Dziesięciopunktowa porażka, to na dobrą sprawę najniższy wymiar kary dla podopiecznych Jacka Woźniaka. Rozmiary zwycięstwa Lwów byłyby z pewnością bardziej okazałe, gdyby nie problemy sprzętowe, które trapiły Chrisa Harrisa oraz fenomenalna postawa Krzysztofa Buczkowskiego dla którego nie było w niedzielę straconych pozycji. Wychowanek klubu z Grudziądza uratował honor Polonii, a prawdziwą kwintesencją jego dyspozycji był wyścig piętnasty, w którym w fenomenalny sposób przedarł się z trzeciej na pierwszą pozycję, ucierając nosa m.in. Grigoriemu Łagucie. - Byliśmy dzisiaj słabsi. Częstochowianie byli na swoim torze i wiedzieliśmy, że każdy z nich potrafi dobrze jechać. Nie mogliśmy się odpowiednio dopasować do tego toru. Tylko Buczkowski w naszym zespole spisał się bardzo dobrze - komplementował kolegę z zespołu Emil Sajfutdinow w rozmowie ze SportoweFakty.pl. - Pozostali zawodnicy szukali cały czas odpowiednich ustawień. Na ostatni swój wyścig coś lepiej zagrało, co pozwoliło mi wygrać bieg. Myślę, że bez względu na ten wynik jest dobrze i musimy się cieszyć.
Częstochowski tor nie należy do ulubionych uczestnika cyklu Grand Prix. Rosjanin pod Jasną Górą z reguły notował słabsze wyniki. Podobnie było w niedzielne popołudnie. Sajfutdinow był bezbarwny i przebudził się dopiero w ostatnim swoim wyścigu. - Zawsze miałem tutaj problemy. Jeszcze na początku było dobrze, gdy był tu przyczepny tor, ale później się wszystko pozmieniało i nie mogłem się dopasować. To bardzo ciężki i specyficzny tor. Trzeba mieć na niego dobrze przygotowany sprzęt. Żużel dynamicznie się zmienia, ale jeśli motocykl nie jedzie, to ciężko coś zrobić - rozkładał bezradnie ręce.
W Częstochowie bydgoszczanie ponieśli pierwszą porażkę w tegorocznych rozgrywkach Enea Ekstraligi. Wcześniej beniaminek rozprawił się z mistrzem Polski, Stelmetem Falubazem Zielona Góra i na wyjeździe z Lotosem Wybrzeżem Gdańsk. Polonia już na początku rozgrywek pokazała, że może wiele namieszać w najwyższej klasie rozgrywkowej. - W dwóch pierwszych meczach odnieśliśmy zwycięstwa. Wiedzieliśmy, że będzie tutaj ciężko. Było widać, że nie mogliśmy wygrać startu i skupialiśmy się na tym, by na trasie odrabiać straty. Nie udało się. Dziesięć punktów straty, to nie dużo i uważam, że w Bydgoszczy to nadrobimy - przyznaje Sajfutdinow.
Na razie tymczasowo pieczę nad bydgoskim zespołem sprawuję trener Jacek Woźniak. To pokłosie decyzji prezesa klubu, Mariana Deringa, który zrezygnował z usług menadżera, Jerzego Kanclerza. Na następcę Kanclerza zapowiadano początkowo Sławomira Kryjoma, a następnie Czesława Czernickiego. Rozmowy trwają, ale dla Sajfutdinowa nie ma to większego znaczenia. - W ogóle o tym nie myślę. Jest mi to obojętne. W sprawach związanych z menadżerem decyduje prezes klubu. Ja mam swoją firmę, którą prowadzę i mam zdobywać punkty. Pozostałe rzeczy należą już do działaczy - kończy Emil Sajfutdinow.