Pan z telewizora: Żużlowcy zrzucają skórę, żeby oddać ciepło

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Nicki Pedersen
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Nicki Pedersen

- Machina największego żużlowego wydarzenia pierwszego półrocza ruszyła oficjalnie w minionym tygodniu. Mowa oczywiście o Grand Prix na PGE Narodowym - pisze w swoim felietonie Piotr Olkowicz.

Pan z telewizora to cykl felietonów Piotra Olkowicza, który przez wiele lat komentował żużel w Canal+. To jego głos słyszeliśmy oglądając rundy Grand Prix.

***

Pod koniec konferencji prasowej uruchomiona została sprzedaż biletów. Co bardziej niecierpliwi, lub mający swoje ulubione miejsca lub sektory ruszyli ochoczo do komputerów. "Dycha" pękła bardzo szybko. W kuluarach stadionowych mówiło się, że trzecie podejście żużla do PGE Narodowym niekoniecznie musi okazać się takim sukcesem sprzedażowym, jak dwie poprzednie edycje. Tymczasem plan minimum na ten rok już został osiągnięty. 20 000 biletów ma już swoich właścicieli, a do czasu umieszczenia prezentów pod choinką ciągle prawie dwa tygodnie.

To najlepszy prezent na święta dla kibica żużlowego! Polecamy!

Żużel w Warszawie tym razem bez Tomasza Golloba w roli głównej, bez dodatkowych atrakcji nazajutrz, ale podejrzewam, że dla tych, którzy nie dali rady zaopatrzyć się w wejściówki za pierwszym razem, albo byli pełni obaw przed tegoroczną powtórką, nadarza się szansa na zobaczenie, czym pachnie speedway w stolicy. A w katakumbach pod trybunami siódemka biało-czerwonych, pięciu w regularnej rozgrywce plus dwóch rezerwowych.

Rozpoczęły się mniej lub bardziej śmiałe przymiarki kto powinien pojechać z "szesnastką" na plecach. A moim zdaniem powinna zadecydować sportowa forma nawet nie u progu sezonu, bo "dzikusa" można pewnie zgłosić w zależności od kalendarza Ekstraligi, nawet po trzech lub czterech ligowych kolejkach. Kandydatury Jarosława Hampela, Krzysztofa Kasprzaka, Pawła Przedpełskiego czy Maksyma Drabika są naturalnie warte rozważenia, ale przed nikim nie zamykałbym drogi do wywalczenia sobie boksu na warszawskie GP.

Kup bilet na PZM Warsaw FIM Speedway Grand Prix of Poland. KLIKNIJ i przejdź na stronę sprzedażową! ->

Przełomową wiadomością dotyczącą ligowego ścigania okazał się zakaz paradowania z nagim torsem po parkingach. Podłoże estetyczne może jednych przekonać, innych mniej, natomiast warto wspomnieć w tym kontekście o wymiarze fizjologicznym. Jak powszechnie wiadomo praca wykonywana przez żużlowca polega na kilku krótkotrwałych, trwających niewiele ponad minutę, stanach wysiłkowych. Przygotowania i zjazd do boksu to trochę więcej. Około trzech minut. Kto wie, jak zachowuje się organizm zawodnika w takich okolicznościach? Od żużlowca po biegu temperatura bije jak od starodawnego parowozu. Stąd też odruchowe zrzucanie góry od kombinezonu, celem najzwyczajniejszego w świecie oddania ciepła. Zwłaszcza w miesiącach upalnych, a w tych jak wiemy żużel uprawiany jest z największym natężeniem.

ZOBACZ WIDEO Pierwsze treningi i sparingi pokażą czy tor będzie ich atutem

Widzę dwa możliwe rozwiązania tej spraw. Pierwszy to zachowanie pełnego rynsztunku (poza kaskiem rzecz jasna), ale i też zatrudnienie ludzi, którzy będą wspomagali żużlowców za pomocą systemu chłodzenia, tzw. body coolerów. Drugi sposób wydaje się jednak prostszy i pewnie szybciej znajdzie zastosowanie. Na taki krok zdecydował się już kiedyś Gollob. Pamiętam takie Grand Prix w Goeteborgu, gdzie nasz mistrz zbudował w swoim boksie coś na kształt pokoiku z roll-upów i ścianek reklamowych, gdzie mógł się schować, by nie mieć z nikim bezpośredniego kontaktu. Podłożem takiego rozwiązania, jeśli mnie pamięć nie myli, były dolegliwości po niedawnym wstrząsie mózgu, jakiego Tomasz doznał również w Szwecji, podczas ligowej potyczki na stadionie Bajen w Sztokholmie. Zatem rozwiązanie sprawdzone i każdy kto ewentualnie zdecyduje się na taką samowolę budowlaną będzie mógł usiąść w zaciszu z wentylatorami i nieco przestygnąć. Komunikację z trenerem i mechanikami uda się na pewno jakoś zachować. Tyle, że odludka będzie mniej widać. Coś za coś.

Przy okazji spróbowałem sobie przypomnieć ekstremalne przypadki, gdzie w związku z warunkami cieplnymi żużlowcy mieli najtrudniej. Przed oczami stanęła mi od razu kolejka do prysznica jeszcze przed zawodami. Tak było przed Grand Prix w Linkopingu w roku 1995. Sam Ermolenko zdaje się pierwszy wpadł na pomysł, żeby przygotować się do zmagań w upale właśnie pod strumieniem zimnej wody. Za jego przykładem wkrótce poszli następni i przed wskoczeniem w kewlary wskakiwali na chwilę do natrysku.

Iście afrykańskie upały panowały podczas GP w Lonigo we wrześniu 2005. W trakcie treningu praktycznie nie dawało się normalnie funkcjonować. Zaś same zawody następnego dnia, mimo że zakończone przed północą, również dało się przeżyć tylko dzięki klimatyzatorom wstawionym na stanowiska komentatorskie. Scott Nicholls, który zdobył 6 punktów w turnieju eliminacyjnym był jednym z pierwszych chętnych do prysznica. Jakież było jego zdziwienie, gdy wywołano go oznajmiając, że awansował go półfinału i dalej w zawodach jedzie.

Pamiętam też turniej w Gorican w roku 2012, gdzie temperatura w boksie komentatorskim wynosiła chyba 50 stopni i żeby w ogóle marzyć o komentowaniu trzeba było stanąć na zewnątrz. Grand Prix w Terenzano w 2013 również dało się znieść dzięki dostawom zimnej wody wcale. Ta nie służyła do picia, ale do robienia okładów z butelek.

Upalną porą rozgrywany jest zazwyczaj Drużynowy Puchar Świata. Tu hitem jest baraż w Reading w roku 2006. Powiedzieć wtedy piekarnik na budkę do komentowania to powiedzieć niewiele. Pamiętajmy, że za każdym razem zawodnicy mają jednak o wiele trudniej.

Piotr Olkowicz

Źródło artykułu: