Wolałbym, żeby Walasek został - pierwsza część rozmowy z Aleksandrem Janasem, byłym trenerem zielonogórskiej drużyny

Aleksander Janas trenerem zielonogórskiej drużyny był w latach 2001, 2006 i 2008. To on awansował z ówczesnym ZKŻ-em Kronopol do Ekstraligi, a dwa lata później sięgnął z nim po brązowy medal. Przed sezonem 2009 Janas zrezygnował z funkcji szkoleniowca, jednak nadal interesuje się żużlem i ma ciekawe spostrzeżenia. Portal SportoweFakty.pl postanowił dowiedzieć się między innymi jak doświadczony trener ocenia zmiany, jakie zaszły w klubach Ekstraligi.

Jakub Sobczak: Panie Aleksandrze, śledził pan okres transferowy przed tym sezonem? Kilku świetnych zawodników zmieniło barwy klubowe.

Aleksander Janas: Kilka głośnych transferów zostało dokonanych, ale patrząc na Ekstraligę jako całość to widać wyraźnie zarysowane dwa modele. W Zielonej Górze doszło do jednej zmiany: w miejsce Grzegorza Walaska pozyskano Grega Hancocka. Tak samo w Toruniu: wrócił Hans Andersen, odszedł Robert Kościecha. W Lesznie przybył Janusz Kołodziej, skład opuścił Krzysztof Kasprzak, a więc to też tylko jedna zmiana. Tylko trzy drużyny dokonały zatem niewielkich przetasowań, nie wpływających w wielkim stopniu na zwiększenie ich siły, ale na pewno tejże siły nie zmniejszających. Tylko one podążyły według koncepcji, że drużyna powinna się przez kilka lat docierać. Tymże drużynom wróżę więc dobre wyniki, bo prawie nie zmieniły one swoich składów. Niewiele więcej zmian zaszło we Wrocławiu, gdzie doszedł Kenneth Bjerre i Piotr Świderski. Powinno to solidnie wzmocnić ich siłę rażenia, czego życzę ekipie ze stolicy Dolnego Śląska, bo w ostatnich latach nie wiodło im się najlepiej. Prawdziwa rewolucja w Częstochowie, gdzie zostaje tylko Drabik i Woffinden. Drużyna nie będzie już tak mocna i nikt już tam nie liczy na wielki sukces. Szczególną uwagę zwróciłem na Gorzów, gdzie został tylko Gollob, Zagar, Ruud i młodzi wychowankowie. Zmiany są duże, doszli między innymi Pedersen, Gapiński, Kajoch, Suchecki, który nie stoi na straconej pozycji w walce o skład. Biorąc pod uwagę, że na sukces trzeba zapracować solidnym przygotowaniem przez kilka lat, nie wygląda mi na to, żeby ta drużyna miała być silna. Sporo zmieniło się też w Bydgoszczy, gdzie trafili Walasek, Kościecha i Gizatulin, ale myślę, że ich siła nie wzrośnie zbytnio w porównaniu z poprzednim sezonem. Podobnie sytuacja przedstawia się w Tarnowie dokąd trafili Kasprzak czy Jędrzejak. Minie trochę czasu zanim te drużyny, w których dokonane były największe zmiany będą takimi samymi monolitami, jak te, z którymi systematycznie pracuje się od lat.

Kto pana zdaniem będzie walczył o mistrzostwo Polski?

- Zielona Góra, Toruń i Leszno. Te zespoły startują w niemal tym samym składzie od paru lat, mają doświadczenie torowe, wiedzą co i jak trzeba zrobić, żeby wykorzystać atut własnego toru, dobrze się dogadują. Wszyscy w tych ekipach doskonale wiedzą, że powinni utrzymać sprawdzony model przygotowań. Ich duże doświadczenie pozwala sądzić, że nie popełnią pod tym względem błędów. Jeżeli nie stanie się nic nieprzewidywalnego, to właśnie te drużyny rozdzielą między sobą medale Drużynowych Mistrzostw Polski.

Czyli nie daje pan większych szans drużynie z Gorzowa, która jest uważana za głównego faworyta do złota?

- W Stali są dwie "rakiety", które ciągną wynik, ale ja skłaniam się do poglądu, że wyrównany zespół ma przewagę nad kombinacją gwiazda plus reszta. Drużyna musi ze sobą współpracować, żeby osiągać dobre wyniki. Co z tego, jak Gollob i Pedersen zdobędą po 15 punktów, skoro inni będą wyraźnie odstawać. Tutaj jest wielka rola trenera, który musi drużynę przygotować w ten sposób, aby każdemu zawodnikowi jeździło się dobrze. Trener musi określić co jest najlepsze dla drużyny i przekonać do tego żużlowca. Zdarza się, że dochodzi do kontrowersji pomiędzy trenerem, a jego podopiecznym, bo obaj mają różne wyobrażenia na temat przygotowań do meczu, ilości treningów czy rodzaju nawierzchni jaka będzie przygotowywana na zawody. Zawodnicy często mają inne przekonania nawet między sobą, a trener musi nad tym zapanować i wyciągnąć to, co najlepsze. Im dłużej pracuje się z konkretną grupą ludzi, tym łatwiej później dojść do consensusu. A jak przychodzi kilku zawodników z różnych stron, to tworzy się mieszanka, nad którą nie jest łatwo zapanować. Zobaczymy, czy nowy trener sobie z tym poradzi.

Jak pan wspomniał w Falubazie doszło do jednej zmiany: Walaska zastąpił Hancock. Wielu uważa, że dzięki temu Drużynowi Mistrzowie Polski będą jeszcze mocniejsi. Zgadza się pan z tym osądem?

- Bardzo dobrze znam naszą drużynę, która zdobyła złoty i brązowy medal. To są ludzie, o których wiem więcej, niż sami zdają sobie z tego sprawę. Grzegorza Walaska również świetnie znam i wolałbym, żeby został. Jest dobrym zawodnikiem i kilka ładnych lat kariery jeszcze przed nim. W Zielonej Górze zdobył bardzo dużo doświadczenia. Wie co się tutaj dzieje, był znakomicie wkomponowany w monolit drużyny. Gdyby został, na pewno nadal punktowałby na równym, wysokim poziomie co najmniej 8-10 punktów. Niejednokrotnie to dzięki niemu Falubaz wygrywał. Nie jestem przekonany, czy Walasek równie dobrze będzie radził sobie w Bydgoszczy. Życzę mu oczywiście jak najlepiej, ale widziałbym naszą zielonogórską drużynę z nim w składzie i zdecydowanie wolałbym jego niż Hancocka, nic nie ujmując bardzo wysokiej klasie Amerykanina.

Dobrze wspomina pan współpracę z Walaskiem?

- Oczywiście, bardzo dobrze. Nie wyróżniłbym jednak Walaska, bo świetnie mi się współpracowało z każdym z zawodników. Były kłopoty, bo drużyna nie wygrywała. Przygotowywaliśmy różne strategie działania, trzeba było skonsolidować ten zespół. Nie stało się to od razu i nie była to łatwa praca. Bardzo na sercu leżało mi dobro drużyny, starałem się, by wyniki były jak najlepsze. Poświęcałem chłopakom dużo czasu i kosztowało mnie to trochę stresu. W trudniejszych dla mnie momentach nigdy nie mówiłem, że drużyna przegrała bo była słaba. Zawsze wierzyłem, że w zawodnikach leżą niewykorzystane jeszcze pokłady i jak się okazało miałem rację. Z Walaskiem pracowało mi się dobrze, ale nie powiedziałbym żeby lepiej czy gorzej niż z Protasiewiczem, Dobruckim czy Zengotą. Oni wszyscy są bardzo sympatycznymi ludźmi. Pracę z nimi zawsze wspominam bardzo miło i cieszę się z każdego osiąganego przez nich sukcesów. Myślę, że jeszcze trochę tych sukcesów przed nimi.

W klubie nie ma już Grzegorza Walaska, ale został jego imiennik Zengota. Czeka go pierwszy rok startów w gronie seniorów. O tym, że wejście w dorosły żużel nie jest łatwe przekonało się wielu bardzo utalentowanych zawodników. Pana zdaniem "Zengi" sprosta wyzwaniu?

- Grzesiek Zengota ma to do siebie, że bardzo mocno nad sobą pracuje. To jest chłopak, który postanowił, że zostanie dobrym żużlowcem i robi wszystko, żeby tak się stało. Począwszy od przygotowania sprzętu, bo przecież silnik, który dla jednego jest dobry, dla drugiego nie będzie. Trener czy też mechanik może oczywiście podpowiedzieć, ale to, co zawodnik wie sam jest najistotniejsze. Grzegorza pod tym względem mógłbym długo chwalić, bo on nad tym bardzo mocno pracuje i sukcesy w tym zakresie ma coraz większe. Czuje motocykl, po nieudanym biegu wie co zrobić, umie swoje spostrzeżenia z jazdy przekazać mechanikom, tak żeby mogli dokonać korekty w odpowiednim kierunku. Drugą kwestią, którą Grześkowi można zapisać na plus są jego bardzo dobre warunki fizyczne. Nie poprzestaje na tym, co już ma, cały czas nad sobą pracuje poprzez różnego rodzaju ćwiczenia kondycyjne i siłowe. Prowadzi sportowy tryb życia i koncentruje się na osiąganiu jak najlepszych wyników. W tym celu stara się o starty za granicą, jak choćby w Szwecji. Dwa lata temu, gdy pracowałem z drużyną zauważyłem, że Grzesiek bardzo duży nacisk położył na naukę języka angielskiego. Początkowo wraz z innymi juniorami wchodził w skład uczącej się grupy, co było możliwe dzięki pomysłowi Roberta Dowhana. Później pozostali zrezygnowali i Grzesiek został na zajęciach indywidualnych z nauczycielem. On chce się porozumiewać w Szwecji, a od tego sezonu też w Anglii, i zdobywać tam doświadczenie. Często wchodzą różnego rodzaju nowinki sprzętowe, którymi mało kto się chwali żeby rywale mu tego nie podpatrzyli. Natomiast będąc za granicą, przebywając z najlepszymi na świecie i potrafiąc się z nimi porozumieć jest większa możliwość zdobycia cennych wskazówek. Grzegorz sezon 2009 miał bardzo dobry. Znakomicie radził sobie w Zielonej Górze, gorzej szło mu na wyjazdach, ale zyskał doświadczenie. Bogatszy o nie i ze świadomością czego mu jeszcze brakuje ma szanse zajść daleko. Jeśli uda mu się dobrze wejść w sezon, to będzie miał stałe miejsce w drużynie.

Pan był bodajże pierwszym trenerem Zengoty, więc od strony technicznej zna go pan bardzo dobrze. Jak wspomina pan jego początki na torze żużlowym i nad czym trzeba było najmocniej popracować?

- Ja z Grześkiem pojechałem na licencję. On prędzej trenował w szkółce żużlowej pod okiem Zbigniewa Jądera. Po tym jak przejąłem drużynę zacząłem przygotowywać Grzesia do licencji. Wygląda to tak, że największy nacisk kładzie się na tempo jazdy, żeby zawodnik zdążył przejechać cztery okrążenia w określonym czasie. Nie uczy się żadnych sztuczek technicznych ani sposobów by z motoru wykrzesać jak najwięcej. To zaczyna się wpajać dopiero po licencji. Kiedy młodzian ją zda, to szykuje mu się w miarę możliwości dużo zawodów młodzieżowych, żeby jeździł jak najwięcej. Wtedy zdradza mu się wszelkie tajemnice co zrobić, by wygrywać. Z Grześkiem bardzo dużo rozmawiałem na temat startów, które w jego wykonaniu były największym mankamentem. Ma zmysł, umie walczyć o pozycje i zawsze potrafił myśleć na torze. Co jednak z tego, skoro zostawał na starcie? W tym elemencie Zengota bardzo mocno się podciągnął i starty nie sprawiają mu już takich problemów. Niemniej tkwią w tym aspekcie jeszcze rezerwy, które przydałoby się wykrzesać. Na określonej nawierzchni potrafi wystartować bardzo dobrze, ale gdy nawierzchnia mu nie pasuje, nie jest już tak fajnie. Jeśli Grzesiek nad tym popracuje, to dzięki zmianie stylu startu na obcych torach powinien radzić sobie lepiej. Jest to do zrobienia, bo Grzesiek ma bardzo dobry refleks, a szybkość na żużlu jest bardzo ważna. Jego słabsza postawa na niektórych wyjazdach bierze się z braku umiejętności dobrego startu na określonym rodzaju nawierzchni. Odkąd go poznałem zawsze pracował nad sobą bardzo mocno, niesamowicie się przez te kilka lat rozwinął i jeśli podciągnie się jeszcze w startach, to spokojnie sobie poradzi w dorosłym ściganiu.

Zdaniem wielu Zengotę czeka walka o miejsce w składzie z Nielsem Kristianem Iversen. Duńczyk oraz Fredrik Lindgren napsuli sporo krwi zielonogórskim kibicom i o ile Szwed poprzedni sezon miał w miarę udany, o tyle Niels zawodził na całej linii. Według pana zasługuje on na miejsce w składzie Falubazu?

- Rolą trenera jest wystawić na dany mecz najlepszy możliwy skład. Sentymenty trzeba odsunąć na bok. Uważam, że Piotr Żyto postawi na tych, którzy w jego ocenie będą najlepsi. Jeżeli jego zdaniem do pierwszej siódemki łapać się będzie Zengota, to w składzie zabraknie miejsca dla Iversena. I odwrotnie: w przypadku stuprocentowej pewności o tym, że Duńczyk jest w lepszej dyspozycji niż Grzesiek, to Zengota będzie musiał sobie odpocząć. Na ustalanie składu trzeba spojrzeć przez pryzmat aktualnie prezentowanej formy. Co do tego, że Iversen z Lindgrenem zawodzili, to jest to rzeczywiście prawda. Gdyby od tej strony na to patrzeć, to Grześkowi z zamkniętymi oczami powinno się dać miejsce w składzie. Uważam, że właśnie z tego powodu pierwsze mecze w sezonie będą z udziałem Zengoty, a nie Iversena. Jeśli Grzegorz nie będzie sobie radził, to trener sięgnie po zawodnika oczekującego. Nie sądzę jednak żeby tak było. Uważam, że Zengota złapie swoją szansę i już jej nie wypuści.

Komentarze (0)