Stefan Smołka: IMP 2011

Przed nami kolejny finał indywidualnych mistrzostw Polski, od lat w ten tradycyjny sposób - jednorazowym turniejem - u schyłku sezonu wyłaniający najlepszego polskiego żużlowca roku.

W tym artykule dowiesz się o:

Kto nim będzie tym razem? Tomasz Gollob czy Piotr Pawlicki jr? Samo zestawienie tych nazwisk - w obu przypadkach z realnymi szansami na końcowy sukces - musi szokować. Z jednej strony stary mistrz w piątej dekadzie życia, z drugiej młodziutki orzełek mający za sobą ledwie szesnaście wiosen. Dwudziestu lat nie ma też choćby Patryk Dudek czy brat Piotra, Przemek Pawlicki, a zaledwie tydzień temu nastolatkiem przestał być Maciej Janowski - każdy z nich nosi buławę marszałka w plecaku.

Piotr Pawlicki jr - nowe oblicze polskiego speedway’a

Na drugim biegunie do (psychologicznej nie tylko dla sportowców) granicy czterdziestu lat życia zbliżają się zasłużeni Piotr Protasiewicz, Sebastian Ułamek, Maciej Kuciapa i Grzegorz Walasek. Zwłaszcza pierwszy i ostatni z wymienionych ostrzą sobie zęby na puchar czempiona, po który już zresztą w przeszłości sięgali, odpowiednio w latach 1999 i 2004.

Jedno jest pewne - wygra najlepszy, co wcale nie wyklucza niespodzianki… Leszno nie takie rzeczy widziało. Czy nadszedł już czas przepowiadanego niepodzielnego panowania Jarosława Hampela? On akurat nie miał jeszcze przyjemności, choć po schodkach podium już nieraz dreptał. No cóż, tor zweryfikuje wszystkie prognozy, między innymi wyjaśniona zostanie zagadka determinacji i niezwykłej mobilizacji leszczyniaka, przebywającego na (czasowej?) emigracji w Tarnowie, Krzysztofa Kasprzaka. Reprezentant "Jaskółek" był ojcem niedawnej polskiej wiktorii w DPŚ. Krzysiek ma szansę ustanowić jedyną w swoim rodzaju rodową sagę mistrzów Polski, jako że jego ojciec, dziś menedżer, Zenon Kasprzak przed 21 laty stanął na najwyższym stopniu podium IMP. Niewiele zabrakło Krzyśkowi przed dwoma laty (II miejsce), a w zeszłym roku o tytule mistrzowskim zadecydował dodatkowy wyścig, który niestety przegrał. Na podium znalazł się wówczas ponadto Rafał Dobrucki, będący również synem byłego czempiona krajowego. Zdzisław Dobrucki, sięgnął po tytuł w roku urodzenia syna Rafała - 1976. Ciężka kontuzja uniemożliwiła Rafałowi tegoroczny start, choć prezentował wysoką formę. Dziś, w chwilach trudnej walki o powrót do pełni zdrowia, trzymajmy kciuki za tę najbardziej pozytywną postać polskiego żużla ostatnich lat. Nie zobaczymy w świąteczny wieczór również tego, który obu wymienionych pretendentów przed rokiem pozbawił jakichkolwiek złudzeń, mianowicie Janusza Kołodzieja, solennie obiecującego sobie obronę tytułu sprzed roku na swoim torze. Niestety, w kryzysowym dla siebie sezonie nie dotrzymał kroku rywalom. Kto zna Koldi’ego wie, że trzeci tytuł w jego przypadku jest kwestią czasu, bynajmniej nieodległego.

Ośmiokrotny mistrz - rekordzista finałów IMP - Tomasz Gollob w czapce Kadyrowa

W tym też tkwi cała przewrotna natura, ból a zarazem urok, owych jednodniowych finałów IMP, poprzedzonych bezlitosnymi eliminacjami. Słabszy dzień, upadek, defekt, kontuzja - wykluczają niejednokrotnie murowanych faworytów, co poniekąd krzywdzi, ale reguły są proste jak budowa cepa, wszystkim znane i chcąc nie chcąc akceptowane. Inna sprawa, że wielu wcześniej mało znanych żużlowców tym sposobem wypłynęło na szersze wody, niby przypadkowo, a otwierały się przed nimi szeroko wrota kariery. Magia sportu jest nierozerwalnie związana z niespodziankami, sensacją - z przypadkiem właśnie. Nie trzeba tego sztucznie napędzać, wystarczy nie przeszkadzać sprawdzonym regułom gry. Tak samo jak nie warto rozgrzebywać i rozkładać na drobne legendy sławnej Czapki Kadyrowa, którą kolejni mistrzowie niczym królewską koronę przekazują sobie z głowy na głowę już od prawie pół wieku. Tę czapkę wprost z głowy rosyjskiego przyjaciela polskich żużlowców, Gabdrahmana Kadyrowa, przywieźli do kraju z wojażu kadry w 1963 roku Andrzej Pogorzelski i Antoni Woryna i wpadli na genialny pomysł, żeby ją wręczyć nowemu mistrzowi Polski. I tak to się od Henryka Żyto - IMP Rybnik ’63 - zaczęło. Sprawę opisał w swojej książce o historii IMP red. Henryk Grzonka, a zrobił to, gdy żyli jeszcze wymienieni bohaterowie opowiadania. Nikt wówczas nie podważył jego słów. Wszelkie nadbudowy i przebudowy - czynione post factum dziś - trącą profanacją utrwalonej legendy, ponieważ wiarygodności relacji tych co zostali w żaden sposób nie da się już zweryfikować - nie żyje Kadyrow, nie żyje Woryna.

Nowa książka Stefana Smołki! - Kliknij tutaj!

Biorąc za początek rok 1949 (finały wyłącznie na torach żużlowych, bez podziału na klasy pojemności silników i kategorie - sportowe i wyścigowe) to tegoroczny gospodarz Leszno szczyci się rekordem - dziesięcioma tytułami IMP, zdobytymi przez ośmiu zawodników (Alfred Smoczyk, Józef Olejniczak, Henryk Zyto, Zdzisław Dobrucki, Bernard Jąder, Roman Jankowski, Zenon Kasprzak i Janusz Kołodziej), z których tylko Jankowski i Jąder zdołali powtórzyć sukces z "szarżującym bykiem" na piersi. Osiem tytułów posiada Rybnik i Bydgoszcz (oprócz Tomasza jeszcze Jacek Gollob i "Pepe" Protasiewicz dla Polonii), siedem - Stal Gorzów, pięć - Włókniarz Częstochowa, cztery - Tarnów, trzy - Wrocław i Gdańsk (tu wszystkie są dziełem jednego Zenona Plecha). Toruń, Zielona Góra mają po dwa tytuły IMP w klubowych kolekcjach, podobnie jak Rzeszów i Rawicz, które w ten sposób rozsławił jeden tylko Florian Kapała (zdobył dla nich po dwa tytuły). Jeden raz swojego żużlowca na najwyższym podium krajowym oglądała Warszawa, Łódź, Poznań, Opole, Bytom i Piła.

Gdy jednak spojrzeć na pożółkłe karty historycznych przekazów, to w uznanych dotąd za oficjalne turniejach finałowych indywidualnych mistrzostw kraju w wyścigach na żużlu z lat 1932, 1933, 1935 i 1947, wyłaniają się z mroku zapomnienia wielce zasłużone sekcje motorowe, ze swoimi mistrzami. Dla Bydgoszczy dwukrotnie tytuły zdobywał Jan Witkowski, a po razie Świderski i Zygmunt Śmigiel - już po wojnie, Trzy razy Rudolf Breslauer (po wojnie znany jako Edward Wrocławski) rozsławiał Śląski Klub Motocyklowy swoimi zwycięstwami na dirt-trackowych torach przed wojną. Również trzy razy mistrzowskie tytuły zdobywali bielszczanie, Leopold Baron - dwukrotnie i Jan Krysta. Poznań za sprawą legendarnego Alfreda Weyla dwa razy miał przed wojną swojego mistrza Polski. Po jednym razie na tę honorową listę wpisały się: Cieszyn (Erwin Geyer ‘35), Gdynia (Tadeusz Wikaryjczyk ‘47), Rybnik (Eryk Pierchała ’47) i wreszcie znów niezmordowane Leszno (Bolesław Dobrowolski ’47).

Zastanawia brak w wielkim krajowym finale 2011 roku żużlowców z Torunia i Częstochowy. Nie mówiąc o dawnej potędze Rybnika czy Gdańska, gdzie sama tylko cienka personalna mizeria w (kolejnym) ogórkowym sezonie. Częstochowę poniekąd reprezentuje, na wysokim poziomie utrzymujący się od lat, jej wychowanek, Sebastian Ułamek. Na próżno szukać w finale rodzonych toruńczyków. Starzy odeszli, młodzi jeszcze wystarczająco nie okrzepli. Spokojna głowa - tam pod okiem Jana Ząbika idzie nowa szeroka fala, a za nią kolejna jeszcze szersza - Toruń nie zginie!

Gdyby nie Tomasz Gollob, to Gorzów nie istniałby na krajowym placu boju. Nadzieja w młodych, na ten rok jednak jeszcze nazbyt młodych. Tak samo Polonia Bydgoszcz, skąd stary mistrz się wywodzi, praktycznie nie byłaby reprezentowana, bo przecież zarówno "Greg" Walasek, jak i "Gapa" Gapiński wychowywali się w innych - zielonogórskich i pilskich klimatach. Ale i tam młodzi atakują, czemu dalekowzrocznie i mądrze sprzyja kierownictwo bydgoskiego klubu. W tym kontekście, co zaskakuje pozytywnie, świetnie wypada Wrocław i Gniezno - oba ośrodki mające po dwóch swoich przedstawicieli na leszczyńskim szczycie. To Piotr Świderski i Maciek Janowski z jednej strony, a Krzysztof Jabłoński i Michał Szczepaniak z drugiej.

Czy taki rozkład personalno-klubowy to jest czysty przypadek, czy już swoiste signum temporis wyznaczające narodziny nowej ery?

Zobaczymy za rok i... dalej.

Stefan Smołka

Komentarze (0)