Koniec prezesów pasjonatów
Pamiętam zaproszenie, które dostałem od Józefa Dworakowskiego na jego pożegnanie. Na nim znajdowało się piękne motto - "W codziennym życiu muszą być również pasje". To wspaniałe stwierdzenie, które doskonale pasowało do naszych działań. Niestety, prawda jest obecnie smutna - w klubach i ich zarządach nadchodzi kres działalności osób, które kierowały się przede wszystkim pasją do tego sportu. Miałem wielką przyjemność z nimi współpracować. W tej chwili z tego grona nie został praktycznie nikt. Wiodącymi postaciami byli początkowo Andrzej Rusko i Leszek Tillinger. Do tego grona doszedłem później ja i kolejni, ale z czasem stawało się ono systematycznie coraz węższe. Teraz jest jeszcze Krystyna Kloc.
Rusko i Tillinger to inne historie i inne powody odejścia. Andrzej przecież awansował i został prezesem zarządu Ekstraklasy piłkarskiej. Wydaje mi się, że doskonale sobie tam poradził. Menedżersko na pewno się spełnił. Leszek był wyjątkiem, bo on pracował etatowo. My z Władkiem, Józefem czy później Martą i Krystyną nigdy nie pobieraliśmy żadnych pieniędzy z klubowej kasy. Żużel był naszym życiem i sensem naszego działania. W dużej mierze z tego powodu czasami się tak mocno spieraliśmy. Każdy z nas chciał jak najlepiej dla swojego ukochanego klubu. Zwyciężało myślenie o swojej drużynie i doszło do tego, czego mamy dziś efekty. W końcu PZM musiał przejąć pałeczkę, ponieważ wszyscy byliśmy zmęczeni wystawieniem sobie nawzajem różnych opinii. Każdy myślał o swoim klubie i to nie dawało przewidywanego progresu spółce. W rezultacie rządy przejął PZM i trudno się temu dziwić - co ten prezes Witkowski miał innego zrobić? Zobaczył towarzystwo ludzi, którzy byli do siebie bardzo zniechęceni.
Teraz odzywają się głosy, że nie ma demokracji. Trudno jednak wskazać inny sensowny ruch, który należało wtedy wykonać. Coś trzeba było wybrać.
W przypadku mojego odejścia było tak, że przyszli ludzie, którzy chcieli przejąć klub. Jedna z tych firm już wcześniej mu pomagała. Myślę tu o K.J.G. Company. Druga akurat nie była tak zaangażowana. Padła propozycja przejęcia. Dostałem też zapewnienie, że mają środki, by poprowadzić to dalej. To był moment, kiedy miałem już tego wszystkiego serdecznie dość. Ostatnie trzy lata to była w moim przypadku walka o utrzymanie. Zostawałem ze wszystkim powoli sam. Miałem obietnice z miasta, które spełniały się w zdecydowanie mniejszym stopniu niż to było zakładane.
Nigdy nie dopuszczałem do siebie myśli, że ten sport nie będzie w Częstochowie na wysokim poziomie. To była dla mnie zawsze największa ambicja. Ja w klubie przeszedłem wszystkie możliwe szczeble. Byłem wirażowym, kierownikiem drużyny, zawodów. Dopiero później znalazłem się w zarządzie. Znam żużel od podszewki. Odpowiadałem przecież za przebudowę częstochowskiego toru. Byłem wychowany na zasadzie, że klub to było dobro najwyższe. Czasami był on ważniejszy od pracy zawodowej, rodziny i własnego zdrowia. Koniec końców zacząłem w niego pakować swoje pieniądze.
Teraz mamy zupełnie inne czasy. Czas na rządy prezesów zaangażowanych w kluby w sposób zawodowy. Mamy ludzi, którzy są na etatach i to się raczej nie odwróci. Era pasjonatów mija. Z każdym z tych ludzi łączy mnie jednak wiele wspomnień...
[nextpage] Władek, czyli największy optymista
Władek podjął się w Gorzowie niesamowitej misji. O nim mogę powiedzieć jedno - to gość, który ma w sobie niesamowity ładunek optymizmu. Potrafił nim doskonale zarazić ludzi, którzy byli wokół. Imponowała mi zwłaszcza jego współpraca z prezydentem Tadeuszem Jędrzejczakiem. Dla mnie to był wzór. Oni powołali przecież wspólnie Business Speedway Club. To było wspaniałe przedsięwzięcie. Ludzie przychodzi, dawali pieniądze i dzięki temu mieli pewne preferencje przy załatwianiu niektórych spraw w mieście. To nie było jednak nic nielegalnego. Stworzyli świetną machinę, która działa do dziś.
W przypadku Gorzowa warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną istotną kwestie. To jest chyba jedyny beniaminek, który po awansie do Ekstraligi z niej nie spadł i potrafił budować swoją pozycję. Teraz ten klub należy do czołowych w kraju. Owszem, to cholernie duże kosztowało i wiele rzeczy trzeba teraz spłacić. Ekstraliga jednak jest, mają Grand Prix i piękny stadion.
Z Władkiem rozmawialiśmy dużo. Sporo się radził. Miał jednak w sobie wielki ładunek energii. Zawsze twierdził, że Stal da radę. Dzięki temu zyskał wielu przyjaciół. Nie mam wątpliwości, że Gorzów mu wiele zawdzięcza. W pewnym momencie on również chyba zobaczył, ile w tym wszystkim jest emocji i straconego zdrowia. Poszedł na boczny tor, ale jest nadal w żużlu. Działa przecież w Radzie Nadzorczej.
Józef - człowiek orkiestra
Józef Dworakowski miał wielkie umiejętności w zarządzaniu. To był człowiek orkiestra. Wchodził do żużla, kiedy Unia była w trudnej sytuacji, ale wszystko wyprostował i wprowadził na właściwe tory. Byłem na jego pożegnaniu. Dla mnie odszedł naprawdę w wielkim stylu.
To jest pasjonat. Wiele razy stawialiśmy przeciwko sobie bardzo ostro. To jednak wzbudzało jeszcze większy szacunek. Jemu cholernie na tej Unii zależało i to było widać na każdym kroku. Nigdy mi nie chciał odpuścić, ale ja miałem to samo, bo kochałem Włókniarz. Wiele razy było ostro, ale kiedy emocje opadły, to zawsze podawaliśmy sobie ręce.
To postać, która cały czas budzi u mnie wielkie uznanie.
Marta - ciepła i zbyt ufna
Sposób, w jaki opuściła Ekstraligę jej drużyna, nie mieścił mi się w głowie. Od razu po ostatnim meczu do niej zadzwoniłem i powiedziałem: "Marta, daj sobie może z tym spokój". To było nieprawdopodobne. Taka drużyna, taki budżet i spadek z Ekstraligi. Nie mogłem tego pojąć.
Miałem okazję ją lepiej poznać. Podróżowaliśmy razem z pogrzebu Lee Richardsona. To jest bardzo ciepła i pozytywnie nastawiona do życia dziewczyna. Ma jedną wadę, podobnie zresztą jak ja. Zbyt ufa ludziom, którym powierza pewne zadania. Na koniec można odnieść wrażenie, że ona o wszystkim decyduje. Dzieje się jednak tak, bo nie ma wyjścia.
Powierza ludziom zadania i kiedy jest ciężko, to wszyscy do niej wracają z problemami. Tak jest przecież wygodnie. Nie wiem, jakim cudem jej drużyna spadła. Czasami myślę, że ci zawodnicy mieli u niej tak dobrze, że byli przekonani, że spadek nic nie zmieni, bo Marta i tak zostawi im te kontrakty, które mieli. Była przecież wyrozumiała i dobra, a do Ekstraligi można było wrócić za rok. Wydaje mi się jednak, że wiele zrozumiała. W efekcie postanowiła bardziej odpocząć i nabrać dystansu. Ona jednak będzie w żużlu, bo to jej wielka pasja. Nie jest kimś przypadkowym. Owszem, uczyła się tego sportu, ale rozumiała zawsze doskonale mechanizmy rynkowe. Marta doskonale radzi sobie w biznesie. Jej problem polegał jednak na zbyt dużym zaufaniu do ludzi, którym pewne rzeczy powierzała.
Dowhan - nowy typ prezesa
Przychodził do naszego towarzystwa w 2003 roku, kiedy zdobywaliśmy z Włókniarzem mistrzostwo Polski. Patrzył na nas wtedy trochę jak na wzór do naśladowania. Dużo rozmawialiśmy i powiem szczerze, że mam do niego szacunek. Można o nim powiedzieć wiele, ale nikt nie zabierze mu tego, że zbudował w Zielonej Górze potęgę.
To już jest jednak nowy typ działacza. On poprzez żużel kreuje również siebie, swój własny wizerunek i przyszłość. My z innymi prezesami również mieliśmy swoje sprawy zawodowe, ale nikt z nas nie myślał, że dzięki żużlowi zostanie posłem, senatorem czy prezydentem miasta. U nas żużel powodował, że wszystko inne raczej cierpiało.
Robert Dowhan działa inaczej, ale to człowiek czynu i biznesu. Udało mu się wykreować siebie i to też zasługuje na uznanie. Teraz oficjalnie rozstaje się z żużlem, ale nie mam wątpliwości, że w sposób nieoficjalny przy nim będzie. Słyszałem, że zamierza kandydować na prezydenta miasta Zielonej Góry, więc pewnie musiał spełnić określone warunki i dlatego żegna się w sposób oficjalny ze sportem żużlowym. Do wyborów nie może przecież stawać człowiek, który zarządza majątkiem miejskim, a on jako prezes stowarzyszenia miał wynajęty stadion żużlowy. Na pewno wszystko przeanalizował ze swoimi radcami. Jedno dziś w jego przypadku jest pewne - strategia, którą obrał w budowie potęgi klubu, okazała się skuteczna.
Nadchodzi nowa era
Mamy teraz czas prezesów etatowych. Oni z żużla żyją. Nie wiem, w jakim stopniu to ich pasja. Trudno to ocenić. Pasjonaci jednak odchodzą. U nas było tak, że woleliśmy dać własne pieniądze, żeby to wszystko miało ręce i nogi. Czy ci ludzie, którzy są teraz, będą czuć w sobie taką potrzebę? Nie sądzę. To jest jednak nowa era. Widać ją w Toruniu na przykładzie prezesa Kurzawskiego, który wykonuje określone polecenia Rady Nadzorczej. W tym kierunku będziemy teraz zamierzać i raczej tego nie odwrócimy. Martwi mnie tylko to, że wszystko się strasznie rozbudowuje. Trzeba mieć zespół prawników, specjalistów od PR, a to przecież kosztuje. Nie ma już grona społeczników, które było jeszcze, kiedy ja stałem na czele klubu...
Marian Maślanka
Teraz jest zawodostwo pan A ma zadanie B do wykonania i jest ztego rozliczany. A za czasów tzw "społeczników" każdy robił wszystko i obowiązywała zasada - Sukces Czytaj całość