Nie tak miało być - podsumowanie sezonu 2010 w wykonaniu KS ROW Rybnik

Rybnickie Rekiny w sezonie 2010 miały nie tylko wywalczyć awans do pierwszej czwórki, ale i włączyć się w walkę o awans do najwyższej strefy rozgrywkowej. Z wielkich planów niestety nic nie wyszło, a do ostatniego meczu trzeba było walczyć o utrzymanie pierwszoligowego bytu. Ostatecznie sztuka ta udała się, ale wygranie baraży z lubelskimi Koziołkami to chyba jedyny pozytyw minionego sezonu na Śląsku.

W tym artykule dowiesz się o:

Głośne transfery

Po niezłym sezonie 2009 w Rybniku postanowiono pozostawić liderów, a skład wzmocnić kimś solidnym, kto miałby pomóc w walce o pierwszą czwórkę rozgrywek, a może i coś więcej. Największym hitem transferowym Rekinów został Szwed Daniel Nermark, z zakontraktowania którego wszyscy byli niezwykle zadowoleni. Sam Szwed mówił, że pokaże kibicom w Rybniku żużel, jakiego nikt jeszcze tutaj nie widział. Włodarze natomiast byli zadowoleni, bo sam zawodnik bardzo wysoko postawił sobie poprzeczkę. - Nermark ma zapis w kontrakcie, że jego średnia biegopunktowa musi przekroczyć barierę 2 punktów. To daje gwarancję, że Szwed będzie przywoził pokaźne zdobycze punktowe - mówił przed sezonem Michał Pawlaszczyk, prezes rybnickiego zespołu.

Włodarze klubu musieli znaleźć kogoś, kto wypełniły lukę powstałą po odejściu Denisa Gizatullina do bydgoskiej Polonii. Wybór padł na Fina Joonasa Kylmaekorpiego. Generalnie na tym budowa składu miała się zakończyć, ale do Rybnika trafił jeszcze młody Duńczyk Nicolai Klindt, co jak pokazał już sam sezon, również okazało się dobrym posunięciem.

Tych trzech zawodników zagranicznych, w połączeniu z pozostałymi w drużynie Andriejem Karpowem, Ronnim Jamrożym oraz Mariuszem Węgrzykiem sprawiało, że skład Rekinów budził szacunek. Należało do tego dodać jeszcze solidny duet juniorów i skład wydawał się zdecydowanie silniejszy, w porównaniu z sezonem 2009. Rozgrywki wszystko jednak zweryfikowały i kolejny raz udowodniły, że to co na papierze, nie musi się przełożyć na tor.

Nicolai Klindt i Daniel Nermark - jedni z tych, którzy mieli zawojować ligę w sezonie 2010 dla Rekinów

Pechowy mecz z Grudziądzem

Po dość szumnych zapowiedziach wszyscy z niecierpliwością czekali na pierwszy mecz w sezonie 2010. Rekiny na inaugurację wygrały na własnym torze z Lokomotivem Daugavpils i to z pewnością podbudowało podopiecznych managera Dariusza Momota. Niestety już w drugim meczu sezonu ekipę ze Śląska dotknął prawdziwy kataklizm. Bynajmniej nie chodzi tutaj o samą porażkę na własnym torze z GTŻ Grudziądz, ale fakt, że rybniczanie mecz skończyli z dwoma zdrowymi zawodnikami. Plaga dość poważnych kontuzji ciągnęła się za rybniczanami przez cały sezon, a mecz ten śmiało można nazwać jednym z najczarniejszych w historii rybnickiego speedwaya. - Nie chcemy wracać do tego pamiętnego już meczu, ale miał on duże znaczenie dla tego, jak potoczył się cały sezon i jaki był on w naszym wykonaniu - mówi Rafał Fleger, podstawowy junior Rekinów.

Następstwem kontuzji w meczu z Grudziądzem była wpadka w Miszkolcu, gdzie ekipa z Rybnika przegrała jako jedyna w całym sezonie. Potem porażki posypały się już jedna za drugą, a na ratunek przyjechała dopiero do Rybnika ekipa z Węgier, czyli zdecydowany outsider rozgrywek I ligi. Wygrana nad Miszkolcem nie mogła jednak nikogo ucieszyć, gdyż była traktowana z natury tych obowiązkowych. Marsz w górę ligowej tabeli miał dać "magiczny weekend", w którym rybniczanie odjechali mecze numer 999 oraz 1000 w polskich rozgrywkach. O ile udało się pokonać PSŻ Lechma Poznań w meczu numer 999, o tyle tysięczny występ zepsuli zawodnicy Startu Gniezno i jasne stało się, że rybnickiej drużynie pozostanie walka o utrzymanie pierwszoligowego bytu.

Największym problemem Rekinów były mecze wyjazdowe. Udało wygrać się dopiero w rundzie finałowej w Miszkolcu. Wygrana ta dała nadzieję na utrzymanie bez konieczności jechania barażów z drugoligowcem. Żeby jednak osiągnąć taki mały sukces, trzeba było wygrać ze Skorpionami w stolicy Wielkopolski. Poznaniacy na swoim torze są jednak niezwykle groźni i przekonali się o tym zawodnicy KS ROW, którzy przegrali 60:30, a to oznaczało baraże z KMŻ Lubelskim Węglem.

Przed barażami zrobiło się w Rybniku bardzo nerwowo, gdyż oprócz słabych wyników, w klubowej kasie brakowało pieniędzy. Pierwszy mecz barażowy z Koziołkami potwierdził, że rybniczanie w sezonie 2010 nie potrafią jeździć na wyjazdach, gdyż przegrana różnicą 12 punktów w Lublinie zaniepokoiła wszystkich. Na szczęście w rewanżu Rekiny nie pozostawiły złudzeń rywalowi i zdołały utrzymać pierwszoligowy byt. - Cieszy to, że udało się zrealizować chociaż ten ostatni cel w lidze - mówił po ostatnim meczu Jamroży. - Sezon nie był dla nas udany nie ma się co oszukiwać. Po tym wygranym barażu cieszę się jednak, jak gdyby był to mecz o zupełnie inną stawkę, a nie tylko o utrzymanie.

Końcówka sezonu była zatem dramatycznym bojem o utrzymanie I ligi dla Rybnika. - Ostatni tydzień ligi był dla mnie niezwykle nerwowy. Ja osobiście musiałem wspomagać się czymś na uspokojenie, bo niestety samemu nie dawałem sobie rady. Było nerwowo, bo nie sądziłem, że przegramy w Lublinie. Okazało się jednak zupełnie inaczej. To tylko sport - podsumował ostatni tydzień sezonu 2010 prezes Pawlaszczyk. - Sezon był ciężki, ale już się skończył. Mieliśmy dużo przygód, dużo wpadek, dużo niewypałów, może czasami nerwowości - dodał Momot.

Andriej Karpow swoją walką i nieustępliwością zaskarbił sobie serca rybnickich fanów

Dwóch, nawet dwóch i pół, to i tak za mało

Niekwestionowanym liderem Rekinów w sezonie 2010 był, zgodnie z zapowiedziami i oczekiwaniami, Daniel Nermark. Szwed jako jedyny osiągnął średnią biegopunktową na poziomie wyższym od 2 punktów, ale czy pokazał kibicom speedway, jakiego ci jeszcze nie widzieli? Nermark pokazał, że dysponuje atomowym startem, który pozwalał mu mknąć na prowadzeniu do mety. Problemy zaczynały się wtedy, kiedy ten start nie wyszedł. Trudno również powiedzieć coś dobrego o jeździe parą Szweda, który wydaje się być typowym indywidualistą. Oczywiście zdarzyło się kilka biegów, gdzie pomagał, ale takowe można zliczyć na palcach jednej ręki.

Po dobrym początku sezonu przygasł Nicolai Klindt, a jego lustrzanym odbiciem okazał się być Joonas Kylmaekorpi. Ten zaczął przygodę z rybnickim klubem fatalnie, ale gdy wszystkie sprawy zostały wyprostowane, był z pewnością silnym punktem zespołu. Swoje zadanie z pewnością wypełnił natomiast przebojowy Andriej Karpov. Ukrainiec swoją jazdą zaskarbił sobie serca fanów. Jego ataki wstrzymywały oddech fanów, którym potem nie pozostawało nic więcej, jak tylko oklaskiwać popisy swojego ulubieńca. Dla Karpowa nie było trudnych torów, nie było sytuacji bez wyjścia czy przegranych biegów. To typowy fighter, dla którego przychodzi się na żużlowe stadiony.

Na całej linii zawiódł Mariusz Węgrzyk. Po fantastycznym sezonie 2009, gdzie "Węgorz" jeździł kapitalnie, w tym sezonie nie było nawet biegu, o którym można było powiedzieć coś dobrego o postawie wychowanka rybnickiego klubu. Niestety sezon nie wyszedł też Ronniemu Jamrozemu, ale tutaj duży wpływ na to miała kontuzja ręki odniesiona w pamiętnym meczu z Grudziądzem. - Nie chcę do tego wracać. Podjąłem wtedy decyzję, że będę walczył o punkty dla drużyny, dlatego wróciłem do jazdy. Być może była to zła decyzja i należało odczekać, aż ręka będzie w pełni zdrowa. Nie chcę jednak na to zwalać swojej słabszej dyspozycji - ocenił sezon sympatyczny zawodnik.

Sporo pochwał za sezon 2010 zebrał młody Rafał Fleger, który nieraz był nie do pokonania dla rywali. Momot miał do dyspozycji jeszcze Sławomira Pysznego oraz Kamila Flegera. Najwięcej oczekiwań obecnie jest kierowanych chyba w osobę Mateusza Domańskiego, który ma być wielką nadzieją na dobre wyniki Rekinów.

- Zazwyczaj w tym sezonie było tak, że jechało dwóch zawodników, niekiedy dwóch i pół. To jednak za mało, żeby wygrywać mecze. Wpadek niestety nie ustrzegł się żaden zawodnik, ale taki jest sport - ocenia Momot. Według Momota do dobrych wyników zawsze brakowało "czwartego do brydża".

Ronniemu Jamrożemu sezon 2010 popsuła kontuzja ręki w pamiętnym meczu przeciwko GTŻ Grudziądz

Zapomnieć, odbudować, zwyciężać

Mówią, że gorzej być nie może, bo pod rybnickim zespołem był tylko zespół Speedway Miszkolc. Włodarze klubu z Rybnika z pewnością szybko wyciągnęli wnioski po tym sezonie, aby taki się nie powtórzył. Patrząc w przyszłość widać światełko w tunelu chociażby po tym, że umowę ze śląskim zespołem parafował już Szwed Antonio Lindbaeck, uczestnik cyklu Grand Prix w sezonie 2011. Czarnoskóry zawodnik już w sezonie 2008 pokazał, że na rybnickim torze jechać potrafi, a fani pamiętają jego niejedną akcje.

Na razie nie wiadomo, o co rybniczanie pojadą w nowym sezonie. Nie wiadomo też, jakim składem do niego przystąpią. Kontrakt Lindbaecka karze jednak myśleć, że sezon ten będzie zdecydowanie lepszy od tego minionego. Być może nie będzie to jazda o awans do ekstraligi, ale czy może być gorzej w porównaniu z sezonem 2010? O nim trzeba jak najszybciej zapomnieć i najlepiej chyba uznać, że go nie było...

KS ROW Rybnik w statystyce:

Liczba meczów: 22

Zwycięstw: 8 (w tym 7 na własnym torze)

Remisów: 0

Porażek: 14 (w tym 4 na własnym torze)

Zdobyte punkty: 917 (średnio 41,68 na mecz)

Stracone punkty: 1034 (średnio 47 na mecz)

Najwyższa średnia biegowa w zespole: Daniel Nermark - 2,179

Najwyższa średnia biegowa u siebie: Daniel Nermark - 2,378

Najwyższa średnia biegowa na wyjeździe: Daniel Nermark - 1,949

Najwięcej punktów: Daniel Nermark 174

Najwięcej bonusów: Ronnie Jamroży - 15

Najwięcej biegów: Andriej Karpow - 92

Najwięcej zwycięstw biegowych: Daniel Nermark - 39

Najwięcej 2. miejsc: Andriej Karpow - 29

Najwięcej 3. miejsc: Ronnie Jamroży - 24

Najwięcej 4. miejsc: Andriej Karpow, Sławomir Pyszny - 16

Najwięcej defektów: Rafał Fleger, Kamil Fleger - 4

Najwięcej upadków: Nicolai Klindt - 2

Najwięcej wykluczeń: Rafał Fleger - 4

Najwięcej taśm: Daniel Nermark - 2

KS ROW Rybnik 2010

Źródło artykułu: