Natalia Zawodna, WP SportoweFakty: Skąd wziął się pomysł, aby prowadził pan szkółkę żużlową w Gnieźnie?
Mirosław Jabłoński, zawodnik Car Gwarant Startu Gniezno i trener szkółki: Pomysł wziął się od ludzi z Grupy Aforti, którzy zaproponowali mi zostanie ambasadorem tego projektu. Poza tym, z drugiej strony było zapytanie ze strony menedżera, Rafaela Wojciechowskiego, czy nie podjąłbym się opieki nad młodzieżą. Nie ukrywam, że ze względu na jazdę mojego syna zacząłem udzielać pomocy chłopakom już w poprzednim sezonie. Funkcjonowało to dość optymistycznie.
Wspomniał pan o potomku. Czy syn Mirosława Jabłońskiego będzie jedną z żużlowych perełek w tej szkółce? Wiążę pan z nim większe nadzieje?
Zobaczymy, co przyniesie życie. Tak naprawdę, z realizacji marzeń, będę mógł go rozliczyć jak osiągnie pierwszy cel, czyli zda licencję. W poprzednim roku zaczął jeździć na motocyklu, więc ma za sobą kilkanaście treningów. Nie da się ukryć, że teraz przede wszystkim zarówno on, jak i pozostali chłopcy ze szkółki, potrzebują spokoju i jazdy. Teraz muszą uczyć się w szkole, bo zima jest najlepszą porą na to. Przyjdzie wiosna, to zaczniemy treningi. Chłopcy wsiądą na motocykle i zobaczymy, z kim można wiązać jakie nadzieje. Radowałbym się, gdyby z każdym z tych chłopaków udało się uzyskać certyfikat sportu żużlowego. Wtedy będę bardzo zadowolony.
Na razie jest pan ambasadorem projektu pt. szkółka żużlowa Aforti Startu Gniezno. Kiedy uzyska pan niezbędne papiery instruktora sportu żużlowego?
Pozostał mi jeden zjazd szkoleniowy. Dodatkowo wobec mnie wymagany jest egzamin teoretyczny. W związku z tym, że mam licencje żużlową, jestem zwolniony z egzaminu praktycznego. Egzamin z teorii jest zaplanowany na przełomie lutego/marca. Wobec czego uprawnienia instruktora żużlowego będę miał do dyspozycji przed sezonem.
W sezonie będzie pan łączyć obowiązki czynnego zawodnika z trenerką. Czy nie ma pan obaw, że negatywnie odbije się to na formie?
To jest tylko i wyłącznie młodzież, więc nie ma prawa to rzutować w żadnym ułamku procenta na moją indywidualną jazdę, jak i na drużynę. Ta praca to tylko dodatek do mojego czynnego zawodowego uprawiania sportu żużlowego. Będzie ona wykonywana tylko i wyłącznie w dniach, kiedy nie będę miał treningów i będę dyspozycyjny.
W szkółce będzie działał bogaty sztab ludzi. Do pomocy będzie miał pan tunera Roberta Niedzielskiego, mechanika Pawła Woźnego oraz Przemysława Gnata - trenera od przygotowania kondycyjnego.
Dokładnie, pomoże mi to tak naprawdę we wszystkim. Wszystkich ich bardzo dobrze znam. Ze wszystkimi z tych osób miałam okazję współpracować. W związku z tym wiem na ile kogo stać. Współpracując razem przyjdzie nam osiągnąć ustalone cele o wiele łatwiej, niż jeśli pracowalibyśmy w pojedynkę. Założenie jest takie, że to Aforti szkółka żużlowa ma wyszkolić adeptów, a nie sam Mirek Jabłoński. To jest sztab ludzi, którzy będą współpracowali na to, aby spełnić wszystkie wymogi licencyjne. Pragniemy, aby adepci chętnie przychodzili do szkółki i z przyjemnością w niej przebywali. Chcemy, aby czuli się dobrze z nami i na koniec zdobyli certyfikat sportu żużlowego.
Domniemywam, że żadna szkółka żużlowa w Polsce nie może się pochwalić tak profesjonalnym podejściem i zapleczem.
Sądzę, że żaden ośrodek nie może się pochwalić sponsorem finansującym szkolenie adeptów. Trzeba tutaj podkreślić znaczącą rolę Grupy Aforti, która chce sponsorować szkółkę, a nie tylko ładnie wyglądać marketingowo na tle pierwszej drużyny i jej sukcesów. Rzadko zdarza się, aby ktokolwiek chciał wspierać młodych chłopaków,
którzy jeszcze nic nie osiągnęli i tak naprawdę nie wiemy, czy kiedykolwiek w ogóle podejdą do egzaminu na licencję żużlową i będą zawodnikami. Takie podejście jest dla mnie bardzo budujące. Cieszy mnie, że GTM Start Gniezno i Grupa Aforti doszli do porozumienia i takie nakłady finansowe będą przekazywane na szkółkę. Wiąże się to z liczbą osób w tym projekcie, gdyż jest to nieuniknione i dlatego nie wyobrażam sobie szkółki bez całego zaplecza ludzi, toru przeznaczonego do jazdy pit bike'ami oraz docelowo minitoru.
Cel dla szkółki na ten rok - minimum trójka wychowanków.
O swoich celach będę mógł powiedzieć, kiedy zobaczę tych chłopaków na torze. Zimą to tylko kartka papieru z zapisanymi nazwiskami i datą urodzin. To, że ktoś wiekowo nadaje się do egzaminu żużlowego o niczym tak naprawdę jeszcze nie świadczy. Może być tak, że zjawi się jeden, bądź czwórka chłopaków, nie znamy tej liczby, którzy będą mieli dryg do jazdy i zdadzą egzamin. Tak naprawdę to życie weryfikuje nasze cele. Tym bardziej przy młodzieży, gdzie łatwo o upadek. W takich sytuacjach często dochodzi do zniechęcenia. Przy pracy z dziećmi wiele czynników ma wpływ na rzeczywistość. W trakcie trwania sezonu będę więc mógł powiedzieć coś na temat danego adepta i jego potencjalnych możliwości w zakresie zdania licencji. Mam nadzieję, że tych adeptów będzie więcej, niż ta wspomniana trójka.
Można wysnuć wniosek, że Mirosław Jabłoński chce stawiać na jakość a nie ilość.
Zdecydowanie. Niestety, regulamin sportu żużlowego wymaga ilości. Moim zdaniem to błędne koło, ponieważ kluby szkolą po to, aby wyszkolić, odhaczyć nałożony obowiązek i mieć spokój. Mam nadzieję, że w szkółce będzie taka ilość chłopaków, która pozwoli wybrać tych jakościowo najlepszych. Będziemy ich szkolić najlepiej jak potrafimy. Chciałbym w przyszłości z radością móc się podpisać pod każdym z nazwisk, do którego dołożę swoją małą cegiełkę w jego przygotowanie do tego, żeby był w stanie zdać ten egzamin na certyfikat żużlowy i bezpiecznie startować w zawodach żużlowych. Nie chcę, żeby była to tylko tak zwana "sztuka".
W poprzednich wypowiedziach kładł pan nacisk na słowo "chłopcy". Zatem czy dziewczyny nie są mile widziane w gnieźnieńskiej szkółce żużlowej?
Przepraszam, ale to chyba zakorzeniona myśl. Kiedyś tylko chłopcy jeździli na żużlu. Nie mam nic przeciwko dziewczynom. Jeżeli tylko jakaś będzie chciała szkolić się, to również dla niej brama na Wrzesińskiej jest szeroko otwarta. Nie ukrywajmy, ale ten sport jest coraz bardziej spopularyzowany przez dziewczyny. Mamy w drużynie Weronikę (Burlagę - dop. red.), która świetnie sobie radzi. Może ona będzie magnesem przyciągającym inne przedstawicielki swojej płci, które chcą pojeździć na motocyklach żużlowych i spróbować swoich sił. Uważam, że predyspozycje fizyczne między kobietą a mężczyzną nie mają dużego znaczenia. Tutaj najważniejsza jest głowa, która musi pracować po żużlowemu, a nie ciało.
Pofantazjujmy zatem. Wyobraża pan sobie, że w przyszłości doczekamy się rozgrywek, w których startowałyby tylko kobiety?
Z pewnością byłby to ciekawy projekt. Takie rozgrywki wymagałyby sporych nakładów finansowych, bo nie ukrywajmy, wyszkolenie każdego zawodnika to jest ogromny koszt, jak wspominaliśmy wiele razy. To, żeby wyszkolić kogoś do zabawy, mija się z celem. Musimy podchodzić do tego czysto profesjonalnie; kluby amatorskie czy też zawodnicy lub zawodniczki jeżdżący dla zabawy, mogą się szkolić sami i stworzyć swoje zawody. Takie projekty już istnieją w przypadku amatorów. Klub musi być nastawiony na zawodowstwo. Nie wolno nam wydawać pieniędzy na prawo i lewo, bo jakaś dziewczynka przejawia chęć. To musi być ukierunkowane, jak już sama wspomniałaś, na jakość a nie na ilość.
Podczas konferencji powiedział pan, że przemyślał gruntownie początki swojej kariery i wyciągnął odpowiednie wnioski. Teraz jako trener ma pan szansę ustrzec chłopaków przed błędami, jakie sam popełnił na progu swojej żużlowej drogi. Jakie zatem rady będą mogli usłyszeć?
Przyjdźcie. Przyjdźcie i zapiszcie się. Spróbujcie co to jest pit bike, spróbujcie jazdy na motocyklu żużlowym. Nie da się ukryć, że w Gnieźnie jest posucha pod kątem ilości chłopaków, którzy chcą się szkolić na żużlu. Niestety, motocykl żużlowy przegrywa z komputerem, tabletem, xboxem czy PlayStation. To widać, że nie ma tylu chętnych dzieciaków, co miało miejsce kilka, kilkanaście lat temu. Apeluję więc do nich, aby przyszli, a my w klubie zrobimy wszystko, aby ich zbajerować i zarazić naszą pasją.
Znam przypadki, w których przeszkodą nie do ominięcia byli rodzice niedoszłego adepta, a mianowicie ich niechęć do wyrażenia zgody na zapisanie się do szkółki żużlowej.
Niestety, to jest druga strona medalu. Czasami tak jest, że rodzice obawiają się zbyt bardzo o swoje dzieci. Sam generalnie robiłem wszystko, żeby mój syn nie poszedł w moje ślady. Na nic się to zdało, bo koniec końców przyszedł i poprosił, aby jego pierwszym prezentem na Gwiazdkę było pozwolenie rodziców na jazdę na żużlu. U mnie więc było podobnie. Nie byłem za, ale nie zdołałem się oprzeć tej iskierce w jego oku. Zgodziłem się. Każdy rodzic podchodzi do tego inaczej. Inaczej pojmuje też ten sport. U mnie to, że sam jeżdżę, powoduje, że ta granica strachu jest przesunięta. Nie ukrywam, że pierwsze treningi Mateusza nie były dla mnie lekkim i przyjemnym wydarzeniem. Serce biło o sto razy mocniej, niż zwykle. Bliski byłem zawału. Każdy człowiek się adaptuje do nowych warunków. Ja również się zaadaptowałem i przyzwyczaiłem do tego. Uważam, że rodzice, mimo swoich obaw, powinni dawać dzieciom szansę, a my zadbamy o to, żeby nic im się nie stało.
ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji