[b]
KOMENTARZ.[/b] Wprawdzie sportowo mieliśmy jak zawsze sporo powodów do radości z uwagi na sukcesy międzynarodowe Polaków, PGE Ekstraliga okazała się ciekawa, sporo działo się też w niższych ligach. Emocji nie brakowało na każdym polu. W 2018 roku wszystkich dotknęła jednak tragedia w związku z nagłą śmiercią Tomasza Jędrzejaka. Niestety, to głównie z tego powodu zapamiętam ostatnie miesiące. Niepowetowana strata, smutek, szok i rzecz, którą ciężko zaakceptować. Nie da się. Rodzina straciła męża i ojca, żużel stracił wybitną jednostkę. Zawodnika, który cieszył oko swoją jazdą z ofensywną sylwetką. Jednego z przedstawicieli tzw. starej gwardii. Tomku, spoczywaj w pokoju. Pamiętamy o Tobie.
BOHATER. Postanowiłem nie wymieniać jednej osoby. Za bohaterów uznaję całe środowisko żużlowe, które wspiera i pomaga Tomaszowi Gollobowi. Wszystkich, którzy angażują się w pomoc. Nieważne, jak ona jest wielka i ile zbierze się pieniędzy. Ważne, jak wielka jest chęć jej niesienia i wspierania. Wystarczyło zobaczyć pękający w szwach stadion w Bydgoszczy, czy zainteresowanie kolejnymi akcjami, gdzie zbierane były pieniądze i przekazywane wsparcie wielkiemu mistrzowi. To budujące nie tylko dla nas, dopingujących Golloba w jego ciężkiej walce o zdrowie, ale przede wszystkim dla samego zainteresowanego.
KONTROWERSJA. Mamy grudzień, święta za pasem, pojawiła się sroga zima, do usłyszenia warkotu motocykli jeszcze sporo czasu, ale nudzić się nie możemy. Wszystko z uwagi na absurdy związane ze Stalą Rzeszów na czele z Ireneuszem Nawrockim. Kontrowersji i kołomyi z nim związanych nie ma końca, a smutny finał - dla żużla w ogóle i kibiców w Rzeszowie - jest taki, że Żurawie nie otrzymały licencji. Nie ma sensu wymieniać wszystkich wtop, wpadek i kompromitacji Nawrockiego oraz jego oddanych współpracowników. Okazało się, że daleko mu do bycia doświadczonym biznesmenem i człowiekiem o nieprzeciętnej intuicji. Chyba, że do wprowadzania zamętu.
AKCJA ROKU. Za akcję roku uznaję każdą kolejną, w której pomaga się potrzebującym, tak jak wyżej wspomniałem o pomocy dla Tomasza Golloba. Skupiając się na tych stricte sportowych, wyróżniłbym odrobienie strat przez Speed Car Motor Lublin w finale Nice 1. Ligi Żużlowej. Nieskromnie powiem, że trafnie wytypowałem "cud nad Bystrzycą", czy tak jak nazwałem to tego samego dnia w porannej zapowiedzi "remontadę". Dla wielu wynik 52:38 na korzyść ROW-u Rybnik w pierwszym starciu mógł oznaczać koniec zabawy, ale nie wierzyłem, że Motor nie zawalczy. Stawiałem, że ze strony Koziołków dojdzie do walki do upadłego o odrobienie strat i to zakończonej powodzeniem. Ten zespół był od początku do końca najsilniejszy i najlepszy w lidze, a dobitnie potwierdził to w kluczowym meczu. Sukces lublinian przeszedł do historii z kilku względów, o czym można było przeczytać w tekstach m.in. mojego autorstwa. Tym, którzy nie czytali, polecam.
Z kolei za najlepszą akcję torową roku... no i tu mam dylemat. Obie są z wrześniowych meczów Premiership i obie są niesamowite, zjawiskowe. W obu też pognębione zostało Somerset Rebels. Pierwsza to popis Maxa Fricke'a i jego majstersztyk na torze w Manchesterze, druga to pogoń i szarża Chrisa Harrisa w Poole w spotkaniu decydującym o awansie do finału. Coś niesamowitego. Oglądanie takiego speedwaya się nie nudzi.
CYTAT. Nie będę szedł na łatwiznę i cytował Sebastiana Niedźwiedzia (wszyscy wiemy, czym palnął na antenie), choć to też jest hit na lata. Od pewnego czasu w język nie gryzie się Krzysztof Mrozek. Prezes ROW-u na tyle szczerze i ekscentrycznie potrafi się wypowiadać (ale też zachowywać), że zaczyna być znany w innych środowiskach sportowych. Do "Cafe Futbol" zapraszał go Mateusz Borek, choć oczywiście mówił to z nutką sarkazmu. Na cytat roku wybieram słynne już "przyjechał daltonista z Rybnika, do tego ślepy" ze wspomnianego finału w Lublinie, gdy Mrozek ocenił pracę arbitra. Musicie przyznać, że to naprawdę genialne.
LICZBA. 1 - punktu zabrakło żużlowcom Get Well Toruń do awansu do play-off. I to nie tyle co punktu w tabeli, ile tak na dobrą sprawę jednego małego punktu biegowego. A to Get Well za wysoko przegrał w Tarnowie (39:51), a to w rewanżu z Unią zgubił łatwo parę kolejnych "oczek", a to Maciej Janowski wyprzedził we Wrocławiu Jasona Doyle'a, a to Leon Madsen minął w ostatnim biegu rundy zasadniczej Antonio Lindbaecka. W zasadzie decydowały centymetry. W istocie nie byłoby tematu, gdyby nie fakt, że pierwszy raz od 40 lat toruński zespół nie wygrał meczu w delegacji. Oto główny powód niepowodzenia, wespół z blamażem w Mościcach. Anioły, zdecydowanie najbliższe mojemu sercu, zdobyły w sumie aż pięć bonusów za lepszy bilans dwumeczu, a i tak o medale walczyli inni. To ewenement odkąd wprowadzono dodatkową zdobycz. Szkoda.
ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji