Gdańszczanie, jako outsider ENEA Ekstraligi, byli skazywani na pożarcie w Gorzowie. Te przewidywania się sprawdziły i gospodarze od początku do końcu kontrowali przebieg pojedynku. Trener Stali Gorzów nie był jednak w pełni zadowolony ze swoich żużlowców. - Zwycięstwo wysokie, ale zawodnicy nie wychodzili ze startu tak, jak powinni. Popełniali też parę błędów, a na twardym torze trudno o mijanki. Przy innej nawierzchni można by bardziej powalczyć - zauważył Piotr Paluch. [ad=rectangle]
Mimo pewnych niedociągnięć przewaga miejscowych szybko wzrastała, przez co w 10. biegu dodatkową szansę na start dostał Adrian Cyfer, a w kolejnym wyścigu Bartosz Zmarzlik. - Chciałem podziękować Zagarowi i Iversenowi za to, że odpuścili swoje biegi dla juniorów - przekazał szkoleniowiec. Duńczyk i Słoweniec spisali się znakomicie, gdyż ani razu nie przyjechali za plecami rywala. Niels Kristian Iversen dopiero w 15. gonitwie uległ Thomasowi H. Jonassonowi.
Więcej możliwości do jazdy ucieszyło przede wszystkim Cyfera, który cały czas dużo pracuje nad sprzętem i wygląda to coraz lepiej. Znów miał jednak pecha, gdyż brał udział w karambolu, jaki miał miejsce w 10. odsłonie spotkania, a w ostatnim swoim występie przyjechał ostatni. - To był drugi motor, ponieważ pierwszy został skasowany przy upadku w poprzednim biegu. Nie był dostrojony, ale starał się walczyć. W jednym wyścigu wyniósł się trochę za szeroko i stracił pierwszą pozycję. Gdyby nie to z pewnością wygrałby bieg - ocenił Paluch.
Renault Zdunek Wybrzeże Gdańsk próbowało stawiać opór, ale na niewiele się to zdawało. Sporym problemem dla żużlowców obu drużyn był tor, a dokładniej wyjście z pierwszego łuku. Deszcz, który od czasu do czasu pojawiał się w Gorzowie w ostatnich dniach nie wpłynął najlepiej na nawierzchnię. Przy krawężniku tor zupełnie rozmókł i po przedmeczowym bronowaniu i ubijaniu było to miejsce niesamowicie przyczepne. - Po tych opadach, jakie były, udało się przygotować skałę. W tym jednym miejscu było mokro i zrobiła się taka rynna, która wciągała zawodników, wyprostowywało motor i był kłopot. Każdy musiał tam uważać, ale w ferworze walki nie zawsze się to udaje. Patrząc po czasach tor był bardzo twardy i dobrze przygotowany - stwierdził trener "żółto-niebieskich".
O tym jak bardzo niebezpieczna była ta koleina przekonała się większość zawodników, którym podnosiło koło i wynosiło ich na środek toru. Najboleśniej odczuł to Marcel Szymko, który zaczepił o Fredrika Lindgrena. Szwed zdołał uciec, ale jego młodszy kolega z drużyny wpadł w drewnianą bandę i nieprzytomny został odwieziony do szpitala. W drodze odzyskał świadomość, a obecnie z młodym zawodnikiem jest już lepiej. Ta dziura dawała o sobie znać już od początku zawodów. Dlaczego nic z nią nie zrobiono? - My nie możemy wykonywać żadnych prac bez sędziego, a jego decyzja była taka, a nie inna. Mecz nie był transmitowany, więc wydaje mi się, że można było zrobić przerwę i polepszyć to trochę - uważa "Bolo".
Właśnie dopiero po upadku Szymki nastąpiła nieco dłuższa przerwa. Trzeba było naprawić drewnianą bandę, ale sędzia postanowił też, by przeprowadzić kosmetykę toru. - To było już po fakcie. Na tej dziurze do góry podnosiło nie tylko gości, ale i naszych zawodników. Może gdyby coś zostało zrobione, byłoby spokojniej - kontynuuje wieloletni kapitan gorzowskiej ekipy, zaznaczając tym samym, że nie było to celowe działanie klubu z Grodu nad Wartą. Dzień wcześniej rzeczywiście było tam dużo wody, a komisarz wszystko widział.
Teraz ponownie czekają nas dwa tygodnie przerwy od żużlowej Ekstraligi. 25 maja Stal Gorzów zmierzy się na Motoarenie z Unibaksem Toruń. To może być kolejny hit w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. - Toruń jest bardzo groźnym rywalem u siebie. Jeżdżą znakomicie, dlatego mocno skupimy się na tym pojedynku i będziemy solidnie się do niego przygotowywać. Przeanalizujemy zeszłoroczny mecz i tegoroczny sparing. W Toruniu cały czas jest ten sam tor, a gospodarze doskonale są wjeżdżeni. Wykorzystują każdy błąd rywala, więc musimy popełniać ich jak najmniej, oglądać się na siebie i dobrze spasować się z torem - zakończył Piotr Paluch.
Wszystko do czasu...