Jarosław Galewski: Przed panem kolejne play-offy, ale tym razem w Nice Polskiej Lidze Żużlowej. Jest jakaś różnica?
Marek Cieślak: Trochę tych doświadczeń już mam, choć wszystkie play-offy dotyczyły w moim przypadku Ekstraligi. Na 21 lat pracy w najwyższej klasie rozgrywkowej, 14 razy byłem w kluczowej części rozgrywek. Myślę, że to całkiem niezły wynik. Jechaliśmy cały rok, żeby teraz wziąć udział w kluczowej części rozgrywek, która o wszystkim zdecyduje.
Faworytem pana drużyna w rywalizacji z ŻKS ROW-em Rybnik jednak nie jest.
- Trzeba sobie zdawać sobie sprawę, że drużyna ostrowska nie była budowana pod kątem Ekstraligi. Mieliśmy wejść do play-offów i tworzyć dobre widowiska. Przy tym wszystkim miało być w miarę tanio. Tak uzgodniłem z działaczami. Później niektórzy dorobili historię, że skoro przyszedł Cieślak, to musi być awans. Ale to są bzdury. Nie jest jednak powiedziane, że nie wygramy. To tylko sport. Zajęliśmy trzecie miejsce, ale play-off rządzi się swoimi prawami. Ważna jest odporność psychiczna. Nie ma miejsca na pomyłki. Postaramy się zrobić wszystko, żeby Ostrów osiągnął jak najlepszy wynik.
W PGE Ekstralidze zdecydowanym faworytem jest natomiast Fogo Unia Leszno. Czy uważa pan, że ktoś będzie w stanie ich zatrzymać?
- Na razie mają cały zespół i życzę im, żeby tak zostało do końca. Doskonale pamiętam, co sam przerobiłem w Tarnowie. Przyszły decydujące mecze, w których zabrakło trzech zawodników, bo odnieśli kontuzje. Rundę zasadniczą mieli świetną, ale teraz dojdą inne emocje. Nerwy będą ogromne, ktoś może mieć swój dzień i nagle wszystko zacznie się komplikować.
Przed fazą play-off miała miejsce kolejna dyskusja na temat bezpieczeństwa w sporcie żużlowym. Czy wierzy pan, że w jeździe zawodników nagle się coś zmieni?
- Trochę mnie to wszystko śmieszy. Najbardziej dziwi mnie to, że wiele rzeczy opowiadają ludzie, którzy sami na żużlu jeździli. Zawodnik, który staje pod taśmą, ma w sobie tylko jedną myśl - chce wygrać. Trudno sobie wmówić, że wjedziemy w pierwszy łuk i nagle staniemy się dżentelmenami. Okaże się, że kolega nie postąpi w myśl tej zasady i przegrywamy albo leżymy. W play-offach wszyscy będą chcieli wygrywać. Ważna jest inna kwestia - nie może być chamstwa na torze. Nie możemy jednak zabraniać twardej ani zaciętej walki. Czas pokaże, jak rzeczywiście będzie.
Ważna będzie zatem rola sędziów. Czy w fazie play-off powinni być bardziej zdecydowani w karaniu zawodników kartkami?
- Jeśli teraz sędziowie mają być hojni w rozdawaniu żółtych i czerwonych kartek, to trochę się spóźnili. Tak naprawdę o jakieś pięć miesięcy. Czerwone kartki mogą ustawić drużyny na podium. Ja jednak nic nie sugeruję. Mam tylko obawy co do części naszych sędziów. Oni chyba nie do końca wiedzą, za co należy się zawodnikowi czerwona kartka. Nie ma wykładni, więc moim zdaniem kartki należy schować. Nie można podejmować decyzji z kapelusza.
Ważne również, żeby zawodnicy nie obrywali za całokształt. Po słynnym ataku Nickiego Pedersena na Motoarenie spadła na niego fala krytyki, ale przecież podobnie podczas Grand Prix w Gorzowie pojechał Jason Doyle. Wtedy jednak środowisko nie krytykowało go aż tak głośno.
- Zawodnicy latami pracują na swoją opinię. Później spotyka się dwóch żużlowców na torze w spornej sytuacji i rzeczywiście - często jest winny ten, o którym mówiło się do tej pory gorzej. W moich czasach takim żużlowcem był Józek Jarmuła. Gdzie się nie pokazał i zrobił karambol, to był winny. Jeśli chodzi o Pedersena, to moim zdaniem jest on zawodnikiem, który nie zawsze podejmował dobre decyzje na torze. Nie wiem, z czego to się bierze. Spowodował wiele wypadków, ale byłbym daleki od stwierdzenia, że on zawsze ponosi odpowiedzialność, za to co się dzieje. Jego też potrafią sponiewierać. W wielu przypadkach jest zresztą problem z tym, co widzą niektórzy sędziowie.
Co ma pan na myśli?
- Dla niektórych często najważniejszy jest momentu kontaktu. Ten kto spowodował kontakt, zostaje wyrzucony. Często jednak dzieje się tak, że zawodnik zajeżdża drogę rywalowi lub lekko staje w poprzek, bo widzi, że tamten chce go minąć. Dochodzi do kontaktu i nie na za każdym razem wykluczony jest wtedy ten, który był rzeczywiście winny, ale ten, który doprowadził do kontaktu. Sędziowie powinni się bardzo mocno zastanowić nad kartkami w play-offach.
Przejdźmy do strony sportowej. Betard Sparta Wrocław - Unia Tarnów. Kto będzie górą?
- Wrocławianie nie jadą na swoim torze, więc będą mieć nieco utrudnione zadanie. Własny obiekt to jednak wielki atut. Widziałem jednak, że mocno trenują w Częstochowie i wzięli nawet swojego toromistrza.
Jakich spodziewa się pan efektów?
- Takiego samego toru jak we Wrocławiu pewnie nie będzie, bo tak się nie da. Myślę jednak, że zrobili naprawdę sporo. Nie chcę za wiele zdradzać, ale mogę powiedzieć tyle, że kibice w Częstochowie zobaczą dużo wrocławskiego żużla. Myślę, że fanom to nie będzie się podobać. To jednak wrocławianie są gospodarzem. Chcą mieć tor na wzór wrocławski. Trenera i zawodników Sparty nikt nie będzie rozliczać z promocji żużla, lecz z wyniku. Taka jest prawda. Spotkają się dwie drużyny, które są godne półfinałów. Obie są jednak inaczej zbudowane. Wrocławianie mają dobrych liderów i świetnych juniorów. Gorzej jest z drugą linią. Tarnowianie z kolei mogą pochwalić się piątką równych seniorów, o ile "zapali" im Mroczka. Młodzież jest jednak słaba i na tym polega ich problem. Minusy są po obu stronach. Zobaczymy, komu wyjdzie to lepiej.
W drugim półfinale zdecydowanie mniejsze szanse daje się KS Toruń. Czy uważa pan, że mogą jednak przeszkodzić ekipie Adama Skórnickiego?
- W tym przypadku dużo będzie zależeć od tego, jak torunianie podejdą do tych zawodów pod względem mentalnym. Jeśli będą rozpamiętywać, że nie wygrali od dawna, to będzie źle. Oni mają trochę to zakodowane. Muszą się z tego otrząsnąć. Leszno pokonało ich ostatnio bez Pedersena. Teraz on powinien pojechać od początku do końca. Gospodarze mają jednak w składzie zawodników, którzy powinni wygrywać. Nikt mi nie powie, że Łaguta, Doyle czy Holder nie są do tego zdolni. Może to również robić druga linia i Paweł Przedpełski, który wyrasta tam na gwiazdę. Mogą wznieść się na wyżyny. Muszą tylko odkorkować butelkę ze złymi emocjami i ją wyrzucić. Aspekty psychologiczne odegrają naprawdę ważną rolę. Leszno musi też uważać, żeby nie było zbyt pewne siebie. Nie mogą wyjść z założenia, że niedawno byli na Motoarenie i wygrali. To może zadziałać w drugą stronę. Adam Skórnicki musi ostro nastawić chłopaków do jazdy. To, co było, to historia. Teraz zaczyna się pisać nowy rozdział.
Rozmawiał Jarosław Galewski