Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Pójdą konie po betonie?

Zwycięzcą Grand Prix Europy ‘2008 w Lesznie został Tomasz Gollob!!! Drugie miejsce wywalczył Krzysztof Kasprzak. Trzecie Jarosław Hampel. Proszę wstać do hymnu Polski – zaskrzeczał głos stadionowego spikera.

I obudziłem się. Na szczęście nie z ręką w nocniku, a z radochą ogólną, że „jadymy do samego kotła Smoczyka”. W tym kotle będzie biało-czerwono i bardzo głośno. Znaczy się, jadę w sobotę na Giepe do miłego mi Leszczynowa. Jadę na gapę luksusową czarną lemuzyną zaprzyjaźnionego redaktora Koerbera. Czy mój złoty sen (nie mylić ze złotym strzałem) o trójce Polaków na podium się ziści? A komu szkodzi pomarzyć co nieco?

Do Leszna na mecze ligowe jeździłem za Spartą Wrocław w latach 70., jak byłem jeszcze szatanem z siódmej i potem ósmej klasy powszechniaka, a następnie gdy byłem już dziecięciem licealnym i szkółkowiczem żużlowym. Sparty rzecz jasna. Wtedy Unia pożyczała nam swoich zawodników, a my pożyczaliśmy jej dwuzaworowe motory na mistrzostwa Europy juniorów. Wówczas cała liga, poza biedną Spartą, doginała już na czterozaworowych jawach-kwadraciakach lub na Weslake’ach (jak ten silnik się pięknie „zaciągał”, gdy ujmowało się gazu!) lub Neil Streetach oraz innych Goddenach. Były jeszcze tzw. konwersje jawy pn. Briggo czy RL, ale raczej okazały się one „wynalazkami” i efemerydami. W tamtych czasach (albo w okolicach tamtych czasów – uwaga! to nie jest rys historyczny) stadion Smoczyka nie był jeszcze taką imponującą budowlą jak teraz. Nie był tym dzisiejszym gorącym „kotłem”. Na mecze przychodziło sporo widzów, ale nie komplet, jak to się dzieje dziś. Przynajmniej nie na mecze Unia L. – Sparta, na których bywałem. To był dość kameralny stadionik z parkiem maszyn usytuowanym na górze. Uwielbiam to. Stamtąd zawodnicy i trenerzy mają fajny widok na tor, a i kibicom z trybun łatwiej dojrzeć to, co się dzieje w parkingu. Nawierzchnia w Lesznie była w ciepłym kolorze czerwonym (ładniejszym od dzisiejszych szarych granitów). Zamiast bandy zamontowano… deskę o wysokości kilkunastu, a może trochę więcej, centymetrów. Kto przez nią przeleciał, wyhamowywał na kilkumetrowym piaszczystym pasie bezpieczeństwa. Zaraz za nim była zwykła siatka ogrodzeniowa. Fajnie było. Gorzej, jak kto przywalił kolanami (np. Stasiu Nowak ze Sparty) czy żebrami o tę deseczkę. Bolało. Chyba.

Potem na Smoczyku pojawiłem się wtedy, gdy już ustawiono tam konwencjonalną bandę z siatki. Nie pamiętam, czy to był Memoriał Wielkiego Alfreda, czy inny turniej indywidualny, ale świetne ściganie było. Szalał Józek Jarmuła, aż się obalił na prostej, fantastycznie, acz zbyt po angielsku, wchodził w łuki Neil Middleditch…

W latach 80. Leszno organizowało już imprezy o charakterze DMŚ czy MŚP. Niestety był to taki czas, że na Smoczyku nasze orły zawsze zbierały baty. Słabi byliśmy wtedy i już. Tak naprawdę, dopiero ubiegłoroczny finał DPŚ odczarował dla nas ten tor. I ten stadion.

Ale już wówczas, w latach 80. wszystkich urzekała gościnność leszczynian i ich znakomita organizacja imprez. I tak jest, jak słyszę, do dziś. No cóż, tradycja zobowiązuje. Dziennikarze byli tam przyjmowani cywilizowanie z uśmiechem, po królewsku (dzisiaj na większości stadionów traktowani jesteśmy jak zło konieczne, mamy przyjść, napisać dobrze o organizatorach i sp….ć). W wieży działał bufet z zimnym piwem i wódeczką. I stał tam telewizor, na którym można było od razu obejrzeć transmisję z tej imprezy, więc nie trzeba było nawet fatygować się na trybunę prasową. Mam stamtąd nawet kilka zdjęć, ale wam nie pokażę, bo wyglądam na nich raczej jak po zgonie. Generalnie jednak, trzymaliśmy fason i wstydu gospodarzom nie przynieśliśmy.

W Lesznie miałem wielu kumpli: Benia i Bogdana Jąderów, Marka „Tuptusia” Kowalskiego, pana Zdzicha Dobruckiego, Darka Balińskiego, Buśkiewicza, mistrza krawężnika” czyli Włodka Helińskiego, „Krakusa”, Romka Jankowskiego i Zenka Kasprzaka, a znacznie potem „Łabędzia”. No i Jasia Nowickiego, Adasia Zająca (tak, to w Lesznie powstawał i do dziś jest wydawany z moim skromnym udziałem „Tygodnik Żużlowy”), itd.

W latach 80. marzyłem sobie, że skoro we Wrocku nie ma kibiców (gdzie wyście byli wtedy, gdy was potrzebowaliśmy?), to gdybym zrobił licencję, chciałbym jeździć właśnie w pobliskiej Unii Leszno (albo w Wybrzeżu Gdańsk). Ale nie zrobiłem. Za to zrobiłem wiele fikołków na torze. Aż bandy i motocykli było szkoda.

I nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś stanę się kością niezgody między kibicami Unii i Sparty. Ta ostatnia pod nazwą ASPRO (byłem menedżerem sportowym tej firmy, odpowiedzialnym właśnie za żużel) wygrała w 1991 roku baraże z Unią i spuściła ją do II ligi. Zrozpaczeni leszczyńscy fani oskarżyli mnie, że skaperowałem im Łabędzkiego. I mieli trochę racji (z tej przyczyny uciekałem przez okno z tamtejszej dyskoteki na stadionie), ale przecież dziś w żużlu nie funkcjonuje już słowo „kaperowanie”. Są tylko negocjacje i powszechne zmiany barw klubowych. Niestety, do dziś trwa nienawiść i wojna między szalikowcami Unii i Sparty. Czas tę głupawkę wreszcie skończyć. Tradycje są zaiste inne. A wujek Bartek nie taki zły Drodzy Leszczyniacy, bo w 1984 r. bronił Was w mediach, gdy odbierali Wam złoto w DMP (na podstawie posądzenia o odpuszczenie przedziwnego meczu z Rzeszowem), a w ubiegłym roku stanąłem po stronie „Byków” po (nie)sławnej, stronniczej transmisji Polsatu z finału ligi w Toruniu.

Wolę barona od sołtysa

Unia Leszno obecnie przeżywa okres wielkiej świetności. Za sprawą Jozina Dworakowskiego, co to „z bagien wyciągnął tamtejszy speedway”. Facet biedny nie jest, ale zakochał się w żużlu, zaryzykował swoim majątkiem i zdobył z Unią DMP, wspaniale zorganizował DPŚ, a teraz porywa się na GP IMŚ. I uda mu się, bo to kumaty gościu i ma dobry klimat wokół siebie. Igielski, Kryjom, Ślotała i kilku innych, to ważne nazwiska. Ale Dworakowski zbudował też „grupę operacyjną’ złożoną z młodych ambitnych i wykształconych ludzi, świetnie władających angielskim (aż oficjelom z BSI kopary poopadały). Do tego są oni otwarci na sugestie innych i wciąż chcą się uczyć. Przykładem tu jest szef biura prasowego Mikołaj Zgaiński.

Ale żeby nie było tak słodkopierdząco, to powiem, że pan Dworakowski jak prawie każdy nasz granatomowarynarkowy prezes klubowy też ma swoje przypały. Zły byłem na niego za to, że w ub. roku nie wpuścił Polsatu na Stadion Smoczyka na pierwszy finałowy mecz o DMP z Apatorem. Ja wiem, że „Słoneczni” dawali za transmisję małą kasę (mieli jednak ważną umowę z PZM!), lecz prezes Józef mógł tu odpuścić dla dobra całej żużlowej Polski, która chciała zobaczyć to frapujące spotkanie. Stać go było. W końcu na biednego nie trafiło. Słyszałem też skargi, że w jakiś sposób utrudniał wtedy zakup biletów kibolom toruńskim. A teraz z kolei podsłuchałem, że pominął w zaproszeniach na sobotnią vipowską trybunę kilka ważnych i zasłużonych osób. Z tego co wiem, np. nie doszło zaproszenie do wydawcy jedynej polskiej gazety żużlowej tj. do red. Zająca i nawet nie wiem, czy szefowie sportowychfaktów.pl zostali zaszczyceni, choć sprawujemy nad leszczyńską GP patronat internetowy. Ale uwaga! Wypowiadam się tu jednak tylko od siebie, bo nikt mnie o nic nie prosił, nikt się nie skarżył. Ja osobiście też oczywiście nie mam żadnego powodu, żeby narzekać na Leszno, a wręcz przeciwnie, Drodzy Przyjaciele z Unii! Zawsze odnosicie się do mnie z sympatią (a przynajmniej tak było dotąd), za co serdeczne Wam dzięki. Obserwuję jednak vipowskie trybuny na różnych stadionach, m.in. także i w moim Wrocku, i nigdy nie mogę się nadziwić, co to za ludzie tam siedzą. Wiem, że loża nie jest z gumy, lecz jakaś gradacja zasług winna być.

I zastanawiam się też nieśmiało, czy dystrybucja biletów dla kibiców na GP w Lesznie była sprawiedliwie pomyślana, skoro na piątek zachowano gdzieś pod kołdrą tylko pięć tysięcy wejściówek. A jeśli ktoś przyjedzie w sobotę po południu? Choćby z zagranicy. To co, odejdzie z kwitkiem? Ja nie jestem fachowcem od dystrybucji, więc tylko grzecznie pytam. Bo kto pyta, ten nie błądzi.

Panie Prezesie Dworakowski: szacunek i uznanie za to, co Pan zrobił z leszczyńskim speedwayem, uznanie nie tylko w Wielkopolsce, ale i w całej Polsce. I za ubiegłoroczny DPŚ także.

Ja na swój użytek nazywam Pana „Baronem naszego żużla”. Teraz niewątpliwie jest Pan numero uno. Ale napawa mnie smutkiem, że niektórzy ośmielają się mówić o Panu, co słyszałem na własne uszy, per „Sołtys” (czyżby chodziło im o porównanie do jakowegoś „pana na zagrodzie”?). Żeby tego uniknąć Drogi Jozinie, apeluję do Pana o czasem więcej luzu, życzliwości dla ludu (nawet dla takiego złośliwego Czekańskiego czy innych niemiłych Panu gęb) i o więcej zwykłej tzw. kindersztuby. I będzie dobrze.

Śladami Wrocka

Tak naprawdę, wszystko u nas zaczęło się we Wrocławiu. To tam zorganizowano w 1961 roku pierwszy na polskiej ziemi finał DMŚ. I to przy świetle (w końcówce zawodów)… z samochodowych reflektorów i pochodni masowo sporządzanych z gazet (już wtedy ludzie wiedzieli do czego służą gazety). To tam w 1970 roku przeprowadzono pierwszy na polskiej ziemi finał IMŚ. To tam w 1995 roku odbył się pierwszy w historii turniej Grand Prix (wygrany przez Golloba!). Bo Wrocław zawsze słynął z rewelacyjnej organizacji takich prestiżowych impr. Trzeba z szacunkiem pamiętać o takich nazwiskach jak Flasiński, Ratajczyk, Zjawin, Bajer, Baran, Szczudłowski, Korszek, Malicki i naprawdę wielu, wielu innych. A od lat 90. tę świetną tradycję we Wrocku kontynuują Krystyna Kloc, Andrzej Rusko i ich organizacyjny zespół. Mnie jest przyjemnie, że wraz z moim już świętej pamięci ojcem Henrykiem mogliśmy do tej znakomitej roboty na przestrzeni wielu lat dołożyć swoją malutką cegiełkę głównie prowadząc biura prasowe, ale nie tylko.

Tak więc chwalmy dzień dzisiejszy i Leszno, i Bydzię, bo zasłużyły, ale pamiętajcie, że to wszystko już było. A zaczęło się we Wrocławiu.

Pola płaczu

O organizację jutrzejszej Grand Prix (czyli Wielkiej Nagrody) Europy jestem spokojny. Leszno daje radę. O publikę raczej też, bo na trybunach, ani pod nimi nie powinno być klubowych szalików, ani klubowych sympatii, musi być tylko biało-czerwono i patriotycznie: Gollob, Kasprzak i Hampel do boju! I musi być głośno.

A kto wygra? Mój sen już znacie. Kto wie? Dziennikarze płaczą, że nasz kandydat na mistrza świata Tomasz Gollob ma, zdaje się, na początku zewnętrzne pola startowe, a gdy się już podsypie na orbitę, to przynajmniej na moment, dadzą go na krawężnik. To ja odpowiadam, że natura nie znosi próżni i skoro w Krsku Tomasz miał najlepsze pola, to teraz musi je mieć ktoś inny.

Także Crump zawodzi, iż ma ponoć dwa razy czwarte pole (czy to jakieś pola płaczu, czy też pola dla płaczek?), a do tego Leszno to tor Adamsa, Kasprzaka i Hampela. Moim zdaniem większym problemem walecznego Rudego jest to, iż w tym sezonie nie może wyjechać ze startu. Motor jest tak ustawiony czy on? W lidze jeszcze nadgania i łyka rywali, ale w GP?

Pedersen odgraża się, iż jest najszybszy i wygrałby w Krsku, gdyby nie to, że Gollob po deszczu bezbłędnie wykorzystał wewnętrzne pole startowe. I ma trochę racji zwłaszcza, gdy przechwala się, iż teraz jest najlepszym żużlowcem globu. Najpewniejszym.

Adams, podobnie jak Crump, od pewnego czasu ma problemy ze startem. Kasprzak (kolano) i Andersen są porozbijani. Najsympatyczniejszy zawodnik świata Hancock dopiero zbiera się w Szwecji po jelitowej grypie, ale łapie formę. Hampel będzie się chciał za bardzo pokazać facetom w czerni, czyli tym z BSI, żeby go w przyszłym roku wsadzili z dziką kartą do cyklu GP, skoro sam nie potrafi do niego awansować. On się gdzieś tak od ubiegłorocznego DPŚ w Lesznie zrobił bardzo bojowy na torze, a to zawsze grozi kupą, „Mały” zaś łamliwy jest w tych swoich upadkach i potem długo się goi.

Norweg Roger Holta jest zadziorny i umie jeździć w Lesznie. Może namieszać. Także naszym. Bój idzie przecież o kasę.

Jak wam już pisałem w tym miejscu, najbardziej lubię jazdę takich walczaków jak „Nadmiar Adrenaliny” Jonsson, „Do przodu i jakoś to będzie” Harris, „Rudy żywemu nie przepuści, a juści ” Crump, czy choćby „Gdzie jest ten Pedersen” Andersen. Acz ten ostatni - „mistrz akcji” - na motocyklu siedzi niczym „Brzydkie Kaczątko” z wysoko podniesionymi łokciami. No cóż, Knudsen też nie miał pięknej sylwetki, a wygrywał. Najładniej na żużlowym motorze siedzi nasz Hampel, lecz najbardziej agresywną sylwetkę ma chyba Crump. Nie styl jednak wygrywa. Dlatego mistrzem świata jest Nicki Pedersen. On wygląda na motórze dość pokracznie. A jaki jest skuteczny!

Trener telewizyjny

Wciąż mamy w naszym żużlu manufakturę, a przez to trenera kadry narodowej tylko od DPŚ i pomniejszych drużynowych imprez. A ja uważam, że podczas GP taki supercoach jak Marek Cieślak, choć to turniej indywidualny, winien być przy polskich zawodnikach, wspomagać ich i budować wzajemne zaufanie oraz atmosferę konieczną do… zbudowania drużyny na puchar świata. Ale podobno nikt z naszych żużlowców go o to nie poprosił (tylko Crump by chciał), a co ważniejsze i smutniejsze, nie wydelegowały „Narodowego” na GP także GKSŻ i PZM. I Cieślak zapewne zostanie przed telewizorem. Przynajmniej na to się zapowiada. To nie dziwcie się, gdy potem dostaniemy w d…ę na DPŚ, bo znowu to będzie pospolite ruszenie na ostatni moment. Z łapanki.

GP według babci Pawlakowej

Gollob to taki facet, który po orbicie się zaczepia nawet wtedy, gdy tam jest beton i nie ma o co oprzeć koła. Hampel i Kasprzak też lubią na twardo. To co, pójdą konie po betonie? Tak przypuszczam, aczkolwiek pewności nigdy nie ma. Jednak Ole Olsen na ogół pilnuje, by tory na GP były przygotowywane na twardo właśnie, bo ewentualny deszcz mógłby kopę od razu zamienić w bagno. I wtedy koniec pieśni, to znaczy jazdy. Szkoda, że Olsen tak się szarogęsi głównie tylko w Polsce. Wiecie dlaczego? Bo mu na to pozwalamy. A inni nie. I czasem GP jedzie po crossowisku jak w Długopili, względnie po pasach o diametralnie różnej przyczepności jak np. w Malilli-Godzilli, gdzie ściganta raz obraca na śliskim, a zaraz potem dźwiga go w górę na przyczepnym. A u nas Olsen pilnuje, żeby to było „autostradą do nieba”. No to jak będzie na szerokim i długim lotnisku w Lesznie?

Wyścigi GP wyścigami, faworyci faworytami, ale jak mawiała babcia od Pawlaków, sprawiedliwość musi być po naszej stronie, a nie Karguli, czyli wygra Gollob. Albo Kasprzak. Albo Hampel. Czego im, sobie i wam życzy

Bartłomiej Czekański

PS Będę w Lesznie, więc nie zobaczę transmisji w Canal +, ani późniejszej retransmisji w TVP. A od pewnego czasu na pracę telewizorów z Canal+, TVP i Polsatu nie powinniśmy już narzekać (nawet taki złośliwy zgred jak ja, czyli Czepialski tudzież Szczekański). Doczekaliśmy się tam bowiem fachowców. A poza tym, sami przyznajcie, jakie piękne to telewizje: np. pani red. Dekiert, pani red. Kabała... „Kobieta, a zna się na żużlu” – taka była reklama serków homogenizowanych na tiwi?

Niebawem znów napiszę o lidze i jej poboczach, bo liga to jest to, co nas podnieca... (B)

Komentarze (0)