26 sierpnia 2022 roku cała żużlowa polska wstrzymała oddech. Tego dnia odbywało się półfinałowe spotkanie na drugim szczeblu rozgrywkowym w Polsce. W nim Falubaz Zielona Góra podejmował Polonię Bydgoszcz. W składzie drugiej drużyny znajdował się Adrian Miedziński, który w ułamku sekundy prawie stracił życie.
O włos od śmierci
Wszystko miało miejsce w ósmym wyścigu dnia. Doświadczony Polak, będąc zaatakowanym pod koniec pierwszego okrążenia przez Maxa Fricke'a, postanowił skontrować. Niestety na wjeździe na prostą podniosło jego motocykl, przez co wpadł w Australijczyka. Po chwili obaj z ogromnym impetem uderzyli w płot, a potem o tor. Miedziński w tym momencie stracił przytomność.
Od razu został przeniesiony na nosze i przetransportowany do szpitala w Zielonej Górze. Tam został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej ze względów bezpieczeństwa. Stwierdzono u niego uraz aksonalny, który stanowi najcięższą postać urazu zamkniętego mózgu oraz razy odcinka szyjnego i piersiowego kręgosłupa. Stan urodzonego w 1985 roku zawodnika był ciężki.
ZOBACZ WIDEO: Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Goście: Janowski, Hampel i Cieślak
Wówczas wszyscy modlili się za jego zdrowie, bez względu na wspierane barwy klubowe. Warto wspomnieć, że Miedziński jest wychowankiem i wieloletnim reprezentantem Apatora Toruń, a więc derbowego rywala Polonii Bydgoszcz. W tamtym momencie nie miało to jednak znaczenia. W jego rodzinnym mieście odbyła się nawet msza święta o powrót do zdrowia.
Po niemal tygodniu rozpoczęto proces wybudzania ówcześnie 37-letniego żużlowca. Na szczęście każdy kolejny dzień przynosił pozytywne informacje. Polak nie tylko ruszał kończynami, ale miał pełną świadomość i poznawał najbliższych. Od 23 września przebywał już w domu, a później nagrał nawet specjalne wideo, w którym podziękował wszystkim za ogromne wsparcie. I choć wydawało się to niemożliwe, pod koniec maja 2023 roku powrócił do ligowej rywalizacji w barwach ekstraligowej Unii Leszno.
- Moja rodzina nie była szczęśliwa z powrotu. Też nie chciałbym, aby moje dziecko coś takiego przechodziło. Z boku jednakże zawsze się gorzej na to patrzy. Samemu teraz widząc juniorów jeżdżących na krawędzi, uspokajałem ich, ponieważ był to początek sezonu. Bardziej się stresowałem obserwacją, niż jazdą samemu. Ponownie nie wracałbym już na tor w trakcie sezonu - zdradza w rozmowie z WP SportoweFakty Adrian Miedziński.
Niezwykle ważna postać toruńskiego żużla
Wychowanek Apatora nigdy nie należał do ścisłej światowej czołówki. Mimo wszystko można go zaliczyć do grona solidnych ligowców, z kilkoma naprawdę dużymi osiągnięciami. W 2009 oraz 2010 roku zdobył tytuł drużynowego mistrza świata z reprezentacją Polski. W sezonie 2013 wygrał jedną z rund Indywidualnych Mistrzostw Świata, startując w nich jako jednorazowa "dzika karta". Na swoim koncie ma również złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski. W tych rozgrywkach zainkasował także pięć srebrnych oraz trzy brązowe krążki.
Swoje pierwsze kroki stawiał w rodzinnym Toruniu. Kevlar swojej macierzystej drużyny zakładał przez aż 17 sezonów z rzędu (lata 2001-2017 - dop.red)! Z powodu różnych zawirowań na kolejne dwa lata przeniósł się do Włókniarza Częstochowa. - Trudno było mi pierwszy raz zmienić klub i długo się z tym męczyłem. To nie była łatwa decyzja. Bez wątpienia Toruń w moim sercu zachował się najbardziej. Myślę, że gdyby nie pewne sprawy, które się ze mną kłóciły, nie zmieniałbym nawet zespołu - przyznaje.
Do Apatora trafił ponownie w sezonie 2020. Zrobił to, aby pomóc swojemu ukochanemu klubowi powrócić do PGE Ekstraligi (najwyższy poziom rozgrywkowy w Polsce - dop.red.). To się udało. W nagrodę pozostał w drużynie na kolejny rok. Ten nie był dla niego zbyt udany. Wówczas też po raz ostatni reprezentował toruńskie barwy.
Śmiało, można go określić jednym z najwybitniejszych żużlowców Apatora w XXI wieku. Sam siebie jednakże legendą nazywać nie chce. - Było tylu świetnych zawodników, że nieskromnie jest odpowiadać. Nie chciałbym nawet tego czynić. Robiłem wszystko, co mogłem - mówi Miedziński.
Ponad 150 upadków w 20 lat
Niestety nierozłączonym elementem kariery torunianina były upadki, których miał ponad 150. Nie wszystkie były aż tak poważne, jak ten w 2022 roku. Na pewno miały one jednak wpływ na rozwój jego talentu. Jednym z takich zdarzeń był wypadek w 2013 roku na torze w Pradze, podczas meczu testowego reprezentacji Polski z Czechami.
Młodzieżowy indywidualny mistrz naszego kraju z 2006 roku był w naprawdę świetnej formie. Kontuzja jednakże pokrzyżowała jego plany i najpewniej zabrała trzeci złoty medal Drużynowych Mistrzostw Świata. - Wówczas moja głowa po raz pierwszy mocno ucierpiała. Przez dwa miesiące czułem, że dochodzę do ładu - wspomina bohater artykułu.
Nadeszło nieuniknione
Po raz ostatni wychowanka Apatora w ligowej potyczce obejrzeliśmy 30 czerwca 2023 roku w barwach wcześniej wspomnianej Unii Leszno. Co prawda przed sezonem 2024 podpisał kontrakt "warszawski" (bez opłaty za zawarcie umowy - dop.red.) z Polonią Bydgoszcz. Mimo tego nie wystąpił w żadnych zawodach. Zamiast tego pomagał młodym zawodnikom podczas meczów swojego zespołu.
Koniec kariery był niemal nieunikniony. Sam Miedziński długo zwlekał z decyzją. Nie ukrywał, że cały czas się waha. Chciał jeszcze spróbować i zakończyć wszystko na własnych zasadach, osiągając jakiś sukces. To się nie udało. 21 listopada oficjalnie poinformował o swojej decyzji. Wiele wskazuje, że dalej będzie blisko dyscypliny. Posiada uprawnienia trenerskie, w tym sezonie był również ekspertem telewizyjnym. Wydaje się, że właśnie z tymi rolami zwiąże swoją przyszłość.
Ja się np nie modliłem. Pan redaktor nie pierwszy raz takimi tekstami wprowadza opinię publiczną w błąd.