Dariusz Ostafiński. Bez Hamulców 2.0: Ciekawa rozmowa o pączkach. Mały Kazio też kiedyś dojrzeje (felieton)

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Dariusz Ostafiński
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Dariusz Ostafiński

Jakoś tak się złożyło, że od czasu, kiedy nazwałem Jarosława Hampela pączkiem, nie było okazji do rozmowy w cztery oczy. Dwa, trzy razy minęliśmy się na zasadzie "cześć, cześć", aż w końcu udało nam się zamienić więcej niż dwa słowa.

Bez Hamulców 2.0, to cykl felietonów Dariusza Ostafińskiego, redaktora WP SportoweFakty.

***
Mijając Jarosława Hampela w tunelu prowadzącym na murawę Stadionu Śląskiego w Chorzowie, musiałem z nim pogadać. Przede wszystkim o pączkach, bo tak już mam, że lubię w pewnych sprawach mieć jasność. Zapytałem więc Jarka wprost, czy wciąż jest o tego pączka obrażony. Odpowiedział bez chwili namysłu, że nie i nigdy nie był. W pierwszym odruchu faktycznie się zdenerwował, ale szybko mu przeszło.

Znacznie ciekawsze rzeczy usłyszałem jednak w dalszej części tej naszej chorzowskiej rozmowy. Otóż okazało się, że nazywając Jarka pączkiem, w zasadzie oddałem mu przysługę. W tamtym momencie, a było to dokładnie rok temu, był Hampel zawodnikiem nieco zapomnianym. Wrócił po ciężkiej kontuzji i mało kto w niego wierzył. Nagle trafił z pierwszego do drugiego, czy nawet trzeciego szeregu. Wyciągając i wyostrzając sprawę jego delikatnej nadwagi (dokładnie chodziło o 2 kilogramy) miałem sprawić, że Jarek znowu znalazł się w centrum uwagi. Niektórzy lubią powtarzać taki wyświechtany slogan, że nieważne jak piszą, byle pisali i nie przekręcali nazwiska. W przypadku naszego wicemistrza i pączka sprawdziło się znakomicie.

Od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że jak teraz świat zacznie zapominać o Jarku, to znowu jakąś bombę odpalimy. Z tym że będę musiał uważać, bo riposta może być szybka i cięta. Rok temu żużlowiec przebrał się w tłusty czwartek za donuta z posypką i z uśmiechniętą miną prezentował stos pączków na talerzu. To była fajna, choć trochę spóźniona odpowiedź i jak się nie mylę, to nawet napisałem, że proszę o jednego. Myślę sobie jednak, że mając w głowie tamto doświadczenie, teraz zrobilibyśmy większy show.

Swoją drogą miło było posłuchać refleksji doświadczonego żużlowca, który przyznał, że chętnie czyta, co piszą media, ale głowy tym sobie nie zaprząta. Jarek mówił mi o dystansie i bilansie zysków i strat, który w najgorszym razie powinien wyjść na zero. Mówiąc wprost, chodziło mu to, że jeśli choć połowa traktujących o nim tekstów jest dla niego pozytywna, znaczy to, iż jest oceniany obiektywnie. Przyznał, że choć oberwał ode mnie pączkiem, to absolutnie nie można nazwać mnie złośliwcem, który tylko czeka na okazję, żeby mu dołożyć.

Chciałoby się, żeby wszyscy mieli taki dystans i byli tacy dojrzali, jak Hampel. Wydaje się jednak, że to kwestia inteligencji i wieku sportowca. Z drugiej strony mam w głowie spotkanie z juniorami z zaplecza kadry. Kilka dni temu w Tarnowie, na zaproszenie PZM, robiłem im lekcję ze świata mediów. Wielu z nich słuchało z ogromną uwagą i zaciekawieniem. Z ust jednego z zawodników padło stwierdzenie pokazujące, że doskonale wie, o co w tym wszystkim chodzi i to było budujące. Zwłaszcza że to, co robimy (mam na myśli dziennikarzy), robimy dla kibiców. Z pomocą żużlowców możemy to zrobić lepiej. Jeśli ci, z niewiadomych przyczyn, będą uciekać i pleść bzdury (czytaj Maksym Drabik i jego słynne "na wywiad ze mną trzeba zasłużyć"), to pełnej satysfakcji nie będzie. Liczę jednak, że "Mały Kazio" w końcu też kiedyś dojrzeje. Nie dla mnie, ale dla swojego dobra.

PS1. Nie będę ukrywał, że mam parę zastrzeżeń do formuły Speedway of Nations. Jednak wyjaśnienie Torbena Olsena, że nowa nazwa jest w istocie opakowaniem znanego nam towaru (mistrzostwa świata par), w pełni mnie satysfakcjonuje. Liczę, że po tegorocznych doświadczeniach BSI do spółki z FIM i wszystkimi mądrymi tego świata wyeliminują usterki i za rok, przy okazji SoN, będą nas zajmować emocje wyłącznie sportowe. Piszę za rok, bo na 100 procent jestem przekonany, że co rok powinniśmy mieć DPŚ i SoN.

PS2. Do cyklu Tauron SEC nie jestem za bardzo przekonany, ale z wielką niecierpliwością czekam na finał na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Liczę na 44 tysiące ludzi na trybunach, ale przede wszystkim ciekaw jestem, jak będzie wyglądał tor. Parę osób już powiedziało mi na ucho, że to się może nie udać, że sztuczna nawierzchnia robiona polskimi rękami to będzie porażka. Chciałbym jednak, żeby było inaczej, bo żużel potrzebuje takich wielkich, udanych imprez. Swego czasu rytm żużlowego życia wyznaczały wielkie finały na Wembley w Londynie, Stadionie Śląskim i Ullevi w Goeteborgu. Teraz mamy PGE Narodowy, ale nie miałbym nic przeciwko, żeby do tego dorzucić chorzowski kocioł czarownic. Wręcz byłoby to wskazane.

ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po zielonogórsku

Źródło artykułu: