Mądry uczy się na błędach. Kolejne licencje nadzorowane to kiepski żart
Moje zdanie w kwestii klubów, które borykają się obecnie z problemami licencyjnymi, jest niezmienne. Do tego wszystkiego nigdy nie powinno było dojść. Niecały miesiąc do rozgrywek, a my nadal nie wiemy, kto będzie jeździł i w jakiej lidze. Dodatkowo zapraszamy kolejne ekipy, bez względu na takie aspekty jak poziom sportowy czy kwestie budżetowe. Cała sytuacja staje się coraz bardziej groteskowa.
[ad=rectangle]
Wiele razy mówiłam, że z błędów należy wyciągać wnioski. Jeśli pewne mechanizmy się nie sprawdziły, to nie należy ich powielać. Wszyscy dobrze wiedzą, że problemy klubów z Częstochowy i Gdańska wzięły się między innymi z braku odpowiedniego nadzoru nad tymi ekipami. I co się dzieje teraz? W trudnej sytuacji jest Lublin i Bydgoszcz i lekarstwem na te problemy mają być... licencje nadzorowane. Traktuję to w kategoriach żartu i to kiepskiego. To już naprawdę przestało być śmieszne. Czym ta licencja nadzorowana będzie różnić się od poprzednich?
Ktoś wspominał, że w tym roku kryteria zostaną zaostrzone i kluby Ekstraligi będą co miesiąc składać sprawozdania finansowe ze swojej działalności, a w przypadku pozostałych ma to charakter zalecenia. Nie wierzę w skuteczność tego mechanizmu. Zainteresowani z pewnością złożą stosowne dokumenty, w porządku. Pojawia się jednak proste pytanie - i co z tego? Powiemy im w trakcie rozgrywek: dziękujemy, jednak nie jesteście w stanie? To jest coś niesamowitego. Co takiego cudownego wydarzy się w jednym czy drugim mieście w czasie sezonu? Przybędzie sponsorów?
Ktoś powinien w normalny i rzetelny sposób ocenić, czy kluby mają szansę sprostać wymaganiom formalnym i finansowym. Podstawy do takiego orzeczenia muszą być jednak naprawdę solidne. Jeśli ma chodzić tylko o działalność sprawozdawczą, to obarczymy tylko te kluby dodatkowymi formalnościami, z których nic nie będzie wynikać. Każdy będzie zadowolony. Żużlowa centrala uzna, że zrobiła swoje, bo żaden z kibiców nie będzie mieć pretensji. Na koniec okaże się jednak, że problemy wrócą ze zdwojoną siłą.
Jeśli kolejny raz mamy pójść w nadzór, to niech tym razem ktoś weźmie za to pełną odpowiedzialność. I niech to będzie ktoś, kto te licencje klubom przyzna. Gdy ktoś jest pewny skuteczności swoich działań, to nie mamy problemu z tym, żeby za to ręczyć. W przeciwnym razie, sytuacja stanie się jeszcze gorsza niż jest teraz. W polskim żużlu od dawna ciągnie się jednak pewne rzeczy w nieskończoność. Później okaże się znowu, że nie ma winnych. Dla mnie to jest nic innego jak kpina ze wszystkich.
Licencje nadzorowane już były i każdy widział, jak kulawy okazał się ten pomysł. Teraz chcemy wejść do tej samej rzeki. Jestem w stanie drugi raz zaufać, ale tylko w momencie, kiedy ktoś za to w stu procentach poręczy. To kolejny raz zrzucenie z siebie winy. Władza stwierdzi, że zrobiła wszystko, kluby popiszą sprawozdania co miesiąc i koniec. Co jednak tam napiszą? Znaleźliśmy sponsora? Albo jednak już nie jedziemy? Co wtedy z zawodnikami, kibicami, którzy kupili karnety i z całymi rozgrywkami? Kto tym razem za to odpowie?
Nie rozumiem też kolejności pewnych działań. Zarówno w Lublinie jak i Bydgoszczy zostały podpisane kontrakty. To stało się już jakiś czas temu. A teraz mówimy w obu przypadkach o licencjach nadzorowanych? To jest jawna kpina z przepisów. Jak możemy na coś takiego pozwolić? Czy ktoś jeszcze przestrzega regulaminów?
Za chwilę pojawi się jednak "magiczny wytrych", który brzmi "dla dobra sportu". Zastanawiam się jednak coraz bardziej, na czym to dobra dla niektórych polega.
Pewnie odezwą się ci, którzy powiedzą, że licencję nadzorowaną miało Gniezno i im się udało. Świetnie, ale uważam, że ten klub swojego sukcesu nie zawdzięcza jednak nadzorowi. Poza tym, ten proces jeszcze trwa i dopiero za jakiś czas ocenimy, czy cel został zrealizowany. Cieszę się jednak, że pojechali. Pewnie mogłabym wrócić do tego, że przyjechali do nas w okrojonym składzie, ale w porządku, pomińmy to i przyjmijmy, że szukali oszczędności.
Wyszło tak, że klub przyjechał sezon i nie ma zagrożenia przed kolejnym. Finału tej sprawy jednak nie znamy. Co więcej, mimo wielu pytań, do dziś nikt nie odpowiedział, na czym dokładnie polegał nadzór nad klubami, skoro wyszły z niego takie kwiatki?
Obawiam się, że po raz kolejny nie wyciągamy wniosków z tego co się wydarzyło. Mądry uczy się na własnym błędach. A my? Zastanówmy się, co właściwie robimy...
Marta Półtorak