Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Nie chce się panu trenować?
Andriej Karpow, żużlowiec Ekantor.pl Falubazu Zielona Góra: Raz zadzwoniłem do klubu z pytaniem, czy muszę być na treningu. Były wtedy wielkie kolejki na granicy polsko-ukraińskiej, chciałem uniknąć stania w korku. Kiedy jednak powiedziano mi, że muszę się zjawić, to zapakowałem busa i ruszyłem w drogę. Na granicy spędziłem osiem godzin, ale przyjechałem na czas.
Czy to prawda, że bardziej od żużla interesuje pana rozrywkowe życie na Ukrainie?
Jest mi przykro, bo znajomi czytają i pytają, co się ze mną dzieje. A już porównywanie mnie do Artioma Wodjakowa, jak to zrobił "Przegląd Sportowy", jest mocno przesadzone. Każdy z nas ma chwile, kiedy wrzuca na luz i łapie do tego wszystkiego dystans, ale bez przesady. Profesjonalny żużlowiec nie może sobie pozwolić na takie życie, jakie prowadzi Wodjakow. On brał udział w strzelaninie, zabił człowieka, ale co ja mam z tym wspólnego?
Czyli nie prowadzi pan hulaszczego życia?
Absolutnie. Robię dokładnie to samo, co przed rokiem, kiedy zbierałem dobre recenzje i chwalono mnie za starty i podejście. Zresztą w tym roku miało być podobnie. W sparingach prezentowałem się dobrze, w pierwszych meczach też wszystko grało, ale potem wszystko się posypało.
Dlaczego?
To była seria niefortunnych zdarzeń. Swoje zrobiły trzy poważne "dzwony". Każdy z tych upadków odbił się niekorzystnie na mojej formie. Do tego doszły problemy sprzętowe. Na początku nie miałem z silnikami żadnych kłopotów, ale później sprawy się skomplikowały. Mocno namieszała ciągle zmieniająca się pogoda. Mimo wielu treningów i testów miałem problem ze znalezieniem optymalnych ustawień. Nadal je mam, choć trochę już tego sprzętu przerzuciłem.
Zmiana tunera?
Dwanaście lat współpracuję z Janem Anderssonem i nie zamierzam tego zmieniać, choć muszę też spróbować innych rozwiązań. Szukam cały czas z nadzieją, że w końcu coś trafimy.
Psychika?
Trochę nadszarpnięta. Wypadki i kulejący sprzęt zrobiły swoje. Staram się jednak robić swoje i walczyć o lepsze jutro. Łatwo jednak nie jest, bo też w tym roku wiele tych kłód wpada pod moje nogi. Pamiętam taki bieg w Gorzowie, gdzie dwa razy wygrywałem start, ale sędzia zarządzał kolejne powtórki. W końcu przegrałem. Takie wydarzenia nie podnoszą człowieka na duchu. Nie baluję jednak z tego powodu, nie szukam też drogi na skróty. Jest żużel, cross, treningi i szukanie plusów. Prędzej czy później na pewno się podniosę. Wtedy już nikt nie będzie mówił, że brakuje mi profesjonalizmu.
ZOBACZ WIDEO Jaka pogoda w niedzielę? Zobacz prognozę