Dziś zdarza się odwrotnie, jeden żużlowiec zatrudnia w swoim "teamie" cały sztab własnych mechaników. Coś się wyraźnie poodwracało, w efekcie postępuje prowadząca do zatracenia elitarność speedwaya. Niewielu ambitnych młodych ludzi stać na tę kosztowną "zabawę". To źle wróży, ale dajmy dziś temu spokój.
W czasie Bożonarodzeniowego świętowania przypomnijmy sobie ludzi z cienia sportowego wyczynu, czyli zaplecza technicznego, bo bez nich nie byłoby żużlowych spektakli. Legendą obrosły już takie nazwiska wybitnych mechaników, jak Paweł Łabicki (Bydgoszcz), Jerzy Jankowski (Warszawa, Bytom, Częstochowa), Stefan Zugaj z Krakowa, bracia Draga, Albin Liszka i Zygmunt Krzyżak z Rybnika, Edward Pilarczyk z Gorzowa, Zygmunt Sokolnicki i Jan Stormowski oraz ich następca Tadeusz Tumiłowicz z Częstochowy, Marian Milewski z Wrocławia, Alfons Jankowski z Torunia, Jan Mucha z Mikołowa, Roman Staneczko ze Świętochłowic, Jan Ratajczyk z Zielonej Góry. Z młodszych wymienić warto m.in. Jana Nowaka i Ryszarda Małeckiego, a świetnymi mechanikami okazali się także znani wojownicy torów Antoni Fojcik i Eugeniusz Skupień.
Za niespełna miesiąc, dokładnie 18 stycznia 2016 roku osiemdziesiątą ósmą (w zapisie "88" - przyznajmy wyjątkowo okrągłą) rocznicę urodzin obchodzić będzie jedna z legend rybnickiego żużla, Konrad Kuśka, z owej grupy najwybitniejszych mechaników starej daty.
Mały Konrad urodził się w 1928 roku w Popielowie, dzisiejszej dzielnicy miasta Rybnika, jako syn kolejarza, powstańca śląskiego. Za okupacji hitlerowskiej z polskiej szkoły zrobiła się niemiecka, świetną wychowawczynię p. Teresę Nowak (z zasłużonej rodziny polskich nauczycieli-patriotów) i wszystkich innych polskich belfrów zastąpili niemieccy. Potem nastąpił czas grozy i spustoszenia - skutek radzieckiej nawałnicy, a wreszcie wyzwolenie i czas siermięgi PRL-u. Pan Konrad, z ciężko doświadczonego pokolenia Ślązaków, nie zwykł nad swoim losem zanadto biadolić. Inna sprawa, że fachowcy i muzykanci w każdym ustroju znajdą niszę dla realizacji swoich talentów, by czerpać radość życia, pomimo wszystko. Pasje motoryzacyjne młodego człowieka wzięły się od wujka, oficera wojska polskiego, który przed wojną odwiedzał dom rodziców na swoim motocyklu. Lśniąca maszyna budziła zachwyt i rozpalała wyobraźnię, co miało później wpływ na wybór zawodu mechanika.
Praktycznej nauki zawodu młody Konrad uczył się w warsztacie najbardziej w Rybniku renomowanym, mianowicie u jednego z pionierów polskiego żużla (także w jego lodowej odmianie) Józefa Dragi (1900-1983), przy dzisiejszej ul. Staszica, niedaleko pl. Wolności. W tej ”kuźni” mechaników nauki pobierali młodsi bracia Józefa Dragi, Henryk i Ludwik, a także m.in. Ludwik Fajkis i Albin Liszka, którzy byli czeladnikami u Dragi. Za wyjątkiem tego ostatniego wszyscy z dobrym skutkiem próbowali sił w sportowym wyczynie. Warsztat Józefa Dragi słynął z perfekcji, solidności i schludności, co potwierdzają liczni świadkowie, jak choćby bracia Joachim i Erwin Maj, bracia Tkocz oraz inne osoby wiekowe niezwiązane bezpośrednio z żużlem. Dużo później (lata 70. ub. wieku) podobną sławą bezprzykładnej czystości i zegarmistrzowskiej precyzji cieszył się warsztat - laboratorium motocyklowe Gerarda Hiltawskiego z podrybnickiej, choć geograficznie raciborskiej, Nędzy. Żużlowcami korzystającymi z usług tego mistrza nad mistrzami byli m.in. Andrzej Tkocz i Piotr Pyszny.
Po wojnie Konrad Kuśka błyskawicznie zrobił prawo jazdy i przyjął się jako mechanik do Rybnickiej Fabryki Maszyn, gdzie przepracował aż do roku 1990 z przerwą na (trzyletnią!) służbę wojskową w latach 1949-1952. Gdy wrócił z wojska, to dyrektorem fabryki był Ludwik Peist, pełniący zarazem funkcję prezesa klubu żużlowego Budowlanych Rybnik. Była masa zawodników chętnych do walki na torze, ale brakowało sprawnego sprzętu, więc zatrudniony jako mechanik w klubie, następca Pruskiego Albin Liszka, wciągnął o wiele młodszego kolegę do pracy w sekcji żużlowej. Roboty, jak wspomina pan Konrad, mieli tyle, że noce zarywali, żeby tylko motocykle były sprawne na jutrzejszy trening bądź mecz.
W 1954 roku pan Konrad ożenił się i zamieszkał z żoną Tereską na Zamysłowie (to ta sama dzielnica Rybnika, gdzie wychowali się Antoni Woryna i Henryk Glücklich) aż do chwili otrzymania mieszkania zakładowego przy Kościuszki w Rybniku.
- Jak żech już z wojska prziszoł (1952), to w żużlu jeszcze jeździyli na maszynach przystosowanych, to była robota do fest szprytnych fachmanów. Tak do roku 1953 to trwało. Pamiętom wyjazdy do Czeladzi, do Torunia, jechołech z takimi zawodnikami jak Marian Philipp, Janek Błąkała, Stasiek Siemek, Ziguś Kuchta czy Ziętek - oni wszyjscy jeździyli na tych maszynach przystosowanych, Nortonach, DKW, NSU. Nojbliższy żużlowym motorom był downij Ariel - 500 kubikcentymetrów. Potym już nastały JAP-y. Taki mój piyrszy ważny roz miołech we Wrocławiu, kaj żech na finał IMP 1952 z Pawłem Dziurą i Chimkiem Majem pojechoł, jako jedyny mechanik z Rybnika, bo majster Albin Liszka był krótko po wypadku na drodze. Pamiętom, Kupczyński tam wtedy wygroł, przed Fijałkowskim, mi sie zdo. Paul Dziura walczył, ale roz go wykluczyli i był w końcu dziewiąty, a Maj gorzyj, ale on był jeszcze fest młody junior, dopiyro sie wciskoł do składu - opowiada p. Konrad Kuśka.
Kuśka był jednym z trzech świetnych rybnickich mechaników. Wielu zawodników z tamtych lat powtarzało, że trio Albin Liszka, Konrad Kuśka i Zygmunt Krzyżak miało ogromny udział w sukcesach dawnego klubu górniczego z Rybnika. Roboty było huk, bo oprócz ligi odbywało się wiele zawodów indywidualnych, jak eliminacje do IMP, turnieje Złotego Kasku, a ze szczególną troską traktowano eliminacje i finały MŚ. W latach 1966-1970 Konrad Kuśka pełnił rolę mechanika kadry narodowej, co oznaczało dość częste wyjazdy zagraniczne. Bardzo przydała się wtedy znajomość języka niemieckiego. Sprzętem Antoniego Woryny, gdy ten zdobywał pierwszy dla Polski w historii medal IMŚ, opiekował się właśnie p. Konrad.
Sędziwy dziś pan wspomina z pasją dawne lata, starą kadrę zawodniczą, działaczy, przypomina sobie liczne wydarzenia, opowiada zabawne anegdoty. Choćby tę o wyjeździe na któryś z Memoriałów Alfreda Smoczyka w latach 50. Do Leszna pociągiem, z przesiadką w Zebrzydowicach na czeskiej granicy, z motocyklem Maja pojechał mechanik Kuśka, który najpierw musiał przetransportować żużlówkę ze stadionu na dworzec kolejowy, ok. 3 km przez najściślejsze centrum miasta. Czynił to wielokrotnie, najczęściej dosiadając wprost żużlowego rumaka, jeśli nie udało mu się akurat załatwić furmanki wojskowej z koszar zainstalowanych tuż przy rybnickim szpitalu psychiatrycznym. Natomiast sam zawodnik Joachim Maj śmigał przez powiatową Polskę te paręset kilometrów na swoim motocyklu prywatnym. Obaj rybniczanie spotkali się pod stadionem, by wziąć udział w zawodach (sławnemu Majowi nigdy nie udało się wygrać prestiżowego memoriału). Po imprezie spakowali manatki i wracali do Rybnika tym samym sposobem - mechanik pociągiem, żużlowiec na motocyklu. Mowa jest o turnieju towarzyskim, co może dziś budzić niejakie zdziwienie - tyle zachodu… Cóż, to pokazuje, że kto znał, ten nie mógł nie uszanować pamięci wielkiego "Freda".
Nasz bohater był wrogiem alkoholu, nie palił papierosów, to mu, jak twierdzi, z harcerstwa zostało. Gdy kończyły się wielkie żużlowe sukcesy w Rybniku, to wchodzili młodsi, więc pan Konrad zaczął myśleć o odejściu z klubu. Sam uważał, że zmiana pokoleń jest potrzebna, bo czasy się zmieniają, zmienia się technika. Atmosfera już nie była ta co dawniej. W końcu zrezygnował w 1978 roku, wtedy też wyjechał w delegację do Jugosławii, gdzie z przerwami przepracował do 1982 roku. Stan wojenny zastał go w Turcji, gdzie akurat skierowano go do usuwania awarii.
- W niedziela rano 13 grudnia w hotelu cołki czos nadowali w radiu po turecku o Polsce, a jo niy wiedzioł co je grane. W końcu sie kogoś po nimiecku pytom o co sie rychtyk rozchodzi. Pedzieli mi, że wojna jest w Polsce, a Wałęsa rozstrzylany. Dopiyro potym pedzieli, że to je niyprowda. Ale coch sie tam strachu najodł, to je moi. Cołko moja familijo tam w Polsce, a jo kajś na końcu świata, z dala od nojbliższych. Niy zapomna tego.
O pozostaniu na Zachodzie Konrad Kuśka nie myślał, choć okazji miał ku temu sporo. W 1974 roku na europejskich targach maszyn górniczych w niemieckim Hannover dostał propozycję dwuletniego (na początek) kontraktu - zrezygnował. Za przodkami twierdzi, że starych drzew się nie przesadza. Bał się o rodzinę, dzieci, mieszkanie miał niepewne - zakładowe. Córka jednak nie wytrzymała, zrobiła rodzicom niespodziankę, razem z zięciem i dwoma ich córkami w 1986 roku wyjechali i już nie wrócili. Dziś są świetnie poustawiani, więc poczciwi Państwo Kuśkowie dawno pogodzili się z faktem.
Każdorazowo niesamowicie podbudowany opuszczam skromne mieszkanie zacnych Państwa Kuśków, dom pełen wiary, zgody i ciepła.
Stefan Smołka
Fajny artykuł/felieton.