Sprawiał wrażenie, że zwycięstwa Unibaxu są dla niego niemal tak ważne, jak szczęście poślubionej niedawno damy, a jego postawa w ostatnim biegu, ostatniego meczu minionego sezonu, z Falubazem w Zielonej Górze, nawet sceptykom talentu Ryana musiała uzmysłowić, że za Toruń gotów jest umierać. Rysy na kryształowej postaci "Krzyżaka z Melbourne" zaczęły się pojawiać późną jesienią. Najpierw miał pretensje do klubu, o to, że ten chce egzekwować zapisy umowy, którą Australijczyk sam podpisał. Nie podobało się Sullivanowi, że musi oddać pieniądze, na które - według kontraktu - nie zasłużył, a później kwestionował zapisy regulaminu dotyczącego ubezpieczeń żużlowców. Wielu zawodników kręciło nosem na nowe przepisy, ale żaden nie oburzał się tak ostentacyjnie i żaden od sprawy ubezpieczeń nie uzależniał swojej żużlowej przyszłości.
W międzyczasie szefowie Unibaxu mieli spore problemy z nawiązaniem kontaktu z Sullivanem. Według relacji toruńskich działaczy Ryan nie odbierał telefonu i nie odpowiadał na maile. Prezes klubu Mateusz Kurzawski do ostatniej chwili robił dobrą minę do złej gry, zapewniając, że Sullivan będzie zdobywał punkty dla Aniołów w roku 2013, w końcu sam żużlowiec postanowił, że czas już przerwać ten niekończący się serial i ogłosił zakończenie kariery, jako oficjalny powód podając problemy z kośćmi śródręcza. Nie mamy podstaw, żeby Ryanowi nie wierzyć, ale w obliczu jego zachowań w zimowej przerwie można się zastanawiać, czy Sullivan, decyzji o rozbracie z żużlem nie podjął znacznie wcześniej, być może już w chwilę po tym, kiedy brawurowo "powiózł" Andreasa Jonssona, zapewniając Unibaxowi brązowy medal Mistrzostw Polki. Od tego momentu Australijczyk robił wszystko, żeby Unibax do siebie zniechęcić, jakby winę za decyzję o końcu swojej kariery chciał zrzucić na toruńskich działaczy.
Nie można mieć pretensji do Ryana, że odstawia motocykle w kąt, bo każdy kończy kiedy chce, ale może mieć zastrzeżenia, do stylu w jakim do robi. Nikt normalny nie obraziłby się na Sullivana, gdyby pod koniec minionego sezonu oficjalnie ogłosił, że żegna się ze speedwayem, ale Australijczykowi najwyraźniej chodziło o to, żeby pozostawić wrażenie, że musi skończyć, bo z takim klubem jak Unibax współpracować się nie da. Być może Ryan nie chciał znowu współpracować ze Sławomirem Kryjomem, być może do zakończenia kariery namówiła go żona, być może zainspirował się ruchem Jasona Crumpa, całej prawdy pewnie nigdy nie poznamy, ale niesmak pozostanie na lata. I Sullivan i Crump przez dwie dekady należeli do ścisłej światowej czołówki, a obaj pożegnali się tak jakby speedway był tylko nieznaczącym, niegodnym zapamiętania epizodem w ich życiu.
Swoją droga prezesi klubów Ekstraligowych sami są sobie winni. Tak się zachłysnęli kolorowym żużlem z zachodu, który lawiną wylał się na polskie tory ponad dwie dekady temu, że w zagranicznych zawodnikach dostrzegali tylko zalety i gotowi byli spełnić każde ich życzenie. Stranieri nie mieli litości, ani wewnętrznych ograniczeń i plądrowali klubowe kasy w iście konkwistadorskim stylu. Dopiero kilka lat temu szefowie ekstraligowych ekip zorientowali się, że budżety nie są jednak z gumy, nie da się ich rozciągać w nieskończoność i wtedy postanowili, że kontrakty trzeba konstruować inaczej. Zaczęli dodawać zapisy, z których wynika, że żużlowiec będzie musiał oddać część pieniędzy jeżeli nie osiągnie określonej średniej. Zawodnicy te umowy podpisywali, najwyraźniej licząc na to, że niewygodne dla nich zapisy nie będą egzekwowane. Okazało się jednak, że prezesi nie zamierzają ani złotówki puszczać lekką ręką, a ich konsekwencja i niezłomność jakby żużlowców zaskoczyły.
Sullivan, Crump, a myślę, że i wielu innych, nie potrafili się w tej nowej rzeczywistości odnaleźć. Nie twierdzę, że sprawy finansowe były główną przyczyną, dla której Australijczycy pożegnali się z motocyklami, ale jestem przekonany, że jedną z najważniejszych. Jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie zanim żużlowcy zrozumieją, że nie można wydawać pieniędzy, na które się nie zapracowało. Przez 20 lat byli utrzymywani w przekonaniu, że wszystko im się należy, że mają ogromne prawa i nieliczne obowiązki, a teraz, kiedy twardy kapitalizm bezceremonialnie wparowuje do świata speedwaya nie wszyscy potrafią go zaakceptować i to rodzi problemy, z którymi nie poradzili sobie Sullivan i Crump. Przeciętnego człowieka, który od lat dostaje tylko tyle pieniędzy na ile zapracował, postawa Australijczyków może dziwić i mnie też dziwi. Gdybym umówił się z redaktorem naczelnym Radia ZET, że za dukanie na antenie będzie mi potrącał część pensji, to nie byłbym obrażony, gdybym za wyjąkane programy dostawał mniej. Umowa to umowa. Tylko, że mnie, a podejrzewam, że większości z Was też, nikt nie przyzwyczaił, do tego, że w życiu są tylko przywileje, a właściwie nie ma konsekwencji.
Michał Korościel - Dziennikarz RADIA ZET i SportoweFakty.pl
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie nowy fanpage na Facebooku. Zapraszamy!