Grzegorz Drozd: Fajerwerki dla staruszka

- Być może zabrakło cwaniactwa i rutyny - analizował w Pradze lekko zafrasowany Jarek Hampel. Na Parken nie zabrakło niczego. "Jaro" był kompletny: szybki, ostry i zdeterminowany. Po 15 latach cyklu Grand Prix doczekaliśmy się drugiego Polaka na najwyższym podium. - Czułem, że to może być mój dzień - mówił rozpromieniony po zawodach.

W tym artykule dowiesz się o:

Kochamy Jarka Hampela! - krzyczeli, śpiewali i skandowali przez długie chwile liczni polscy kibice zgromadzeni pod parkingiem maszyn. "Jarek Hampel, Jarek!", co krok rozbrzmiewało wokół stadionu Parken. Trzy lata temu przeżywał tu koszmar. W końcu nadszedł czas Hampela. - Gratuluję mu pierwszego zwycięstwa w GP. Wiem jak to smakuje - mówił Gollob. - Dziś pracowałem na ten wynik około trzech godzin, ale tak naprawdę na końcowy rezultat składa się wielomiesięczna ciężka praca całego teamu - przekonywał "Mały". - To mój udany powrót do cyklu. Już wiem jakie to fantastyczne uczucie być głównym bohaterem wieczoru! - relacjonował uradowany.

- W poprzednich edycjach brakowało w mojej jeździe zaciętości i zdecydowania. Teraz o pozytywnym ładunku energii nie zapominam ani na moment - zapewnia Hampel i nie rzuca słów na wiatr. Dostroił się do stylu starszego od siebie Golloba. Obaj w tym sezonie jeżdżą żywiołowo, rozważnie, pewnie i z zębem. Tak też było na Parken, gdzie zajęli pierwsze dwa miejsca na podium! Na naszych oczach tworzy się historia. Po raz pierwszy dwóch Polaków stanęło na podium w dwóch kolejnych rundach. Na Parken Hampel został pierwszym po Gollobie Polakiem, który wygrał Grand Prix. I w końcu dwóch Polaków po raz pierwszy aż po 4 rundach okupuje tak wysokie pozycje. W statystykach nie uwzględniam Rune Holty. Wyniki Norwega nie obchodzą polskich kibiców. Ani nie smucą, ani tym bardziej nie cieszą. Jazda Holty może interesuje tylko Marka Cieślaka w kontekście luki na Puchar Świata.

On wie, jak to zrobić

- Przed zawodami nie chciałem o tym mówić, ale jeździłem osłabiony przez grypę. Od czterech dni nie wychodzę z łóżka. Tomek Gaszyński zaaplikował mi jakieś amerykańskie tabletki i widać nieźle poskutkowały. Ale wciąż czuję się osłabiony. Ten turniej kosztował mnie wiele zdrowia i wysiłku - ciągnął zmożony, ale zadowolony Gollob. Pośród zwycięzców najbardziej się wiercił, a dla ostudzenia emocji przyniósł duży dzban wody z lodem. - Było dziś gorąco na torze. Ale wyszedłem z opresji obronną ręką. Popełniłem błąd tylko w jednym biegu trzecim - i mam o niego do siebie żal. Resztę pojechałem optymalnie na ile mogłem. Lubię tu jeździć. Jest wiele ścieżek do wykorzystania. Można atakować przy krawężniku i po szerokiej. To mi się podoba i daje jeszcze większą motywację do walki. Teraz jeszcze tylko mecz derbowy i muszę zregenerować siły. Odpuszczam Szwecję. Nie pytajcie o Toruń. Nawet nie mam siły, aby o tym myśleć - uciął spekulacje, co do kolejnych zawodów Gollob. - To będzie wspaniały turniej na pięknym obiekcie. Żużel potrzebuje takich stadionów. Dodatkowym animuszem będą nasi kibice. Do turnieju przystąpię w roli lidera cyklu. Ale spokojnie. Przed moim pierwszym wyścigiem skasuję ten fakt w świadomości i będę koncentrował się tylko na jeździe. Pod żadnym pozorem nie odbije mi sodówka. Trzeba koniecznie zapomnieć o klasyfikacji, a ja wiem jak to zrobić - zapewniał na spokojnie z pełnym przekonaniem lider Hampel.

Król Danii?

Autorzy programu zawodów sporo miejsca poświęcili obecnie najlepszemu Duńczykowi Kennethowi Bjerre. Artykuł wyraźnie sugerował, że Bjerre może zostać kolejnym duńskim mistrzem świata. - Nie zastanawiam się nad tym, czy w duńskim żużlu następuje zmiana pokoleniowa i czy jestem tym, który zastępuje w dotychczasowej roli Nickiego Pedersena. Interesuję się tylko sobą - rozpoczął - jak zawsze chłodną analizą - rozmowę ze mną Kenneth Bjerre. - Jestem w dobrej dyspozycji, motocykle chodzą jak złoto. Trudno powiedzieć czego zabrakło, aby przejść do finału. Chyba zaważył delikatnie przegrany start. Trudno. Najważniejsze, że jestem w wysokiej dyspozycji i czuję się pewnie. Wysoko punktuję w lidze duńskiej i angielskiej. Tor na Parken był prosty i nie sprawiał mi żadnych problemów. W Polsce mnie nie zobaczycie dopóki nie dostanę kasy. Nie ma kasy, nie ma muzyki. Piłka jest krótka. Kontrakt, to kontrakt - uciął krótko zimnokrwisty duński wojownik - tak określił go sam Marek Cieślak. Inna krew płynie w żyłach Hansa Andersena. "Hansior" w końcu miał swój dzień. Choć nie było łatwo. On jako pierwszy rozgrzał duńską publiczność w 10. biegu. Parę chwil po zawodach wokół jego busa sformowała się najliczniejsza i najbardziej uśmiechnięta kompania - team i sponsorzy Hansa. Zawodnik z śmiechem od ucha do ucha raczył polskim piwem zgromadzone towarzystwo.

Po raz kolejny gorycz porażki na Parken musiał przełknąć Nicki Pedersen. Trzykrotny mistrz świata najwyraźniej spuszcza z tonu. Dwa tygodnie wcześniej po turnieju w Pradze jeszcze z uśmiechem na ustach był pełny wiary, że odnajduje właściwy rytm i drogę do sukcesów. Że wie jak wrócić do gry. Nic z tego. Na Parken był cieniem samego siebie. Cios był podwójny, bo przed własną publicznością, która do końca wierzyła w Nickiego. Pedersen i Andersen, to dwa główne barometry nastrojów żużlowych duńskiego kibica. Mimo iż liderem cyklu jest inny krajan Bjerre, na Parken przyszło zaledwie 15 tys. fanów. O wiele mniej niż w poprzednich latach, gdy karty w cyklu rozdawał Nicki. Jeszcze po trzech seriach podczas głównej przerwy zawodów, gdy show produkował znany duński spiker z Vojens kibice mieli nadzieję na odwet idola. "Wygra Niciki" - padały odpowiedzi z trybun na pytania spikera o triumfatora... Nicki nie mógł spełnić pokładanych w nim nadziei. Wolny na starcie i objeżdżany niemiłosiernie na dystansie zakończył zawody z dorobkiem zaledwie 5 oczek. Pokonany na trasie przez Bjerre błyskawicznie zjechał przybity do parkingu maszyn i nawet nie pogratulował młodszemu koledze. - Mam wyraźne problemy z śliskimi torami. Byłem wolny i słaby - rozkładał przede mną bezradnie ręce Duńczyk, który tym razem po kolejnych porażkach, w boksie zachowywał stoicki sposób. - A co miałem więcej zrobić? - retorycznie zapytywał lekko poirytowany. Nicki ma problemy z szybkością silników. Wymowne były obrazki zwycięskich gestów ekipy Andersena - ludzi współpracujących do niedawna z Pedersenem i odnoszących z nim ogrom sukcesów, czyli Johna Jorgensena i Węgra Luigi Baratha. To przeszłość. Życie toczy się dalej. Nicki rozpoczął współpracę z byłym reprezentantem Danii - Brianem Andersnem. - Być może potrzebujemy czasu - zastanawiał się Pedersen - Wiem jedno - czeka nas ogrom pracy i testów. Nie ma chwili do stracenia - powiedział Nicki.

Jeszcze zeszłego lata podczas finału indywidualnych mistrzostw Danii w Fjelsted Brian Andersen nie był zbyt mocno zapracowaną osobą. Na turniej przybył w roli kibica, rozłożył koc i rozpoczął żużlowy piknik ze swoją nastoletnią córką. Dziś ma pomóc w powrocie na szczyt największej gwieździe duńskiego żużla od czasów Hansa Nielsena.

Ukryty Tygrys

Jason Crump, to champion z charakterem. Po raz kolejny Australijczyk udowodnił, że z opresji potrafi wyjść zwycięsko. Po fatalnym początku złapał rytm i w końcówce był bardzo szybki. - Bałem się Crumpa, że pokrzyżuje naszym szyki, ale na szczęście tak się nie stało - mówił Jacek, kibic z Gdańska. - Ten sezon jest dla mnie ogromnym testem odporności i motywacji. Jestem mistrzem świata, ale o każdy punkt muszę sporo się napracować - mówi "Crumpie". Jason ponownie zawalił kompletnie otwarcie, aby rozkręcać się z biegu na bieg. Oprócz lekko niespodziewanego zwycięstwa w Lesznie, Crump generalnie zawodzi, ale skrupulatnie zbiera punkty i w klasyfikacji zajmuje niezłą 4. pozycje. Kangur będzie bardzo groźny do samego końca. Crump posiada zbyt dużą klasę i umiejętności, aby tak przedwcześnie spisywać go na straty w walce o medale. Nawet złoty. Podobnie ma się rzecz z Nickim Pedersenem. Wydaję się, że strat z powodu kontuzji nie odrobi Emil Sajfutidnow. Przed dwójką Polaków rysują się coraz większe medalowe szanse, ale obaj zdają sobie sprawę i zgodnie podkreślają, że do końca cyklu jeszcze bardzo daleko. Mimo wszystko w tym sezonie można zauważyć generalną zmianę pokoleniową na najwyższych pozycjach. Crump, Pedersen, czy Hncock są w odwodzie. A na czele Hampel i Bjerre. W kolejce Chris Holder, który w każdym turnieju potwierdza przydatność dla cyklu, który jak dotychczas jest najbardziej wyrównany w całej jego historii! Dlatego do Bydgoszczy co rusz będziemy notować niespodzianki typu Zetterstroem w Pradze, czy Harris w Kopenhadze.

- Chodź na fajerwerki. Jak będziesz stary, to też będziesz oglądał - rzucił Tomek Gollob do Jarka przy stole konferencyjnym. Tomasz wstał z krzesła i podszedł do okna saloniku, w którym za moment miała się odbyć konferencja prasowa, aby podziwiać fajerwerki. Kilka minut wcześniej wyściskał w okolicy podium wszystkie podprowadzające. Wiecznie młody Gollob z oddechem odprężenia przyglądał się pokazowi sztucznych ogni. Na cześć Polaków. Hampel niezmiennie siedział za stołem na honorowym środkowym miejscu. Z głową opartą na dłoniach celebrował w milczeniu swój życiowy triumf. Oby nie ostatni.

Źródło artykułu: