Weekend dla Janusza Kołodzieja rozpoczął się od wpadki podczas PGE IMME, gdy zapomniał włożyć plastron z numerem startowym. Wobec tego, mimo że wygrał wyścig, został wykluczony zgodnie z regulaminem. W ogóle piątkowe zawody w Gdańsku wychowankowi tarnowskiej Unii nie ułożyły się pomyślnie. Nie licząc rezerwowych, ukończył je jako przedostatni z raptem dwoma punktami na koncie. Poza tym biegiem, który wygrał, a z którego został przez kuriozalną sytuację wykluczony, wyglądał po prostu mizernie.
W ciągu kilkudziesięciu godzin przeszedł jednak fantastyczną metamorfozę. Ostatnio w naszym studio opowiadał, że przegrane i nieprzychylne komentarze go mobilizują. Skoro więc naczytał się, że jest gapa, bo zapomniał o plastronie, w niedzielę z nawiązką się zrehabilitował. Szybka regeneracja, psychiczna i fizyczna, nie rozpamiętywanie porażek, ale wyciąganie z nich konstruktywnych wniosków, tak aby przekuć je później w sukces - to cechuje największych sportowców na świecie.
Naturalnie wielkie znaczenie miało miejsce rozgrywania zawodów, bo w niedzielę Kołodziej mógł wykorzystać znajomość toru leszczyńskiej Unii, której barw broni na co dzień. Stawka była jednak wyborowa i to w takich zawodnikach jak Piotr Pawlicki, Bartosz Zmarzlik czy Maciej Janowski upatrywano zwycięzcę. Tymczasem to Kołodziej pogodził wszystkich faworytów i do tego zrobił to w świetnym stylu, po kapitalnej szarży w finałowym wyścigu, w którym za rywali miał... całą wymienioną wyżej trójkę. A przecież przed turniejem z reprezentantów gospodarzy od Kołodzieja wyżej stały akcje nawet Bartosza Smektały.
ZOBACZ WIDEO: Janusz Kołodziej: Komentarze w internecie problemem dla zawodników, choć mnie hejt nakręca
Wygrywając w niedzielę Kołodziej pokazał, że jest prawdziwym specjalistą od finałów Indywidualnych Mistrzostw Polski. Jak już informowaliśmy, dokonał tego po raz czwarty w karierze i klasyfikuje go to na czwartym miejscu w tabeli medalowej (zobacz szczegóły ->>). Prześcignął już takie legendy, które święciły wiele triumfów i zasłużyły się dla polskiego żużla, jak Roman Jankowski, Edward Jancarz czy Florian Kapała.
Łącznie Janusz Kołodziej ma siedem medali IMP - 4 złote i 3 brązowe. Przed nim jeszcze kilka lat jazdy na najwyższym poziomie, więc całkiem realne jest, że w klasyfikacji najbardziej utytułowanych zawodników krajowego czempionatu wskoczy na drugie miejsce, które obecnie zajmuje Zenon Plech z pięcioma mistrzostwami i dwoma srebrnymi medalami. Niepoważnym byłoby natomiast liczyć, by wyprzedził prowadzącego w tej tabeli Tomasza Golloba, bo nasz najlepszy żużlowiec w historii wykręcił w IMP wynik niebotyczny (8 razy złoto, 5 srebro i 3 brąz), choć wydarzenia sportowe (nie tylko te żużlowe) pokazują, że w sporcie nie ma rzeczy niemożliwych.
Czytaj także: Dariusz Ostafiński: Janusz Kołodziej dał taki popis jak Freddie Mercury na Live Aid
Lista sukcesów Janusza Kołodzieja jest imponująca, stale się powiększa i korzystnie wypada na tle innych zawodników. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to o Kołodzieju kiedyś usłyszymy, iż jest jedną z żużlowych legend. To m.in. do niego będą przyrównywani następcy. W tym momencie, bez dwóch zdań, jest jedną z najwybitniejszych polskich postaci "czarnego sportu". Wielkie gratulacje panie Januszu!