Jarosław Dymek: Takiego zespołu w Częstochowie potrzebowaliśmy

Włókniarz Częstochowa, pokonując PGE Marmę Rzeszów, odniósł drugie w tym sezonie ligowe zwycięstwo. Nic dziwnego, że po meczu w znakomitym nastroju był menedżer Lwów - Jarosław Dymek.

Było to drugie z rzędu zwycięstwo na własnym torze ekipy częstochowskiego Włókniarza. Zespół spod Jasnej Góry nie miał słabych punktów. Dodatkowo świetnymi szarżami popisywali się bracia Łagutowie, a skuteczny był także Daniel Nermark. - Wszyscy pojechali tak jak się od nich oczekuje, powalczył również Artur Czaja. Najważniejsze, że dwa punkty pozostały w Częstochowie - krótko ocenił dyspozycję zawodników Włókniarza menedżer tego klubu.

W minionym tygodniu kadra klubu z Częstochowy zmniejszyła się o jednego zawodnika. Drużynę opuścił Patrick Hougaard, który został wypożyczony do GTŻ-u Grudziądz. Odejście Duńczyka nie zamyka mu drogi do startów we Włókniarzu w przyszłym sezonie. - Taka jest sytuacja, że Patrick jest teraz w Grudziądzu. Życzymy mu wszystkiego najlepszego, on nadal jest naszym zawodnikiem, ma kontrakt dwuletni. Dostał jakieś pieniążki na przygotowanie do sezonu, a teraz te pieniądze do nas wróciły. Wiadomo jaka jest sytuacja w klubie, każdy grosz się liczy, każdą złotówkę oglądamy dwukrotnie. Ja chciałbym, abyśmy cały sezon objechali, żeby nie było czegoś takiego, że zabraknie funduszy. To też jest istotny aspekt, żal by było cokolwiek psuć - stwierdził Dymek.

Mimo że Włókniarz Częstochowa przez wielu fachowców skazywany był na pożarcie, to jest pozytywnym zaskoczeniem tegorocznej Speedway Ekstraligi. Włókniarze dobrze prezentują się na wyjazdach i zdobywają ważne punkty na swoim torze. Po raz kolejny mecz na Arenie Częstochowa obfitował w wiele akcji, a kibice nie mogli narzekać na brak walki na dystansie. - To co się dzieje teraz w drużynie, jest po prostu fantastyczne. W ekipie jest niesamowita atmosfera, nikt nie narzeka na przygotowanie toru - wręcz przeciwnie. Tor jest świetny do ścigania, to jest żużel. Jeśli zawodnicy walczą na torze o utrzymanie motocykla, to nie jest to speedway - speedway jest u nas! - skomentował menedżer Lwów.

Ozdobą niedzielnej potyczki Włókniarza z Żurawiami była jazda Grigorija Łaguty i jego młodszego brata Artioma Łaguty. Dla Rosjan nie było straconych pozycji, a dzięki szarżom przy samej dmuchanej bandzie wyprzedzali kolejnych rywali. - Ja nie mogę na nich patrzeć gdzie oni jadą, to jest po prostu niesamowite. Nie dość, że się stresuję przed meczem, to oni mi jeszcze takie rzeczy robią - żartował Dymek. - To są kolesie nie tylko fantastycznie jeżdżący, ale niesamowicie budują też klimat w zespole. Żyją tym co się dzieje w klubie. Takiego zespołu w Częstochowie potrzebujemy i potrzebowaliśmy. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że taki zespół mamy. Nie jestem Cieślakiem, ani żadnym magiem, ale kilka lat pracuję już w żużlu i nie pamiętam takiego klimatu w zespole, jaki jest w tej chwili. Wszyscy tworzymy jedność - ocenił Jarosław Dymek.

Bohaterem meczu był młodszy z braci Łagutów. Uczestnik cyklu Grand Prix zanotował najlepszy występ w barwach częstochowskiej drużyny i po meczu nie krył radości ze swojej jazdy. - Dużo rozmawialiśmy w Zielonej Górze na ostatnim meczu. Artiom zastanawiał się gdzie tkwi problem, czy on sam zawodzi, czy to wina psychiki. Dodatkowo był on zdołowany po Grand Prix. Silniki poszły do przeglądu i od razu widać efekty. To jest młody zawodnik, ale fantazja, jaką on posiada, jest niesamowita. To jest kolejny Joe Screen w Częstochowie - z entuzjazmem powiedział menedżer Lwów.

Źródło artykułu: