Jeden, wiadomo, Ameryka. Luz i życzliwość. Kalifornijczyk Hancock to po prostu medialne zwierzę. Nie odmawia nigdy. Prawie nigdy. W czasie meczu Rzeszowa z Lesznem podchodzę do Grega po którejś gonitwie i jak zawsze na pytanie o wywiad otrzymuję uśmiechnięte "yes". Tyle że w drodze do telewizyjnego stanowiska zawraca Amerykanina organizujący naradę trener Ślączka. Greg rozkłada ręce i przeprasza. Co zrobić, normalna sprawa. Żeby ratować sytuację szybko biorę równie utalentowanego Bartka Smektałę i lecę na reporterską ściankę. I co dalej? Ano stoimy z 17-letnim młodzieńcem gotowi do wejścia na żywo, a tu podchodzi trzykrotny mistrz świata i pyta czy ten wywiad dalej aktualny, bo jakby co, to jest już gotów. Ups, ale akcja. Delikatna konsternacja, ale że wydawca krzyczy właśnie do słuchawki "jesteś", zaczynam przepytywać sympatycznego "Smyka".
[ad=rectangle]
Wariackie zachowanie
To tylko jeden z mnóstwa przykładów, po jakie można sięgać w przypadku Grega. Żeby nie zanudzić przytoczę drugi i mówię pas. W zeszłym roku wybieraliśmy się do stolicy Szwecji na Grand Prix. Krajanowi Marcinowi zamarzył się Hancock prywatnie. Że to super okazja, bo wraca po historycznej kontuzji i że za chwilę może być mistrzem świata. No dobra, próba nie strzelba. Greg skupiony na sobotnim starcie (w czwartek pierwszy raz próbował treningowo puszczać sprzęgło) trochę zwlekał, ale ostatecznie podjął jedynie słuszną decyzję. Pojechaliśmy do domu Hancocków, nakręciliśmy dzieci, żonę i mistrza, a do tego obejrzeliśmy trochę polskiego żużla i zagraliśmy z chłopcami w kosza.
Normalne? Nie, nienormalne. Wariackie i niemożliwe w polskim klimacie. Wyobrażacie sobie, że któryś z naszych sportowców (niekoniecznie żużlowców), na przykład jakiś dwukrotny mistrz świata w kolarstwie albo w siatkówce wpuszcza zagraniczną ekipę telewizyjną do własnego domu, pokazuje dzieci, przedstawia żonę, opowiada o swojej kontuzji, bólu i leczeniu w ostatnich tygodniach. A za dwa dni ma jeden z najważniejszych startów w sezonie i w karierze. Zero spiny, żenady i nadęcia. Możliwe? Tylko w Szwecji u człowieka ze słonecznej Kalifornii.
Uruchomienie hamulca?
Po co to piszę? No bo te ostatnie wydarzenia ze szwedzkiej ligi tylko potwierdziły wariacki charakter kalifornijskiego mistrza. Atak na duńskiego rywala i szarpanina w obecności kamer na pewno chwały Gregowi nie przyniosły. Chwila nieuwagi i gorącej głowy, no i w świat poszedł wojowniczy obrazek z Amerykaninem w roli głównej. Dotąd był wzorem cnót wszelakich w obecności kamer, a tym razem mocno wrzącym i agresywnym na torze. W ten sposób role się odwróciły. Bo zwykle Nicki się gotuje w parku maszyn i rozrabia na trasie, a Greg zachwyca publiczność luzem i elegancją na torze. Ale może to i dobrze, że tak się porobiło? - Ktoś w końcu nie wytrzymał, bo zbyt wiele podobnych akcji na torze się skumulowało. Dla Duńczyka to może być ważne ostrzeżenie, a nawet uruchomienie niespotykanego w żużlu hamulca - przekonywał mnie ostatnio jeden z byłych mistrzów świata.
Pedersen skomentował szwedzki temat w ironicznym stylu, Hancock przepraszał już wielokrotnie. Nawet w tym niełatwym momencie odpowiedział na moje telefoniczne zaczepki. Wydał oświadczenie i na razie temat zamknął. Facet czuje media i wie o co w tym chodzi. Nawet wtedy jak się zapomni i chwilowo straci kontrolę. Co by o uśmiechu Grega nie gadać, kontakt z kibicem to jest podstawa, o czym nad Wisłą wielu zawodników często zapomina.
Hampel zawodowiec
Chyba, że nazwisko też zaczyna się na H jak Hampel Jarosław. Kiedyś po GP w Gorzowie "Mały" zrobił się naprawdę mały, bo zaliczył w zawodach występ olimpijski. Mimo ogólnego popłochu w boksie i oczywistej irytacji, Jarek zgodził się na wywiad. Wziął temat na klatę, choć wielu innych riderów na jego miejscu rzuciłoby do reportera stekiem wyzwisk albo uciekłoby do busa. Hampel w tym wszystkim próbował jeszcze analizować to rozczarowanie i szukać promyków nadziei na przyszłość. Zresztą w całym tym ubiegłorocznym kryzysie, lider Falubazu zachowywał klasę. Odpowiadał cierpliwie na nasze powtarzające się pytania, a jak już miał dość, to spokojnie przepraszał i prosił o inny moment na rozmowę. Zawodowiec. Kiedy niedawno leżał w szpitalu po gnieźnieńskim pechu, odebrał w czasie transmisji z Danii telefon i pogadał z nami na antenie. Zarówno przed finałem, którego nie było, jak i po finale, który się odbył. Miał czas, chęci i zdrowie żeby jeszcze w czasie swej rekonwalescencji podzielić się z kibicami wrażeniami.
Podobnie jak kilkanaście godzin temu, kiedy telefonowałem nagrać parę słów dla fanów Falubazu. - U mnie właściwie bez zmian, ale wiem, że kibice chcą znać szczegóły - odpowiedział na pytanie o krótką rozmowę. U Jarka profesjonalizm widać pełną gębą, o powrót na tor jestem spokojny, a kwestią czasu powinna być koronacja. A jak już sięgnie po najwyższy laur, to niech dorwie jakiegoś Pedersena. Chwila słabości każdemu mistrzowi przysługuje.
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+