Greg Hancock na brak sukcesów na arenie międzynarodowej narzekać nie może. Jest multimedalistką mistrzostw świata - wygrywał zmagania drużynowe, stawał na podium w turniejach par. Czterokrotnie był numerem jeden w rywalizacji indywidualnej (1997, 2011, 2014, 2016). Szczególnie pierwszy złoty medal będzie pamiętał zawsze. I to nie ze względu na ogromny sukces.
- To był prawdziwy test. Straciłem najlepszy motor i silnik zaledwie kilka godzin przed zawodami. Do tego doszedł jeszcze mój bus - opowiada Hancock w rozmowie ze "Speedway Star". Mechanicy próbowali uratować jak najwięcej sprzętu, jednak z powodu szybko rozprzestrzeniającego się ognia część wyposażenia, w tym kluczowy motor, została całkowicie zniszczona.
Mimo tych trudności, dzięki wsparciu znajomych zawodników, takich jak Josh Larsen, Chris Manchester czy Sam Ermolenko, Hancock zdołał przygotować sprzęt na czas i wystartować. - Wszyscy się zmobilizowali, żeby mi pomóc. To był prawdziwy pokaz solidarności wśród przyjaciół i sponsorów. Dzięki nim udało się wyjść na tor - wspomina Amerykanin.
ZOBACZ WIDEO: Stal czeka kryzys? "Nie będzie nas stać na tak wysokie kontrakty"
Chociaż w Bradford zajął siódme miejsce, Hancock odbudował swoją pozycję, wygrywając kolejne Grand Prix we Wrocławiu, a następnie przypieczętował tytuł podczas finałowej rundy w Vojens, 20 września 1997 roku. - Tamten rok na zawsze pozostanie dla mnie wyjątkowy. Jako dziecko marzyłem o tym, żeby naśladować Bruce'a Penhalla i zdobyć tytuł mistrza świata. Wtedy wszystko zaczęło się układać - opowiada Hancock.
Decydujący moment nadszedł w biegu 19., kiedy potrzebował jednego punktu, by wejść do finału. - Pamiętam, jak mówiłem sobie: "Dawaj, jeszcze trochę". To było uczucie ogromnej ulgi, kiedy przekroczyłem linię mety i wiedziałem, że to już koniec - wspomina.
Hancock zakończył serię Grand Prix z dorobkiem 118 punktów, wyprzedzając Billy'ego Hamilla o 17 oczek. - To był niesamowity moment. Świętowaliśmy na torze, ale nie było dzikich imprez - przed nami było jeszcze wiele jazdy - dodaje.
Po zdobyciu pierwszego tytułu w 1997 roku Hancock musiał czekać aż 14 lat na kolejny triumf, który nadszedł w 2011 roku. - W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy to już koniec mojej kariery, ale nie poddałem się - mówi Amerykanin. Kolejne sukcesy przyszły w 2014 i 2016 roku, a jeździec zakończył karierę jako jeden z największych żużlowców w historii.