutował. Myśli pan, że jest szansa na kolejnego zawodnika z Kanady w Europie?
Żużel w Kanadzie powoli umiera i nie wiem, czy przeżyje dłużej niż przez kilka kolejnych lat. Nie wiem też, czy pojawi się zawodnik na tyle szalony, aby dołączyć do brytyjskiej czołówki. Problemem jest, że nie możemy zbyt dużo jeździć i z reguły dostępny jest tylko jeden tor.
Fajnie byłoby polecieć i wziąć udział w kilku imprezach w ciągu dwóch tygodni. Wiem, że niewielu jeźdźców z Kanady robiło to w przeszłości. Znam kilku żużlowców, którzy daliby z siebie wszystko, aby zrobić kilka okrążeń.
W jakiej kondycji jest aktualnie kanadyjski żużel?
Kanada jest w pełni otwarta dla zawodników z całego świata, ale żużel tutaj umiera. Obecnie jest pięciu zawodników gotowych do jazdy... raz w roku. Raz w roku! To straszne, kiedy spojrzymy na zdjęcia z Welland z sezonu 1996, kiedy w zawodach pojechało 50 zawodników. Naprawdę za tym tęsknię.
Uda się wyjść z kryzysu?
Większość próbuje przetrwać i zrobić show. Jesteśmy grupą pasjonatów, którzy chcą, aby żużel przetrwał. Na tym kontynencie wszyscy zawodnicy są cenni. Dodam, że w 2001 roku jeździł z nami nawet Argentyńczyk, Carlos Villar.
Żużel może przetrwać, ale konieczna będzie ciężka praca. Brakuje relacji w mediach i promocji wśród osób nieznających tej wyjątkowej dyscypliny, która niedługo będzie obchodzić setne urodziny.
Zobacz także:
- Bydgoski park maszyn w 2006 roku. Pierwsze treningi Sajfutdinowa w Polsce i nie tylko (galeria)
- Jason Crump był bardzo blisko Stali Gorzów! Prezes zdradził kulisy rozmów z Australijczykiem