Żużel. Adrian Miedziński o wypadkach i urazach. "Czułem, że to nie jestem ja"

WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: Adrian Miedziński
WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: Adrian Miedziński

Adrian Miedziński kilka miesięcy temu oficjalnie zakończył bogatą, żużlową karierę. Wychowanek klubu z Torunia przez dwie dekady ścigania zdobył worek medali. Przyznaje jednak, że nie było mu dane zjechać z toru tak, jakby tego chciał.

W sierpniu 2022 roku żużlowy świat na chwilę wstrzymał oddech. Podczas pojedynku Falubazu Zielona Góra z Abramczyk Polonią Bydgoszcz koszmarnie wyglądający upadek zanotował Adrian Miedziński, reprezentujący wtedy barwy "Gryfów". Były już zawodnik doznał aksonalnego urazu mózgu, po którym został wprowadzony w stan śpiączki.

Do samego wydarzenia, jak i innych wypadków, przez które została mu przypięta łatka "jeźdźca bez głowy", odniósł się w podcaście Jacka Dreczki pt. "Mówi się żużel".

- Nie pamiętam Zielonej Góry. Zostałem wybudzony, nawet dobrze nie pamiętam, jak dojechaliśmy do Torunia. Pierwsze powroty pamięci były w Toruniu w szpitalu, ale to też wszystko przychodziło etapami. Nie, że wszystko po obudzeniu od razu było okej. Musiało to troszeczkę potrwać - przyznał popularny "Miedziak".

ZOBACZ WIDEO: Co za słowa znanego dziennikarza. Kibice Falubazu będą szczęśliwi!

Toruńskiego wychowanka od najmłodszych lat charakteryzowała zadziorność i waleczność. Nie mogło być inaczej, jeśli chciał przebić się do składu meczowego, gdyż tamtejsza szkółka prosperowała wtedy znakomicie, wypuszczając spod swoich skrzydeł wielu utalentowanych zawodników.

- Moi młodzi koledzy mieli lepszy sprzęt, ja gdzieś tam sobą dawałem temu motocyklowi więcej, co mogłem dać, żeby jechać szybciej, swobodniej. Później to prowokowało różne takie sytuacje z życia, kończące się upadkami. Trzeba motocyklowi pozwolić jechać, ale jest jakiś moment, którego już nie przekraczamy, a ja nauczyłem się tak od młodego zawodnika wypuszczać motocykl, dając mu jechać jak najlżej i przez to później kończyło się jakimiś takimi sytuacjami - przyznał.

Miedziński wiele razy był krytykowany za prowokowanie niebezpiecznych sytuacji na torze. Prowadzący podcast wprost zapytał, czy momentem, od którego upadki zaczęły pojawiać się coraz częściej, był mecz reprezentacji Polski w Pradze w 2013 roku, kiedy ścigał Mateja Kusa i na wejściu w drugi łuk zahaczył o koło rywala.

- Jechałem blisko, czekałem, aż się złoży i zabrakło centymetrów, żeby to wykonać. To było jedno z takich pierwszych, poważniejszych uderzeń głową, po którym wylądowałem w szpitalu w Pradze. Po dwóch tygodniach wróciłem, robiłem od razu "dwucyfrówki", później rundę Grand Prix w tym samym roku wygrałem, ale po tamtym upadku przez dwa miesiące czułem, że ja to nie jestem ja. Jakbym chodził obok siebie - podsumował.

Komentarze (1)
avatar
rataek
14.02.2025
Zgłoś do moderacji
5
0
Odpowiedz
Dzięki Miedziak za wszystko, byłeś ambitny czasami zbyt agresywny, ale takich zawodników jest dzisiaj coraz mniej, a przecież ostra walka to jest to po co przychodzą kiibice na zuzel 
Zgłoś nielegalne treści