- Aleś pan się ubrał. To już na cześć naszych chłopaków? - pytał mnie polski kibic tuż przed turniejem na stadionie Lokomotivu. Biało-czerwone kolory koszuli i spodni mogły coś sugerować, a zresztą prasując strój w hotelowej recepcji w obecności Krystiana Plecha uśmiechałem się, że podium powinno być nasze.
Że gościnny jest Dyneburg przekonaliśmy się z naszą telewizyjną ekipą jeszcze przed żużlowym świętem. Śniadanie zjedzone z 20. panami w identycznych dresach sprowokowało nas do obejrzenia piłkarskiego spotkania na zapleczu łotewskiej ekstraklasy. W drodze na obiekt Lokomotivu wstąpiliśmy na zlokalizowany przy tej samej ulicy stadion za wysokim murem. Gospodarze z Daugavpils właśnie kończyli konfrontację z Progresem Ryga. I chwilę przed ostatnim gwizdkiem gola a'la stadiony świata strzelił piłkarz ze stolicy. Już wtedy było jasne, że Dauga jest w sobotę dla przyjezdnych gościnna. Jak bardzo, przekonaliśmy się wieczorem.
Nie żebym się jakoś na zapas podniecał, ale turniej na Łotwie pokazał jaką siłą dysponuje dziś polski żużel. Zostawiając na bok tumany kurzu i koleinowe łuki, trzeba jasno powiedzieć, że biało-czerwoni będą w tym roku rozdawać w elitarnym towarzystwie karty. To wniosek po Łotwie, ale też po dwóch pierwszych turniejach. W każdym z nich któryś z biało-czerwonych orłów pokazywał pazury na pudle. W Krsko Patryk, w Warszawie Magic, w Daugavpils Piotrek. Na podium nie stanął (na razie) Bartek, a to oznacza, że najlepsze turnieje dopiero przed nim. W tym miejscu ścigania rok temu junior Zmarzlik miał 25 punktów, a skończył sezon z brązem na szyi. Dziś ma 24 i jeszcze dziewięć turniejów do pojechania. Limit pecha raczej wyczerpał, więc powoli będzie piął się w generalce. Jestem spokojny.
Co z Łotwy najbardziej zapamiętam? Szutrowe drogi pełne wahadełek, saren i lisów, sielską atmosferę z wiwatem "urrra" na trybunach, rodzinny klimat na parkingu wśród polskich busów żużlowych. Najważniejsze były ciary chodzące po całym organizmie, kiedy trzech Polaków śmigało w finale do mety, a potem w jednym czasie dziękowało przy bandzie swoim zespołom. No i wyśpiewany z ręką na sercu Mazurek Dąbrowskiego na trochę polskiej ziemi. Że była już taka historia? Uważam, że nie i podkreślam bez złośliwości dla zasłużonego w Polsce Rune Holty: zobaczyliśmy pierwszy raz w historii podium Grand Prix z trzema żużlowcami urodzonymi nad Wisłą. Takie są fakty. Niech nikt się w Skandynawii nie obraża. Światowa dominacja zawodników ukształtowanych w polskich klubach staje się faktem. Nie byłoby tego zjawiska bez sukcesów indywidualnych i drużynowych Tomasza Golloba i Jarosława Hampela oraz w wykonaniu Norwega z polskim paszportem w biało-czerwonym zespole. Nie tylko w sezonie 2010, ale też w innych latach ostatniego 25-lecia. Tamtej historii, broń Boże, nikt nie zapomina. Teraz otwiera się nowa, którą mocno wspieramy. Przed nami wielkie chwile polskiego speedwaya i na tym się skupmy. Czuję, że dwudziestokilkuletni Polak będzie mistrzem świata. I to już za 21 tygodni.
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+
Przeczytaj więcej felietonów Gabriela Waliszki ->
ZOBACZ WIDEO Uros Zorman: To może być mój ostatni sezon