Wydawało się, że historyczna Grand Prix Nowej Zelandii w Auckland może przynieść niespodziewane rozstrzygnięcia. Wszak nigdy tak wcześnie nie było inauguracyjnego turnieju. Nigdy wcześniej nie zaczynano cyklu poza Europą, a w zasadzie to drugi przypadek w historii, kiedy to żużlowy cyrk powędrował na Antypody. Żadnych sensacyjnych rozstrzygnięć jednak się nie doczekaliśmy. Zawody były ciekawe i kilka pojedynków można określić mianem speedway'a ze znakiem jakości, ale jeśli ktoś liczył na przewrócenie do góry nogami dotychczasowej hierarchii w światowym żużlu, to srodze się zawiódł.
Dla Grega Hancocka czas w zasadzie się zatrzymał. Mistrz świata jest tak samo piekielnie szybki jak przed rokiem, choć Tomasz Gollob w bezpośrednim pojedynku weteranów pokazał wielką klasę, wyprzedzając Amerykanina na dystansie. Śmiało można zaryzykować tezę, że dwaj najstarsi i jednocześnie najbardziej doświadczeni żużlowcy w cyklu, będą ponownie liczyć się w walce o tytuł mistrzowski.
Jarosław Hampel słów na wiatr nie rzuca. Mówił przed sezonem, że celuje w złoto i będzie walczył o koronę najlepszego żużlowca globu. "Mały" po przeciętnym początku, dokonał pewnie właściwych korekt w ustawieniach motocykla i był piekielnie szybki. Szkoda tylko, że znów w finale nie wyszło. Pewnie, że drugie miejsce jest sukcesem i cieszy. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że skuteczność Hampela w wygrywaniu wyścigów finałowych jest bardzo mała. Dla Polaka awans do finału w Auckland był już dziewiętnystym występem w decydującym biegu Grand Prix w karierze. Żużlowiec Unii Leszno zwyciężał jednak tylko dwukrotnie. Czegoś niestety brakuje Hampelowi w tych decydujących wyścigach. Już nie raz w poprzednich dwóch sezonach bywało tak, że "Mały" miał teoretycznie najlepsze pole startowe, był szybki w zawodach, a w wielkim finale przegrywał. To, o czym wspomniał w transmisji telewizyjnej Grzegorz Ślak, jeśli Hampel marzy o tytule, musi koniecznie poprawić skuteczność w finałach, która wynosi nieco ponad 10 procent. Dla porównania Tomasz Gollob na 58 występów w finale wygrywał aż 21 razy, co daje ponad 38 procent zwycięstw.
W wielkim finale w Auckland wystartowało dwóch mistrzów sprzed kilku lat, a mianowicie Jason Crump i Nicki Pedersen. Australijczyk mistrzem świata po raz ostatni był w 2009 roku. Duńczyk z kolei w 2008 roku. Obaj mają ambicje ponownie powalczyć o najwyższe trofea. I choć w Nowej Zelandii zaprezentowali się bardzo dobrze, to jednak brakuje im tego błysku, którym zadziwiali w sezonach, gdy dominowali w światowym speedway'u.
Gdzie ta żużlowa młodzież? Chciałoby się zapytać po Grand Prix w Nowej Zelandii. Średnia wieku uczestników finału wyniosła 36 lat. Najmłodszy z nich Jarosław Hampel, jako jedyny w tym gronie nie ma jeszcze tytułu mistrzowskiego, ale od dwóch lat utrzymuje się w ścisłej światowej czołówce. Gdyby w finale zamiast Jarosława Hampela znalazł się Tomasz Gollob, obsada decydującego wyścigu pokrywałaby się ze statystyką wszech czasów udziału w wielkich finałach. Spośród czynnych żużlowców tworzą ją bowiem Jason Crump, Greg Hancock, Tomasz Gollob i Nicki Pedersen. Słowem, w kółko powtarzamy te same nazwiska. Poza sporadycznymi przypadkami brakuje nowych twarzy w walce o najwyższe trofea. A jeden z tych, który mógłby namieszać, czyli Darcy Ward z uwagi na takie, a nie inne przepisyli, woli zarabiać pieniądze w Enea Ekstralidze, niż ścigać się o zaszczyty.
W 2009 roku przebojem do czołówki wdarł się Emil Sajfutdinow, kończąc debiutancki sezon na trzecim miejscu. Rok później fantastyczny come back do cyklu zaliczył Jarosław Hampel, zdobywając tytuł wicemistrzowski. W poprzednim sezonie na podium wskoczył Andreas Jonsson, którego jednak trudno uznać za młodzieniaszka w gronie uczestników Grand Prix. Trudno liczyć, że powiem świeżości do cyklu wniesie Peter Ljung czy Hans Andersen. Może zrobi to Antonio Lindbaeck, który w Auckland był szybki, ale problemem Szweda z brazylijskimi korzeniami jest brak ustabilizowanej formy, nie tylko w trakcie sezonu, ale nawet w pojedynczych zawodach. Chris Holder za kiepski występ w Nowej Zelandii jest usprawiedliwiony, wszak myślami był pewnie przy nowo narodzonym synu.
Gdyby Grand Prix Nowej Zelandii przyniosło jakieś sensacyjne rozstrzygnięcia, można by mówić, że to dopiero pierwsza runda, że być może spowodował to nieznany tor, chimeryczna forma u progu sezonu. Tak jednak nie było. Grand Prix w Auckland dało w sumie przewidywalne wyniki i wiele wskazuje na to, że sezon 2012 wielkiej rewolucji nie przyniesie. Dla polskich kibiców o tyle to pocieszające, że wszystko wskazuje na to, iż biało-czerwoni nadal będą zaliczać się do światowej elity. To nie musi się zmieniać i niech trwa jak najdłużej...