Porównań zakończonego okresu transferowego do tego, który miał miejsce przed sezonem 2013, nie brakuje. Większość ekspertów jest jednak zgodna - zniesienie KSM sprawiło, że tym razem nie byliśmy świadkami tak dużej liczby spektakularnych przetasowań. - Jestem doświadczony jako trener i człowiek. Ciągłe zmiany są niesmaczne. Dotyczy to zarówno życia prywatnego, a więc żony, rodziny, małżeństwa jak i kwestii zawodowych. W żużlu zmiany mamy praktycznie co roku i dotyczą one regulaminu. Za każdym razem jest tak naprawdę wielka niewiadoma. Pamiętam wcześniejsze propozycje Ekstraligi. To było w czasie, kiedy był jeszcze KSM. Wtedy proponowano, żeby w podstawowym składzie było trzech polskich seniorów i dwóch zagranicznych - przypomina w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Czesław Czernicki.
Doświadczony szkoleniowiec zwraca jednak uwagę, że sytuacja zmieniła się diametralnie w ostatnich latach. - Nie ma takiej liczby krajowych zawodników z topu, którzy byliby w stanie obstawić osiem zespołów w Ekstralidze. Teraz utworzyła się "wielka szpica". Nie nazwałbym tego nawet tego szalonym ruchem na rynku transferowym. Jeśli ktoś ma wielkie pieniądze, to może kupować i w ten sposób budować zespół - podkreśla Czernicki.
W ocenie Czernickiego władze polskiego żużla powinny jednak zapanować nad sytuacją, którą spowodowało uwolnienie rynku. Jeśli polski żużel ma się rozwijać, a nasi zawodnicy nadal dominować na arenie międzynarodowej, to istotne jest również to, jak będzie wyglądać nasza liga. Były szkoleniowiec leszczyńskiej Unii zwraca uwagę, że nie powinno w niej brakować mechanizmów sprzyjających polskim żużlowcom. - Musimy stawiać na rozwiązania, które dotyczą rozwoju, a nie upadku naszej myśli sportowej, szkoleniowej i organizacyjnej - podkreśla. - Niektórzy twierdzą, że to był bardzo ciekawy okres transferowy, ale przecież obracamy się ciągle w kręgu tych samych zawodników. Bardzo rzadko pojawia się ktoś nowy, kto pochodziłby z zaciągu tej złotej polskiej młodzieży. Ostatnio byli to Maciej Janowski, Przemek Pawlicki, a teraz Patryk Dudek. Aż się prosi, żeby co roku ktoś taki pojawiał się w polskim żużlu. Znam jego ojca i patrzę na to wszystko z wielką zazdrością, ale i satysfakcją. Młody człowiek z Zielonej Góry wspiął się na młodzieżowe szczyty i osiągnął wszystko, co było do zdobycia. Rozdawał także karty jako podstawowy zawodnik w ekipie mistrza Polski. W związku z tym ważne było w mojej ocenie wprowadzenie trzech polskich seniorów. Za chwilę będziemy szukać następców w cyklu Grand Prix. Teraz Tomka Golloba, a później innych i dlatego pojawia się pytanie, czy znajdą się żużlowcy, którzy wytrzymają tempo tej rywalizacji w przyszłości - dodaje Czernicki.
Na uwolnieniu rynku skorzystał Unibax Toruń, który zbudował dream-team. Wiele osób uważa, że tak silnej drużyny pod względem personalnym w historii polskiego żużla jeszcze nie było. Czesław Czernicki jest jednak zmartwiony, że toruński klub, słynący z doskonałej pracy z młodzieżą Jana Ząbika, w swoich działaniach na rynku transferowych dużą wagę przywiązywał również do pozyskania juniorów. - Mam wielki szacunek do Janka Ząbika, który jest moim wielkim przyjacielem. W gronie trenerów jesteśmy jednymi z najstarszych. Chylę czoła przed jego osiągnięciami, ale martwię się, kiedy buduje się takie dream-teamy. Tworzy się własną piramidę, osłabia inne zespoły. Unibax w ubiegłorocznym składzie byłby już jednym z faworytów, ale inni wyglądaliby przy tym na mocniejszych. Zmierzam jednak do czegoś innego. O Toruniu mówi się, że to kuźnia talentów. Tymczasem formacja młodzieżowa była również budowana w oparciu o transfery z zewnątrz. Jaki to ma sens i jaka korzyść płynie dla rozwoju dyscypliny? To jest budowa zespołu na jeden sezon. Jestem temu przeciwny, bo dla mnie to nie jest praktycznie drużyna. Bardziej porównałbym to do tego, co dzieje się w wyścigach MotoGP czy Formuły 1. Uważam, że Unibax Toruń to taka stajnia biznesowa - dodał na zakończenie Czernicki.
Pierwsz Czytaj całość