SportoweFakty.pl: Zgrupowanie w Zakopanem to przede wszystkim czas na budowanie właściwej atmosfery w drużynie. Czy ten cel udało się zrealizować?
Marek Cieślak: Wszyscy widzimy, że chłopaki chętnie współpracują ze sobą. Pracują jak należy. Nie widać między nimi żadnych nieporozumień czy animozji.
Jeżeli chodzi o ich dyspozycję sportową, to widać jakieś różnice w etapie przygotowań, czy wszyscy podeszli właściwie do tematu?
- Widoczna jest dysproporcja wieku. Są zawodnicy starsi i młodsi. Rozmawiałem z Tomkiem Drwalem, który twierdzi, że nie ma tragedii. Wiadomo, że mamy jeszcze przyszły miesiąc i połowę marca na przygotowanie.
Forma Tomasza Golloba nie budzi wątpliwości? Sam zawodnik podkreśla, że co prawda jest po kontuzji, ale czuje się bardzo dobrze i będzie przygotowany do sezonu. Dla pana jako trenera kadry to dobry sygnał?
- Oczywiście. Dobrze, że Tomek jest z nami. Wiadomo, że ma swoje lata i musi iść troszeczkę innym etapem przygotowań niż chłopak 20 letni. Musi mieć więcej odpoczynku, bardziej pilnować diety, bo z wiekiem to się zmienia. Ale Tomek wie co robi.
Finał Drużynowego Pucharu Świata zostanie rozegrany na torze w Bydgoszczy. Postawa Tomasza Golloba, który bardzo dobrze zna bydgoski tor, może być w tych zawodach nieoceniona. Zamierza pan skorzystać z doświadczenia Golloba?
- Rozmawiałem z Tomkiem na ten temat. Grzechem byłoby zrezygnować z niego w momencie, gdy finał jest w Bydgoszczy. Chcemy te zawody wygrać, a Tomek zawsze dobrze jeździł w Bydgoszczy.
Wszystkie dotychczasowe finały miały swoją historię. Którą z nich wspomina najmilej?
- Te wszystkie finały były trudne. Nigdy nie było tak, że wygraliśmy piętnastoma punktami. Zawsze były to bardzo zacięte zawody, a trzykrotnie musieliśmy korzystać z jokera. Zawody drużynowe mają troszeczkę inny charakter. Zawodnicy nawet troszeczkę słabsi, w drużynie są inni. Każdy z nich stara się nie zawieść kolegów. W zawodach indywidualnych jedzie się dla siebie. Tutaj odpowiedzialność jest większa. Finały zawsze były ciekawe, a jeżeli chodzi o najbardziej dramatyczne zawody, to pamiętamy Leszno, gdzie do 19 biegu byliśmy na ostatnim miejscu. Można powiedzieć, że jak na zamówienie przyszedł deszcz i tor się zmienił. Musiałem walczyć, bo zawodnicy nie do końca wierzyli, że uda się to jeszcze wygrać. Troszeczkę ich "okłamałem". Mieliśmy cztery pierwsze pola. Nie oznaczały one, że przez sześć biegów będą dla nas korzystne. Ono było korzystne w pierwszym biegu, ale w szóstym już gorzej. Chodziło jednak o to, aby uwierzyli. Mówiłem im, że cztery biegi na sześć mamy z pierwszego pola i musimy to wykorzystać. Wtedy nastąpiło przełamanie. Dodatkowo szczęście sprzyjało. Wcześniej nie skorzystałem z jokera. Miałem jeden cel - zwyciężyć. Każdy inny wynik byłby porażką. Nie widziałem wtedy możliwości, żeby joker nas nie wyprowadził na prowadzenie. Dużo wcześniej zaplanowałem sobie, że Jarek Hampel pojedzie za Piotra Protasiewicza, a w ostatnim biegu Tomek Gollob. Wszystko się udało. I dobrze, bo żona Tomka Golloba, Brygida na trybunach przeżywała horror. Piła najbardziej gorzkiego drinka przez całe zawody. Kibice jej dokuczali, a potem jak Tomek wygrał ostatni bieg, to chcieli jej nogi całować. Australijczycy byli załamani. Przecież mieli złoto na wyciągnięcie ręki, ale zapomnieli o tym, że nadal możemy skorzystać z jokera. Krzysiu Kasprzak miał puścić Crumpa, żebyśmy mogli to zrobić. I tak się stało. Jason cieszył się z wygranej, ale nie wiedział, że otworzył nam drogę. Potem podszedł do mnie Adams, jeszcze w kasku i powiedział: ja ci tego nigdy nie zapomnę. Ja mu odpowiedziałem: zapomnisz, zapomnisz. Na koniec dodałem, żeby nauczyli się liczyć (śmiech).
Kadra współpracuje z psychologiem właśnie w zakresie odpowiedniego przygotowania mentalnego. Czy przynosi to efekty?
- Cały wynik sportowy leży w głowie. Nie można wygrać, jeżeli nie wierzy się w wygraną. Jeżeli zawodnik nie ufa sobie, to nie wygra. Tego nie da się określić procentowo, na ile przygotowanie mentalne daje lepsze wyniki, ale bez odpowiedniego przygotowania mentalnego nie da się osiągnąć wyników. Mamy psychologa, który z nami na stałe współpracuje. Od dziesięciu lat współpracuję z doktorem Janem Supińskim i myślę, że przyniesie ona efekty. Psycholog sportowy dzisiaj zawodników ukierunkowuje. Pokazuje, jak można korzystać z pomocy specjalistów. Wiem, że wielu taką pomoc lekceważy. Wielu jednak z niej skorzysta, a to z pewnością nie zaszkodzi. My przekazujemy im wiedzę ogólną.
Obserwuje pan przeciwników, którzy z nich będą stanowili największe zagrożenie w finale DPŚ?
- To na pewno będą ciekawe rozgrywki. My jesteśmy już w finale. Reszta musi się o niego bić. Na pewno silna będzie Australia, jak dojdzie Holder. Rosjanie - jeżeli wystartują. Ale ja wierzę w mistrzostwo.
Osiągnął pan już z tą reprezentacją wszystko. Jak pan widzi swoją przyszłość z kadrą? Jak długo Marek Cieślak chce jeszcze pracować z kadrą?
- Jestem z reprezentacją już siedem lat. Teraz będzie ósmy rok. Zastanawiam się, czy nie przyszedł właściwy moment, żeby nastąpiła zmiana pokoleniowa. Być może znalazłoby się dla mnie jakieś inne stanowisko. Mógłbym pełnić przykładowo rolę koordynatora. Pięć razy już wygrałem Puchar Świata i uważam, że w tym sezonie wygram go po raz szósty. Nie wiem, ale być może dobrze byłoby się od tego odciąć, ale przy tym dalej pomagać reprezentacji.
Załóżmy, że będzie szósty raz złoto. Gdyby zdecydował się pan odejść, to kogo wskazałby pan jako swojego następcę?
- Następca jest wskazany, no chyba, że coś się w tym zakresie zmieniło. Trzeba jednak pamiętać, że praca z kadrą to sprawa specyficzna. Tutaj trzeba mieć troszeczkę doświadczenia. Inaczej wygląda oglądanie zawodów i ich ocenianie, a inaczej prowadzenie kadry. Trzeba podejmować decyzje, jak to poustawiać, żeby właściwie funkcjonowało. Trzeba mieć zimną głowę zwłaszcza, gdy nie idzie. A są ludzie, którzy tego ciśnienia nie wytrzymują. Poza tym trzeba być dobrym motywatorem. Pamiętam, jak rozmawiałem z Tomkiem Gollobem, którzy przyjechał cztery razy czwarty. On sam potem to wspominał. Powiedziałem mu: Tomek. Żarty się skończyły. Teraz jedziesz o mistrzostwo świata. Tamte biegi, które pojechałeś słabo są już nieważne. Ale nadal mamy szansę i jedziemy o mistrzostwo świata. A ty to wygrasz, bo potrafisz. Jedziesz na sprzęcie Kasprzaka, który wygrywał. Ty też to zrobisz. Wierzę w ciebie." Potem Tomek mówił mi, że poczuł się zmotywowany. I o to w tym wszystkim chodzi - trzeba wiedzieć, jak do danego zawodnika podejść. Tomek Gollob potrzebuje wyzwania, taki ma charakter. Tak samo było w Pradze. Przegrywamy, przegrywamy i trzeba było podjąć decyzję, że Kasprzak ma przyjechać ostatni. Miał dwa zadania. Albo wygrać bieg, albo przyjechać ostatni. Po dwóch czy trzech okrążeniach zjechał z toru. A jakby Bjerre miał defekt? To było ogromne ryzyko. Ale właśnie takie trudne decyzje musi podejmować trener. To nie jest prosta sprawa.
[nextpage]Na kadrze jest wielu młodych zawodników. Część wiodących juniorów przechodzi do seniorów. Czas szukać nowych twarzy w kadrze juniorów. Jak pan widzi szanse juniorów w nadchodzącym sezonie?
- Ten rok nie będzie jeszcze taki zły. Mamy przecież Pawlickiego, Zmarzlika, Pieszczka, Czaję, Gomólskiego, także jest z kogo zrobić drużynę. Gorzej będzie za dwa - trzy lata. Niektórzy się dziwią, dlaczego wziąłem Maksa Drabika. Ale ja wiem, jak on jeździ. Wiem, że to chłopak utalentowany i wydaje mi się, że powinniśmy na takie obozy brać młodego, utalentowanego chłopaka, żeby widział, jak trenuje Tomasz Gollob, jak gra w piłkę. Wszystko po to, aby motywować go do dalszej pracy. Oczywiście od niego zależy, jak on tę szanse wykorzysta i czy będzie dalej powoływany na obóz.
Podobnie jak o Maksymie Drabiku, mówił pan wcześniej o Krystianie Rempale. Czy ten zawodnik nadal jest w kręgu zainteresowania?
- Śledzę poczynania tego zawodnika. To wszystko wyszło jednak nieelegancko. Byłem przekonany, że jest on członkiem klubu. Potem się okazało, że nie ma umowy z klubem. To był problem pod każdym kątem. Następnie doszedł kolejny problem w postaci przeprowadzki. Będąc na miejscu mógł trenować, a dojazd na trening zajmował mu chwilę. Szkołę również miał na miejscu. Teraz wszędzie musi dojechać. Sytuacja z Drabikiem jest inna. Dzwonił do mnie Sławek i pytał, gdzie ma jeździć Maks. Ja mu odpowiedziałem krótko: Tylko Częstochowa. Tutaj chodzi do szkoły, tutaj masz większe możliwości znalezienia sponsorów, bo stąd pochodzisz i wszyscy ciebie znają. To był argumenty, które przeważyły.
Obserwując poziom szkolenia w klubach, jest pan spokojny o dopływ utalentowanych, młodych zawodników do kadry?
- Wcale nie jestem spokojny. I i II liga nie szkolą w ogóle. Bo po co mają szkolić, jak można wypożyczyć sobie gościa? Z Tarnowa trzech zawodników będzie wypożyczanych. W Ekstralidze są kluby, które szkolą, ale są też takie, które to zaniedbują. Chodzi o pieniądze. Szkolenie to długa i żmudna praca. A wielu prezesów chce mieć efekty od zaraz, dziś. Są sponsorzy i wymagają wyniku. A co będzie za pięć lat to niewiele osób się nad tym zastanawia.
Ostatnio krytykował pan pomysł o tym, aby na pozycjach juniorskich startowali wychowankowie. Jakich zatem innych mechanizmów pana zdaniem potrzeba, aby przywrócić szkolenie młodzieży?
- Pomysł z wychowankami nie był dobry z jednego powodu - nie można z zawodnika robić niewolnika i wymuszać, że ma za pięć lat jeździć w tym samym mieście. Pojawi się na przykład dobry chłopak w klubie drugoligowym, pokaże swoje umiejętności, ale nie będzie mógł zmienić barw, bo będzie uwiązany do klubu, a jednocześnie nie będzie miał zapewnionych odpowiednich warunków do rozwoju. Obowiązek wysyłania zawodników na egzamin licencyjny też się nie sprawdza, bo produkujemy w ten sposób "sztuki", a nie żużlowców.
Ale były przecież czasy, kiedy w MDMP startowały zespoły złożone z czterech dobrych juniorów, a w rezerwie czekali kolejni zdolni zawodnicy. Jak przywrócić ten stan?
- To jest problem nie tylko polskiego żużla. W Anglii na przykład nie szkoli się wcale. Pamiętam, jak tam jeździłem, to po zawodach było czarno na torze, tylu młodych chłopaków chciało trenować. A dzisiaj? Kogo ma Szwecja? Anglia? Obawiam się, czy te czasy niestety nie idą do nas. Podstawowy problem jest jeden - kluby boją się jak diabła wydawać pieniądze na szkolenie młodzieży. Trudno znaleźć złoty środek. Mam nadzieję, że jakieś mądre głowy nad tym pomyślą.
Na przestrzeni ostatnich lat kadra zrobiła ogromne postępy zarówno pod kątem organizacyjnym, jak i sportowym. Pojawił się sponsor, który zabezpiecza zawodnikom odpowiednie warunki przygotowań. Czy jest jakiś aspekt, który pana zdaniem należy jeszcze poprawić?
- Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie było co zmieniać. Wszystko można poprawić. Jak człowiek dojdzie do samozachwytu, to dostanie zimny prysznic. Wiele rzeczy w kadrze jest dobrze poukładanych. Doszliśmy do jednej rzeczy. Kiedyś nie zawsze zawodnicy chętnie startowali w kadrze. A dzisiaj każdy myśli o tym, aby w tej kadrze być, bo jest to prestiż. Ważne jest również to, że wygraliśmy kilka razy puchar świata i zawodnicy chcą być członkami ekipy, która ten tytuł wywalczyła. Nas nie interesuje nic innego niż tytuł mistrza świata. Walczymy o najwyższe cele, bo nas na to stać. I to staramy się wpajać zawodnikom. Muszą uwierzyć, że stać ich na wygraną z każdym.
Nadal łączy pan pracę z kadrą z obowiązkami w klubie. Czy to należałoby w przypadku pana następcy zmienić?
- Cały czas powtarzam, że jest to kłopotliwe z wielu względów. Pierwsza sprawa jest taka, że w danej kolejce nie mogę obejrzeć meczu, który mnie interesuje z punktu widzenia kadry, tylko zawsze jadę na mecz swojej drużyny. Nie mogę jechać na ważne zawody juniorskie, bo u siebie mam treningi i inne zajęcia. A zwłaszcza młodzi zawodnicy muszą czuć, że ktoś nad nimi czuwa. Wiele osób mi zarzuca, że powołuję Macieja Janowskiego. Robię to, bo go znam i wiem na co stać. Niestety jednak pojawiają się opinie, że jedzie dzięki Cieślakowi. Wywiera się na nim niepotrzebną presję. A przecież jak popatrzymy na jego wyniki w kadrze, to daje radę. Byłem pewien, że będzie jeździł dobrze. Gdyby tak jednak nie było, to straciłby miejsce w kadrze. Prawda podstawowa na temat pracy trenera jest taka, że nie może on bać się żadnej decyzji. Jeżeli ktoś przyjdzie, a będzie się bał podjąć decyzji, to nie będzie dobrym trenerem. Brałem Janowskiego, bo go znałem i wiedziałem, jakim sprzętem będzie dysponował.
W wielu dyscyplinach coraz częściej można zauważyć tendencję, że byli zawodnicy zakładają szkółki, sygnowane własnym nazwiskiem, w których szkoli się młodzież w danej dyscyplinie sportu. Czy panu nie przyszedł na myśl podobny pomysł, aby otworzyć szkółkę dla trenerów?
- Nie zastanawiałem się nad tym, chociaż wiele razy mówiłem Piotrowi Szymańskiemu, że przydałyby się szkolenia dla trenerów. Nie zapraszamy trenerów, psychologów, doświadczonego trenera, aby opowiedzieli o zasadach i metodach, które stosują. Ważna jest również umiejętność rozmowy z działaczami, bo często tutaj pojawiają się problemy. Uważam, że potrzebne są szkolenia w różnym zakresie - również dla komisarzy torów, którzy często przyjeżdżają i przyznają otwarcie, że na przygotowaniu toru nie bardzo się znają. Ja na przykład często uczę się od zawodników. Nigdy nie byłem mądralą, który wie wszystko. Wiele razy starałem się doprowadzić do sytuacji, w której wywołałem rozmowę wśród zawodników, a sam się nie odzywałem. Słuchałem ich jedynie i wyciągałem swoje wnioski. Jeżeli ma się w zespole takich ludzi jak Hancock, Crump czy Kołodziej, to trzeba się ich również słuchać. W każdym aspekcie warto korzystać z doświadczeń innych.
W Zakopanem z trenerem Markiem Cieślakiem rozmawiali Damian Gapiński i Jarosław Galewski.
Na pewno nie dał sobie włazić na głowę, ale czy był dobry taktycznie i w motywowaniu, to trudno stwierdzić