Ekstraliga jak gra o tron
Sport polega na tym, że czasami ma się gorszy dzień. Drużyna nie może wygrywać zawsze i ja akurat mam tego świadomość. W związku z tym nie robię tragedii z porażki, którą PGE Marma Rzeszów zanotowała w Gnieźnie. W Nice Polskiej Lidze Żużlowej jeżdżą dobre nazwiska i nie bez znaczenia jest także atut własnego toru. Do przegranej w Gnieźnie nie mam większych zastrzeżeń. Te budzą jedynie niektóre kontrowersyjne sytuacje, które miały miejsce na torze. Jedna z nich to niesportowe zachowanie Gomólskiego. Poza tym, było sporo wykluczeń. Czasami odnosiłam wrażenie, że bez względu na to, kto upadał, to wykluczany był zawodnik rzeszowski. To moje subiektywne odczucie, ale takich nieszczęśliwych wypadków było wiele.
[ad=rectangle]
Wygraliśmy jednak u siebie i to cieszy. Sukces polega na tym, że nasz tor jest powtarzalny. W ubiegłym sezonie był z tym problem i złożyło się na to wiele czynników. Jednym z nich byli komisarze torów, którzy uczyli się swojego fachu. Czasami starali się na siłę robić bardzo twarde tory i to zabijało widowisko. Zresztą, różnicę widać na przykładzie tego, co działo się w Gnieźnie. Najpierw śledziłam mecz Carbon Startu z zespołem z Daugavpils. Wtedy popadał deszcz i tor był trochę przyczepny. Efekt? Nie brakowało walki. Jeśli porównany to z naszym spotkaniem, gdzie wszystko rozgrywało się na starcie lub w pierwszym łuku, to różnica jest widoczna. Były może dwa wyścigi, w których doszło do mijanek. Dla mnie zawsze liczyło się widowisko.
U nas zawodnicy jeżdżą na torze, który nie należy do trudnych technicznie. Jest szeroki i można pokazać swoje umiejętności. Nie wystarczy szybki sprzęt i refleks na starcie. Trzeba jeszcze trochę pomyśleć i powalczyć. Liga jest jednak w dalszym ciągu ciekawa i to powinno wszystkich cieszyć.
Dzieje się także w Ekstralidze, ale odnoszę wrażenie, że jednak niewiele. Od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej jest nudny. Gdyby nie osiem ujemnych punktów Unibaksu, to na ten moment wszystko byłoby już praktycznie jasne. Nie jest to tylko moje spostrzeżenie. W zeszłym roku mieliśmy dziesięć ekip, wyrównane składy i bardzo niewielkie różnice punktowe pomiędzy poszczególnymi drużynami. Teraz mamy nudny sezon, który charakteryzuje się tym, że niektóre zespoły borykają się z problemami finansowymi, zamiast koncentrować się na tworzeniu atrakcyjnych widowisk. Mamy nudny rok, w którym za wszelką cenę staramy się powiedzieć, że zrobiliśmy coś dobrego.
Wielokrotnie powtarzałam, że ENEA Ekstraliga nie zmierza we właściwym kierunku. Przestańmy się oszukiwać. Byłam zwolennikiem 10 zespołów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Mamy ich tymczasem osiem i okazuje się, że nawet na to nas nie stać. Ale nie można się temu dziwić. Jeśli będziemy stwarzać nadal lapsusy regulaminowe, to okaże się, że nie będzie na stać na cztery, dwie, a w końcu zostanie jeden wojownik na polu walki. Wprowadzamy masę przepisów, które nie sprzyjają rozwojowi żużla. Nasza koncentracja została skupiona nie tam, gdzie powinna.
W tej chwili to dla mnie bardziej gra o tron niż organizowanie dobrych widowisk sportowych. Z czego konkretnie bierze się obecna sytuacja? To efekt poboczny licencji nadzorowanych. Wiele razy się głośno zastanawiałam, komu ma pomóc takie rozwiązanie. Klub, którego zwyczajnie nie stać, nie powinien w mojej ocenie nawiązywać kolejnych zobowiązań, a już na pewno nie powinien rozmawiać z zawodnikami z górnej półki. Na co w tej sytuacji się liczy? Na lepszy sezon i nieoczekiwane wpływy ze strony sponsorów? Po co nam były te licencje nadzorowane? Kto komu i co chciał udowodnić? Historycznie rzecz ujmując, pewne rzeczy nam się sprawdziły. Tymczasem wszystko odwróciliśmy. Nie wiem, czy to jeszcze walka sportowa czy gra o tron.
Wiem również, że pojawił się pomysł zamknięcia ENEA Ekstraligi. Uważam, że to złe rozwiązanie. Na pewno bardzo rewolucyjne, a jestem zdania, że należy ewoluować. Zamknięcie Ekstraligi ma przede wszystkim skutek sportowy. Uważam, że jeśli powiemy sobie, że jak kogoś stać, to niech jedzie, zabije całą wartość sportową. Idea żużla zakłada, że drużyny awansują i spadają. Jedzie się o medal, utrzymanie i awans. Tak było zawsze. Poza tym, pojawia się pytanie, o co jechalibyśmy w pierwszej lidze? Jeśli o to, że nas stać, to może być tak, że pojawi się ktoś, kto powie, że ma kasę. W połowie rozgrywek może się jednak okazać, że mu jej brakuje lub nie jest przygotowany do tematu organizacyjnie. Pieniądze to nie wszystko. Są one ważne, ale to jeden z elementów - tak jak w biznesie. W żużlu potrzeba dwóch rzeczy - odpowiedzialnych przepisów i takich samych ludzi. Nie trzeba zamykać ligi.
Zamknięcie Ekstraligi miałoby negatywne skutki nie tylko dla drużyn z niższej klasy rozgrywkowej. W najlepszej lidze mogłoby przecież dojść do sytuacji, że drużyna miałaby odpowiednie finanse, ale średni skład. Taki zespół by nie spadał, tylko zajmował spokojnie ostatnie miejsce. Ktoś mógłby założyć, że wyda to minimum, żeby jego ekipa obstawiała ogony. Inna sprawa, jakie widowiska byśmy wtedy oglądali. Skoro nikt nie spada, to po co się wysilać i walczyć o punkty? Ktoś mógł uznać w połowie rozgrywek, że nie ma szans na medal, więc nie warto się dalej spinać. Wszyscy, dla których play-off byłby poza zasięgiem, jechaliby o nic. Widowiska byłyby żadne.
Marta Półtorak
Jeszcze takie tam :D
24 marca 1957 roku tarnowscy żużlowcy wyjechali do Rzeszowa, gdzie rozpoczęli pierwsze treningi. W ciągu zaledwiCzytaj wiecej: http://www.wiadomosci24.pl/artykul/marian_robimy_zuzel_czyli_poczatki_tarnowskiego_speedwaya_226748-4--1-d.html Czytaj całość