Craig Boyce był jednym z najbardziej charakterystycznych zawodników swojej generacji. W 1994 roku został drugim wicemistrzem świata w rywalizacji indywidualnej, a złoty medal przegrał w Vojens w biegu dodatkowym z Tonym Rickardssonem i Hansem Nielsenem. Ta najcenniejsze zdobycz była jednak na wyciągnięcie ręki. Po czterech seriach miał dziesięć oczek i potrzebował zwycięstwa - właśnie nad Szwedem.
- Byłem szczęśliwy, że w ogóle tam byłem! - wspomina w rozmowie ze "Speedway Starem". - Szczerze mówiąc, to kiedy wróciłem do parku maszyn po tamtym wyścigu, nie wiedziałem nawet, jak wygląda klasyfikacja punktowa - dodaje.
- Byli ze mną Shane Parker i Neil Vatcher, ale nie prowadziliśmy szczegółowych notatek. Nie przejmowałem się tym, a miałem jedynie zaznaczone swoje wyścigi, które były przyczepione do mojego boksu. Prawda jest taka, że gdybym był bardziej agresywny w pierwszym biegu i wypchnął Marvyna Coxa, to mogłem pojechać zupełnie inaczej. Zamiast tego trzymałem się swojego toru i pojechałem bardzo ostrożnie - zdradza.
ZOBACZ WIDEO: Wytypował kolejność PGE Ekstraligi. To nie Motor będzie mistrzem Polski
Boyce jest przekonany, że to był moment, który kosztował go mistrzostwo świata. Do Danii przybył jednak z zupełnie innym celem - chciał osiągnąć lepszy wynik, niż sezon wcześniej zrobił to Leigh Adams (15. miejsce, 4 punkty).
Siedem lat później Craig Boyce dorzucił do swojego konta złoto, ale w formacie drużynowym. Finał we Wrocławiu trzymał w napięciu do samego końca, a Australijczycy pokonali Polaków zaledwie trzema punktami. Do teraz często wraca się do tamtego wydarzenia, a to za sprawą tego, co zrobił Jason Crump.
- Byłem tylko rezerwowym w drużynie i zdobyłem dziewięć punktów. Pamiętam, jak Jason po wygranej na prostej przeciwległej do startu wskazywał palcem na swoją tylną część ciała. W rzeczywistości pokazywał na australijską flagę, dając znak, że wygraliśmy. Polscy kibice jednak myśleli, że pokazuje im coś innego. Nie przyjęli tego najlepiej. Ktoś tej nocy wybił szybę w jego busie. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba potrzebowaliśmy eskorty, aby bezpiecznie wyjechać ze stadionu - wspomina.
Urodzony w Sydney żużlowiec ma za sobą 19 spotkań w polskiej lidze, w których to reprezentował kluby z: Rzeszowa (1996), Leszna (1997), Gorzowa Wielkopolskiego (2000), Piły (2001) oraz Warszawy (2002). Wywalczył 137 punktów, z czego blisko połowę dla gorzowskiej Stali. Dorzucił 16 bonusów. Ścigał się również wiele lat w lidze brytyjskiej, a po zakończeniu przygody z czarnym sportem pozostał przy nim w roli menedżera.
Obecnie z Mickiem Holderem (ojcem Chrisa i Jacka) prowadzi szkółkę "Speedway Experience" i zajmuje się karierą Beau Baileya, jednego z największych w tej chwili talentów w tym kraju.