Stal zrobiła inny tor, ale na tym straciła

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz

Krzysztof Cegielski przyznaje, że nawierzchnia podczas finału w Gorzowie pozostawiała wiele do życzenia. Zwraca on jednak uwagę na to, że przez długą część zawodów tor sprawiał problemy zwłaszcza gospodarzom. Długo nie mogli zbudować przewagi.

Nawierzchnia podczas finału PGE Ekstraligi znacząco różniła się od tej, jaką oglądano podczas wcześniejszych meczów  w Gorzowie. Na torze działo się niewiele, a zawodnicy nie mogli napędzać się po zewnętrznej stronie toru. Nie brakowało także kolein, a zastrzeżenia strony toruńskiej dotyczyły zwłaszcza drugiego łuku.

- Nie chciałbym, by kwestia przygotowania toru stała się głównym tematem po zakończeniu finału, bo uważam, że obserwowaliśmy w tym dwumeczu wiele przyjemnych momentów, o których nie można zapominać. Trudno oczywiście nie podzielać zastrzeżeń co do nawierzchni, jaką widzieliśmy w Gorzowie. Najważniejsze pytanie brzmi jednak, czy tor miał wpływ na wynik rywalizacji. Moim zdaniem jej nie wypaczył. Tak naprawdę swoje problemy przeżywali na tej nawierzchni zarówno goście, jak i gospodarze. Obie ekipy miały jednak czas, by do tych trudnych warunków się dostosować - zaznacza Krzysztof Cegielski.

Ekspert naszego portalu zauważa, że trudna nawierzchnia paradoksalnie sprzyjała przez długi czas torunianom. Greg Hancock, Chris Holder i Martin Vaculik wygrywali swoje wyścigi, a Stal Gorzów zaczęła budować swoją przewagę dopiero od siódmego biegu.

- W początkowej fazie zawodów było widać, że tor pomaga tak naprawdę torunianom. Większe błędy popełniali w pierwszych biegach gorzowianie i to oni mieli większe problemy. Goście wygrywali natomiast starty i gdyby pozostało tak do końca zawodów, to oni cieszyliby się z mistrzostwa. Problemy miał przecież nawet Bartek Zmarzlik. Zwykliśmy oglądać, jak napędza się po zewnętrznej stronie toru, ale akurat na tej nawierzchni nawet w połowie zawodów było o to trudno. Stal koniec końców dostosowała się do tych nietypowych warunków i uzyskała przewagę. Jeśli chodzi o koleiny, które pojawiły się zarówno na drugim, jak i pierwszym łuku, to wpadali w nie zawodnicy obu drużyn. Wyciągało przez to Zmarzlika i Iversena, a jeśli chodzi o torunian - Grega Hancocka i Vaculika. Martin ucierpiał na tym najbardziej, tracąc cenną pozycję. O torze głośno mówią teraz przyjezdni, którzy ostatecznie przegrali. Gorzowianom, którzy osiągnęli swój cel, trudniej poruszać ten aspekt. Tak jak wspomniałem, na torze problemy mieli jednak i jedni, i drudzy - dodaje "Cegła".

ZOBACZ WIDEO: Nowy-stary mistrz Nice PLŻ. Lokomotiv znów na szczycie

Nie można jednak dziwić się gorzowianom, że nie chcieli przygotować widowiskowego toru. Na pierwszym miejscu stawiany był wynik. - Kończący się sezon pod względem przygotowań toru możemy uznać za pozytywny. Zazwyczaj mieliśmy bardzo dobre nawierzchnie, a mam tu na myśli także tę w Gorzowie. Kibice oglądali tam w czasie sezonu wiele dużo ciekawszych wyścigów niż te, jakie przyniósł nam finał. W ostatnią niedzielę nastawiono się na totalną walkę. Trudno jednak dziwić się gorzowianom. Im nie zależało na tym, by zrobić piękny spektakl, tylko na tym, by wygrać i sięgnąć po złoto. Cel ten ostatecznie udało się zrealizować. Osobną kwestią pozostaje to, dlaczego tor zachowywał się tak, a nie inaczej i dlaczego powstało tyle kolein. Końcowy efekt zaskoczył przecież nawet gospodarzy. Warunki pogodowe na pewno nie ułatwiają zadania. Zaczyna się jesień, jest chłodniej i tor zachowuje się inaczej. Takie aspekty też trzeba brać pod uwagę.Nad wszystkim czuwali komisarz, jury i sędzia, ale prace nad torem nie poszły najwyraźniej we właściwą stronę. Liczę, że zostaną wyciągnięte wnioski na przyszłość, by w kolejnych latach podczas walki o medale taka sytuacja z torem się nie powtórzyła - kwituje Cegielski.

Źródło artykułu: