Run, Forest, run, czyli udany powrót Kennetha Hansena

Przed rozpoczęciem sezonu drużyna KSM-u Krosno zdawała się dysponować kadrą i potencjałem odpowiednim do tego, by dostać się do pierwszej czwórki II ligi żużlowej po rundzie zasadniczej rozgrywek. Początek sezonu jednak kompletnie nie wyszedł klubowi znad Wisłoka. Seria porażek, trwająca od pierwszej kolejki, nie została przerwana również w ostatnim meczu w Krakowie, przegranym 39:51.

W pełnej rehabilitacji za uprzednie niepowodzenia przeszkodziła Wilkom wyjątkowo nieudana pierwsza część zawodów - po 7 wyścigach krośnianie przegrywali ze Speedway Wandą aż 24 punktami. Od 8. biegu toczyli już wyrównaną walkę z żużlowcami gospodarzy i straty na koniec meczu były o połowę mniejsze. Duży udział w tej, bądź co bądź, spóźnionej nieco metamorfozie miał Kenneth Hansen. Duńczyk w swoich dwóch pierwszych startach przegrał podwójnie z miejscowymi, ale w trzech kolejnych nie dał się wyprzedzić żadnemu z rywali. - Potrzebowaliśmy dobrze wyjść ze startu na początku zawodów, ale nie mogliśmy tego uczynić i dużo przegrywaliśmy. Później wykonaliśmy dobrą robotę i było znacznie lepiej. Ja zmieniłem bardzo wiele w swoim motocyklu po pierwszych dwóch biegach, które były nieudane. Z pozostałych jestem zadowolony, bo wyszły mi one naprawdę dobrze. Wykonałem dobrą robotę, mam nadzieję, że wygramy następnym razem w Krośnie - skomentował przebieg meczu w Krakowie Kenneth Hansen.

Dla Hansena przebudzenie to było o tyle istotne, że pozwoliło mu udowodnić swoją przydatność do drużyny. Po fatalnym występie na inaugurację w Krośnie 5 kwietnia, kiedy to w przegranym z KMŻ Lublin meczu 23-latek nie zdobył ani jednego punktu, trener Ireneusz Kwieciński nie korzystał z usług jednego z liderów KSM-u z roku ubiegłego. Postanowił sprawdzić go w Krakowie, gdzie Hansen zastąpił awizowanego wcześniej Grzegorza Knappa. Była to decyzja nader słuszna, gdyż zawodnik jeżdżący jeszcze w ubiegłym roku w angielskiej Elite Leaugue wydatnie pomógł krośnianom w uniknięciu klęski.

Stranieri KSM-u nie zakończył wprawdzie spotkania zbyt fortunnie, upadając na 3. pozycji w 1. łuku ostatniego okrążenia 15. wyścigu, ale niezwłocznie wstał i zdeterminowany podjął się przeszło 300-metrowej przebieżki z motocyklem u boku, w celu zdobycia jednego oczka. Gwoli przypomnienia, w tym samym miejscu w pierwszej odsłonie tej gonitwy groźnie wyglądający upadek zaliczył Patryk Pawlaszczyk. - Wpadłem w powstałą po poprzednim upadku dziurę i uderzyłem w dmuchaną bandę. To było bardzo pechowe. Wstałem i dobiegłem do mety, chcąc udowodnić, że jestem gościem jeżdżącym i starającym się dla drużyny, który robi dla niej, co tylko się da. Oczywiście jestem zmęczony po tym biegu, ale to jest speedway - powiedział odczuwający jeszcze skutki swojej ambitnej postawy zawodnik. Heroiczny czyn Duńczyka spotkał się z zasłużoną aprobatą publiczności zgromadzonej na trybunach stadionu w Krakowie. Okazało się ponadto, że jest on dość skory do żartów. Jego walka o 1 punkt wywołała skojarzenie z niezłomną postawą pamiętnego biegacza - Foresta Gumpa. Zapytany, czy można do niego mówić "Forest", odpowiedział ze śmiechem: - Forest? Jasne, dzięki. Ambicji i poczucia humoru sympatycznemu żużlowcowi z pewnością nie można odmówić.

Komentarze (0)