Ambicji i woli walki mi nie brakuje - rozmowa z Karolem Baranem - zawodnikiem PGE Stali Rzeszów

Karol Baran po kilku latach jazdy w niższych ligach powrócił do swojego macierzystego klubu i znów ściga się w Ekstralidze. - To jak wrócić po kilku latach nieobecności do domu - mówi.

Mateusz Kędzierski: Odjechaliście niezwykle wyrównane spotkanie z ekipą SPAR Falubazu Zielona Góra, zakończone remisem 45:45. Wielu kibiców oceniło zdobycie jednego punktu jako wielki sukces. A czy ty jesteś zadowolony z rezultatu w tym meczu, czy może odczuwasz niedosyt, bo zwycięstwo było blisko?

Karol Baran: Zawsze lepiej jest mieć jeden punkt, niż nie mieć go wcale. Mecz jak najbardziej był do wygrania, ale goście przyjechali gotowi na każde warunki. My tak naprawdę musieliśmy szukać optymalnych ustawień. Potrenujemy i zobaczymy jak będzie dalej. Myślę, że w spotkaniu z KS Toruń wynik mój i pozostałych chłopaków będzie lepszy, może poza Gregiem (Hancockiem), który w meczu z Falubazem "walnął kotleta" (zdobył komplet 15 punktów - dop. red.). W kolejnym meczu powinno obejść się bez stresu.
[ad=rectangle]
Widać, że twój nowy silnik jest szybki, tylko wkradło się kilka błędów na dystansie i ta jazda momentami nie była zbyt płynna.

- Wydaje mi się, że w swoim pierwszym biegu nie byłem wolny i popełniliśmy błąd zmieniając ustawienia. Trochę zepsułem start w tym pierwszym biegu i mogliśmy zostawić te przełożenia. Zaczęliśmy zmieniać i szukać, a największym wrogiem dobrego jest jeszcze lepsze. Chcieliśmy polepszyć, a na dobrą sprawę zepsuliśmy sobie zawody.

Woli walki na torze nie można ci odmówić. Jeśli chodzi o mecz w Lesznie, to nie odpuszczałeś i niekiedy kończyło się upadkami.

- Uważam, że ten pierwszy upadek w Lesznie nie był z mojej winy. Ja nie zmieniłem toru jazdy, nagle zmienił go Piotrek (Pawlicki). Sędzia podjął taką, a nie inną decyzję i ja zostałem wykluczony. Mój motocykl po tym upadku był mocno uszkodzony. Nie zdążyliśmy go na tyle naprawić, by móc na nim jechać tak dobrze, jak w tym wygranym przeze mnie wyścigu. Potrenujemy u siebie i najważniejsze będzie dopasowanie nowych silników pod rzeszowski tor. Jak już kiedyś powiedziałem, nie mam problemów z wyjazdami, bo jadę przygotowany na każde warunki, a w Rzeszowie jesteśmy gotowi na jedne warunki. Muszę przyznać, że nawierzchnia podczas meczu z Falubazem nie była taka sama, jak podczas wtorkowego treningu. Nie ma co zwalać na tor, biorę winę na siebie. Myślę, że z drużyną z Torunia nie będzie aż takiego thrillera.

Czy niedzielne spotkanie z KS Toruń będzie łatwiejsze niż to z ekipą SPAR Falubazu Zielona Góra?

- W Ekstralidze nie ma łatwych spotkań. Chłopaki z Zielonej Góry praktycznie w czterech wywalczyli remis. Młody Pieszczek dorzucił trzy punkty, bo wygrał wyścig młodzieżowy. To wszystko dało im remis.

Czy podpisując z rzeszowskim klubem kontrakt warszawski wierzyłeś, że będziesz reprezentował PGE Stal w Ekstralidze?

- Ja do sezonu przygotować się musiałem. Sprzęt na ekstra, pierwszą, czy drugą ligę nie kosztuje inaczej. Byłem przygotowany do sezonu na tyle, na ile mogłem, a wszystko dzięki ludziom, którzy mi pomogli. Otworzyła się furtka i dostałem szansę. Myślę, że w meczu z drużyną z Zielonej Góry za bardzo jej nie wykorzystałem. Robię wszystko, żeby było dobrze i chcę jeździć w Ekstralidze. Sami widzicie - ambicji i walki mi nie brakuje. Zdobywam jednak więcej punktów na wyjazdach niż u siebie. Jest to kwestia dogrania sprzętu na rzeszowski tor.

Jak to jest z powrotem jeździć z żurawiem na piersi po tych wielu latach startów w klubach z niższych lig? Jak ci się startuje przed własną publicznością?

- W Rzeszowie się wychowałem i tutaj zdałem licencję. Zanim odszedłem do innego klubu, to jeździłem tu przez wiele lat. To jak wrócić po kilku latach nieobecności do domu. Jest to świetna sprawa. Robię wszystko co w mojej mocy, by wyniki szły w górę. Przygotowania do 5-minutowej jazdy, jeśli jedziesz pięć wyścigów, trwają przez kilka dni. Na wynik pracuje cały mój team, łącznie z Jackiem Rusinem. Dołożymy wszelkich starań, by na niedzielę być minimum 100 proc. lepsi! W Lesznie "zrobiłem pełny alfabet". Teraz nie było ani defektów, ani upadków, ani taśm. Zero wkradło mi się niepotrzebnie. W niedzielę będzie jeszcze lepiej!

Jak oceniasz wspólne starty w parze z Dawidem Lampartem? Czy dobrze rozumiecie się na torze?

- Czasami mają miejsce dziwne sytuacje na torze, gdzie swój swojemu zajedzie drogę. To jest żużel i staramy się tego nie robić. Czasem bywa taka sytuacja, że zjedziemy się razem i jeden drugiemu przeszkodzi. Mi nie przeszkadza to z kim jadę w parze.

[b]

Czy ci najlepsi zawodnicy w zespole PGE Stali Rzeszów - Greg Hancock i Peter Kildemand podpowiadają wam między biegami? Czy możecie liczyć na rady z ich strony?
[/b]

- Na pewno w drużynie jest fajny team spirit. Chłopaki wiedzą, że my się staramy, a my wiemy, że oni robią wszystko, aby wynik w meczu był najlepszy. W zespole atmosfera naprawdę jest fajna. "Kilduś" i Greg zawsze podejdą i przybiją piątkę.

Kiedy startowałeś w Rzeszowie jako młodzieżowiec, to często jeździłeś w parze z Bohumilem Brhelem. Wasze wyścigi wiele razy kończyły się podwójnymi zwycięstwami. Jak wspominasz tamten okres? W drużynie startowało wtedy dwóch obcokrajowców i przede wszystkim wychowankowie.

- Kiedyś były zupełnie inne mecze, bo na derby przyjeżdżało siedmiu chłopaków z Tarnowa. Rywalizowali z siedmioma rzeszowianami i to były prawdziwe derby. W tym sezonie w derbach pojechało nas tylko dwóch. Z Tarnowa był Kołodziej i młodzieżowcy. Teraz to nie jest ten sam żużel, co był kiedyś. W tamtym czasie drużyna z Rzeszowa składała się z chłopaków z tego miasta. Jesteśmy w Unii Europejskiej i rynek jest dzisiaj otwarty. Nie można odmówić obcokrajowcom lub chłopakom z innych stron Polski startów, jeśli klub tutaj ich potrzebuje. Kiedyś było inaczej i to już na pewno nie wróci.

Rozmawiał Mateusz Kędzierski

Źródło artykułu: