Zima to ponury czas dla speedwaya. Im dłużej trwa, tym bardziej ulegamy przekonaniom sceptyków, że żużel umiera. Gdyby nie fotorelacje zawodników z Dubaju, Zanzibaru, Wysp Kanaryjskich czy Malty, gotowi bylibyśmy w te opowieści uwierzyć. Jednak później nadchodzi wiosna i okazuje się, że pacjent żyje. A nawet ma się całkiem nieźle.
Żużel, oczywiście, umiera, lecz poza granicami naszego kraju pozostającego zieloną i kwitnącą wyspą czarnego sportu. Choć i u nas nie wszędzie jest różowo. Otóż środowisko podzieliło się na bogatych i biednych.
Biedni pozostali na trzecim poziomie rozgrywkowym, gdzie pieniędzy raczej się nie zarabia, tylko o pieniądze trzeba się prosić. Jakiś czas temu w świat poszła informacja, że opolski kontrakt Grzegorza Walaska został przekształcony w warszawski, czyli bez żadnych finansowych ustaleń. Przykro, gdy taka sytuacja spotyka zawodnika, choć myślę, że najbliższy sezon i tak miał być dla byłego reprezentanta Polski takim na pożegnanie. Na oswojenie z myślą, że koniec zbliża się nieuchronnie i to ostatnia prosta. Walasek układa już sobie życie na nowo, szykuje w Zielonej Górze nowe zastępy żużlowców i co tak naprawdę miałby zyskać jazdą w Opolu? Dosłownie kilka ostatnich chwil, w których poczuje sympatię czy nawet uwielbienie fanów?
ZOBACZ WIDEO Nowy pomysł PGE Ekstraligi. Szczera opinia Cegielskiego
Na ten przypadek spoglądam też z nieco innej strony. Mianowicie za nami kilka potężnych finansowych tąpnięć, z gorzowskim na czele, a wiele jeszcze przed nami. Dobrze zatem, że w Opolu ktoś raz jeszcze wykonał operację dodawania i dzięki temu zobaczył, na czym stoi. Lepiej wykonać jeden trudny telefon zimą, niż później nie odbierać setek telefonów latem. Bo takie odniosłem wrażenie, że szefowie opolskiego klubu mieli ostatnio koszmarne problemy z zasięgiem. Nie szło się do nich dodzwonić.
A więc ten przypadek z Walaskiem, choć przykry, staram się odebrać jako coś pozytywnego. Może ktoś wyciągnął wnioski z doświadczeń własnych i innych ośrodków.
Dziś sam Zmarzlik zarabia rocznie więcej niż wynosi budżet jednego klubu z najniższej ligi. A ci bogaci stają się po prostu coraz starsi i… coraz bogatsi. Spójrzmy na takiego Piotra Pawlickiego. W ciągu czterech lat zaliczy czwarty klub - po Fogo Unii Leszno (2022) to Betard Sparta (2023), Falubaz (2024) i Włókniarz (2025). Niby przeniósł się na niższą półkę, na dłużej go nigdzie nie chcą, ale popyt wciąż jest, a gdy dają kolejne papiery do podpisu, to buzia się cieszy. I niech mu się wiedzie.
Skoro na zawodników, którzy obniżyli loty, wciąż czekają miliony, to znaczy, że dyscyplina ma się u nas dobrze. Ba! Stać nas na mnóstwo fanaberii. Przecież te odwodnienia liniowe nie są czymś ani wyjątkowo skutecznym, ani niezbędnym. A z pewnością cholernie drogim. Samo czyszczenie tej kanalizacji i wywożenie szlamu wyniesie w tym sezonie we Wrocławiu około 150 tysięcy złotych. Za co jednak nie zapłaci Betard Sparta, lecz operator Stadionu Olimpijskiego, czyli miejska jednostka.
Boksy w ekstraligowych parkach maszyn też mamy od pewnego czasu „"amerykańskie". I nie tanie. Wyglądają naprawdę efektownie, prawda, natomiast dla mnie nie muszą być wszystkie identyczne i w jednym sznycie. Brakuje mi tu miejsca na jakieś regionalizmy i autorskie pomysły. Nic to, z tą profesjonalizacją idziemy dalej i nazwiska zawodników nominowanych na dwa ostanie wyścigi, przyczepiane za pomocą magnesów, uznajemy już za wiochę i relikt przeszłości. Teraz będą się wyświetlać na ekranach dotykowych.
No i zdaje się, że czekają nas też w przyszłości obligatoryjne dwa rodzaje kevlarów. Nie wiem, czy na pewno, czy to tylko przymiarki, bo człowiek gubi się już przytłoczony mnogością otaczających zmian.
Dzisiaj każdy turniej rozgrywany jest wedle innego sznytu - Grand Prix, Grand Prix 2, SEC, Złoty Kask, IMP, MIMP. Nie twierdzę, że to źle. Świat się zmienia i również oczekuje zmian. Tak jak w skokach narciarskich czy lekkoatletycznej sztafecie 4x400 metrów pojawiła się rywalizacja mikstów. Mam jednak nadzieję, że do speedwaya ta innowacja nie dotrze… Przy całym parciu na wprowadzanie parytetów.
Koszty sprzętu i wyrzucania opony po jednym wyścigu to temat na inną rozmowę. Podobnie jak rozgrywki U24 Ekstraligi i dodatkowe etaty w klubach, co wprowadzono po to, by nie wciskać całej forsy do kieszeni zawodników. Dlatego nie uwierzę, że nie stać nas na dziesięciozespołową ekstraligę.
Sami widzicie, że w polskim żużlu jest na bogato. A te wszystkie zmiany? Te ekrany dotykowe czy krótszy czas na przygotowanie się do wyścigu w Grand Prix, to są jednak ruchy w pewnym sensie pozorowane, bo absolutnie nic nieznaczące. One żużla na wyższy poziom nie wyniosą, choć marketingowcy powiedzą, że robią robotę w telewizyjnym obrazku. Żużel musi pozostać sportem męskim, zaciętym i momentami niebezpiecznym, jakkolwiek to brzmi, pisane z wygodnego fotela. Żużel musi pozostać dyscypliną ekstremalną. To nas podnieca, a nie wystrój parku maszyn.
Wojciech Koerber