Reprezentacja Polski w znakomitym stylu rozpoczęła finał DPŚ w 2014 roku, odbywający się w Bydgoszczy. W pierwszej serii Polacy byli bezapelacyjnie najlepsi, wygrywając wszystkie biegi i od razu budując sporą przewagę nad rywalami. Po kolejnych czterech startach sytuacja ciągle wydawała się być stosunkowo spokojna. Australijczycy tracili do Biało-Czerwonych 4 punkty, wykorzystując już "Jokera", natomiast Duńczycy - 5 punktów.
Trzecia seria to popis Nickiego Pedersena, który najpierw zastępując Madsa Korneliussena, zdobył 6 punktów jako "Joker", a chwilę później dopisał kolejne trzy "oczka" do dorobku swojej drużyny. Po 12 biegach na czele stawki była Dania i wszystko wskazywało na to, że to właśnie z tą reprezentacją powalczymy o trofeum im. Ove Fundina. Polacy jechali w kratkę również w następnej fazie zawodów i przed decydującymi wyścigami mieli do odrobienia dwa punkty.
Po 17. i 18. biegu wiele wskazywało na to, że na najważniejszym etapie turnieju, Biało-Czerwoni podobnie jak nie raz w przeszłości, najlepiej poradzą sobie z presją i zdobędą złote medale. Najpierw Krzysztof Kasprzak zniwelował stratę, a następnie Jarosław Hampel pokonał świetnie spisującego się tego dnia Pedersena, wyprowadzając Polskę na prowadzenie. Końcówka okazała się niezwykle dramatyczna. Piotr Protasiewicz rozpędzał się po zewnętrznej na pierwszym łuku, pociągnęło go i upadł, przez co został wykluczony. W powtórce Peter Kildemand dowiózł punkt i przed ostatnim akordem zawodów na tablicy wyników widniał remis.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Billy Hamill
Wszystko musiał rozstrzygnąć pojedynek Janusza Kołodzieja z Nielsem Kristianem Iversenem. Ze startu świetnie wystrzelił Darcy Ward, tuż za nim z pierwszego łuku wyjechał właśnie Polak i zgromadzeni kibice powoli zaczynali fetę. Choć za jego plecami podążał kapitan Duńczyków, wydawało się, że bliżej jest mu do walki o pierwsze miejsce z Australijczykiem, niż dramatycznej obrony drugiej pozycji. Niestety, po półmetku wyścigu Iversen zaczął niebezpiecznie zbliżać się do Kołodzieja, który najpierw skutecznie odpierał jego ataki. Doświadczony Duńczyk dopiął jednak swego na wyjściu z ostatniego łuku, kilkanaście metrów od linii mety, zapewniając Duńczykom pierwszy triumf w DPŚ na polskiej ziemi.
Janusz Kołodziej, jak i większość obserwatorów, nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Po zawodach nie ukrywał smutku. - Moja osoba zmarnowała dzisiaj całą pracę moich kolegów, przez co jest mi bardzo przykro. Niby taki jest sport, broniłem się, robiłem wszystko co się da, aby dowieźć te punkty, ale wyszło słabo. Ciężko mi w ogóle cokolwiek powiedzieć, czuję się naprawdę źle - powiedział łamiącym się głosem, wyraźnie załamany zawodnik w wywiadzie dla Canal+.
W jego obronie stanął będący wtedy gościem w studiu Tomasz Gollob, który stwierdził, że i takich nieszczęśliwych przypadków w żużlu po prostu nie da się uniknąć. - Rozumiem Janusza, sam wielokrotnie przeżywałem takie sytuacje. Pracuje cały zespół, to nie jest tak, że teraz cała wina ma spaść na niego. Głowa do góry, to jest sport, zajęliśmy drugie miejsce, zdobyliśmy srebrne medale, nie ma sensu obwiniać kogokolwiek - mówił były Indywidualny Mistrz Świata.
Zobacz także: Żużel. Transferowe strzały w dziesiątkę: MRGARDEN GKM Grudziądz
Zobacz także: Żużel. Ligowi Supermeni: Bartosz Zmarzlik