Gabriel Waliszko: Z drugiej strony ekranu: Jedziemy po wszystko albo nic (felieton)

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Patryk Dudek
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Patryk Dudek

Patryk Dudek ma to coś. - Jedziemy po wszystko albo nic - walnął w swoi stylu podczas treningu na Olimpijskim. A Maciek Janowski dodał, że będzie upalniej niż w piątkowe południe.

W tym artykule dowiesz się o:

Z drugiej strony ekranu to felieton Gabriel Waliszki, dziennikarza nc+.

***

Speedway of Nations wywołuje skrajne emocje. I dobrze. Jak ktoś nie lubi długiego i zaskakującego ścigania to nie powinien włączać telewizora ani nie jechać na Stadion Olimpijski. Jak ktoś jest żużlofanem albo miłośnikiem koni mechanicznych lub adrenaliny na wysokim poziomie to obejrzy oba dni w nowej formule. Czy będzie ona ok czy może nie sprawdzi się zupełnie przekonamy się dopiero w sobotni wieczór. Dopiero, bo 44 wyścigi w jedną dobę to wielka sprawa. Być może historyczna. Dlatego oglądajmy i oceniajmy po całym turnieju.

- Te zawody to mistrzostwa świata w parach - taka deklaracja z półfinału w Manchesterze w wykonaniu szefa organizatorów Torbena Olsena w końcu zdefiniowała rangę tej imprezy. W parach ścigano się na świecie w randze mistrzostw globu w latach 1970-1993. I w tych latach Polska miała tylko raz powód do radości. 47 lat temu w Rybniku Jerzy Szczakiel i Andrzej Wyglenda opędzlowali w wielkim stylu Ivana Maugera oraz Barry'ego Briggsa oraz resztę finałowej stawki. W 1975 roku we Wrocławiu Polacy byli srebrni za sprawą Edwarda Jancarza i Piotra Bruzdy, a triumfowali Szwedzi. Czy historia zatoczy nam jakieś koło? Oby tak, tylko ta kolejność niech sprawdzi się z Rybnika, a nie z Wrocławia sprzed 43 lat. Bo byłoby miło i dla wielu tęgich głów znów pojawiłyby się powody do rozmyślań nad nową formułą. Hehe, byłby chichot losu.

W piątek i sobotę uszczuplone wojsko Marka Cieślaka będzie śmigać ponownie o wielkie rzeczy. Jak nie wygra w ostatnim wyścigu turnieju to nic się nie stanie, bo wystarczy dojechać na drugim i trzecim miejscu. Takie zasady, a do nich trzeba się stosować. Jak będzie defekt albo pana to wtedy złapiemy się za głowy, a jak będzie brak finału to pogratulujemy zwycięzcom. Taki ten sport jest.

A na temat miejsca polskiego speedwaya na mapie świata i częstochowskiej roli naszego trenera w żużlowych podbojach toczono ostatnio dyskusję na pokładzie samolotu relacji Italia - Polska. Sympatyczny pan steward Maciek przyznał się publicznie, że Częstochowa jest bliska jego sercu, więc od razu zagaiłem o najbardziej znanych częstochowian. - Muniek Staszczyk - rzucił po 10 sekundach, na co moja zorientowana małżonka zapytała. - A Drabik? No i szczęka mi opadła. - Tak, był Drabik i Ułamek - dodał pan steward. - A tak w ogóle to był kiedyś taki żużlowiec Gierzyński, który na mecze zawsze jeździł wartburgiem i był moim sąsiadem - dorzucił. Nie kojarzyłem tej historii, więc kiwnąłem tylko głową i po lądowaniu wydzwoniłem Jarka Dymka.

- No tak, po kontuzji pan Jacek jeździł wartburgiem i oglądał z niego mecze z wysokości trybun - potwierdził były menago Włókniarza. - On jeździł chyba takim zielonym, a ja śmigałem żółtym - uśmiechnął się zapytany o to już we Wrocławiu Marek Cieślak. I za takie historie też kochamy ten speedway. Dlatego życząc na Olimpijskim sukcesu, mówimy: do boju, chłopaki. Magic, Duzer i Torres znów mogą nas porwać. Bo przecież o naszym juniorze nie zapominamy. Panie Maćku, Drabik wciąż śmiga. Tylko teraz we Wrocławiu.

Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+

ZOBACZ WIDEO Tai Woffinden: Krystyna Kloc i Andrzej Rusko wykonują wspaniałą pracę

Źródło artykułu: