Witold Skrzydlewski to doskonale znany łódzki biznesmen, właściciel ogromnej sieci kwiaciarni i zakładów pogrzebowych. Od 19 lat prowadził także klub żużlowy. Na swoje "dziecko" przeznaczył w tym czasie miliony złotych. W czwartek ogłosił jednak zakończenie swojego zaangażowania w sport. Podczas specjalnej konferencji prasowej Skrzydlewski poinformował, że sprzedaje Orła Łódź za symboliczną złotówkę. Chętni mogą zgłaszać się do 30 września do godziny 12:00. Jeśli ich nie będzie, to klub zostanie zlikwidowany i zniknie z żużlowej mapy Polski.
Skrzydlewski przyznał, że zdecydował się powiedzieć "pas" z kilku powodów. Jednym z nich miały być rosnące koszty w polskim żużlu. Przedsiębiorca szacuje, że tylko w obecnym sezonie musiał dołożyć z własnej kieszeni do funkcjonowania Orła blisko pięć milionów złotych. Poza tym duży wpływ na jego decyzję miała frekwencja na łódzkiej Motoarenie. Orzeł od lat dysponuje jednym z najnowocześniejszych stadionów na świecie, ale obiekt i tak świeci pustkami.
- W ostatnich miesiącach w Internecie można było znaleźć głosy, że Klub Żużlowy Orzeł Łódź jest źle zarządzany. Co więcej, niektórzy twierdzą, że obecność rodziny Skrzydlewskich jest powodem, że wiele firm, które mogłyby przeznaczyć na klub znaczne środki, nie robi tego. Postanowiliśmy zatem nie blokować tych inicjatyw i wyjść naprzeciw wymaganiom części środowiska - przyznał Witold Skrzydlewski w opublikowanym liście do środowiska żużlowego, a podczas konferencji dodał, że oddanie klubu nie jest dla niego łatwe, bo nie jest nauczony przegrywać.
O decyzji działacza, która wstrząsnęła nie tylko łódzkim środowiskiem żużlowym, rozmawialiśmy z byłą prezes Stali Rzeszów i bizneswoman Martą Półtorak.
Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Witold Skrzydlewski po 19 latach oficjalnie ogłosił zakończenie działalności w żużlu. Podczas czwartkowej konferencji prasowej prezes Orła powiedział, że jest mu bardzo przykro, bo nie jest nauczony przegrywać. Czy pani zdaniem należy mówić o porażce?
Marta Półtorak, była prezes Stali Rzeszów: A czy prowadzenie klubu żużlowego przez 19 lat to porażka? Nie wydaje mi się. W tak długim okresie musiały pojawić się lepsze momenty, ale nie dało się również uniknąć przegranych czy błędów. Mam wrażenie, że w Orle nie było przez cały czas ani tylko dobrze, ani tylko źle. W sumie to wyróżniłabym dwa etapy działalności tego klubu. Pierwszy od jego powstania do wybudowania w Łodzi nowoczesnego stadionu żużlowego, a drugim byłoby wszystko to, co działo się później, w tym problemy z zapełnieniem tego obiektu.
Rozumiem, że co do oceny pierwszego etapu nie ma pani żadnych wątpliwości?
Nie tylko nie mam wątpliwości, ale pierwszy etap tej historii w wykonaniu Witolda Skrzydlewskiego uważam wręcz za mistrzostwo świata. Proszę pamiętać, że mówimy o specyficznym ośrodku, w którym są dwa potężne kluby piłkarskie. Prowadzenie drużyny żużlowej na takim terenie nie jest łatwe, a nakłonienie kogoś do wydania prawie 50 milionów złotych na żużlowy obiekt to już wielki wyczyn. Myślę, że wiele osób wątpiło w powodzenie tej misji. Witoldowi Skrzydlewskiemu się jednak udało, a konkurencję w mieście miał sporą. Poza tym po drodze było dużo różnych problemów, ale żużel w Łodzi istniał cały czas przez 19 lat. Sportowo bywało raz lepiej, a raz gorzej, ale nigdy nie słyszeliśmy, że ten klub komuś nie zapłacił. Solidność pod względem finansowym była zawsze.
A jak ocenia pani ten drugi etap? Oczekiwania po wybudowaniu nowego stadionu były bardzo duże. Tymczasem do dziś ten obiekt świeci pustkami.
To złożony temat i ciężko o jednoznaczną ocenę. Na pewno ważne były względy środowiskowe. Jak już powiedziałam, Orzeł funkcjonował w mieście piłkarskim, w którym w dodatku jest wiele innych alternatywnych rozrywek. Z drugiej jednak strony coś nie do końca grało w przekazie marketingowym.
ZOBACZ WIDEO: Nie będzie wielkiego powrotu Przyjemskiego? "Ligę wygra mój ulubiony klub"
Co ma pani na myśli?
Zwłaszcza w ostatnim czasie było bardzo dużo mówienia, że kibice nie przychodzą, a kolejni sponsorzy nie wspierają klubu. W mojej ocenie błąd polegał na tym, że przecież taki komunikat trafiał głównie do tych, którzy Orła wspierali i mogli się z tym nie najlepiej czuć. Rozumiem, że to wszystko mogło być emocjonalne i spontaniczne, bo taki charakter ma prezes Orła. Mam jednak wrażenie, że czasami trzeba odsunąć się od emocji. Możliwe też, że nowe firmy nie przychodziły, bo niektórzy wychodzili z założenia, że jest właściciel, który jakoś sobie radzi i dla nas nie ma miejsca. Myślę jednak, że przede wszystkim nie pomagał ten emocjonalny przekaz, który był budowany przez ostatnie lata. Niewykluczone, że brakowało również profesjonalnego sztabu ludzi, którzy poprowadziliby klub we właściwym kierunku. To mogło pomóc, aczkolwiek mam świadomość, że pewnie wiązało się też z wydatkami. Sprawa jest zatem dość skomplikowana.
W takim razie jak ocenia pani 19 lat Witolda Skrzydlewskiego w polskim żużlu?
Plusów było zdecydowanie więcej, więc uważam, że Witold Skrzydlewski odniósł sukces. Przez 19 lat w Łodzi, mieście piłkarskim, istniał klub żużlowy. To świadczy o niezłomności i wytrwałości. Może i część ośrodków radziła sobie w tym czasie lepiej pod względem sportowym, ale później przychodziły też afery, problemy finansowe, a w Orle tego nie było nigdy. Zostaje też piękny stadion, który wywalczył Witold Skrzydlewski. To nie jest zatem spalona ziemia. Teraz będzie coś nowego.
Na pewno? Jest pani przekonana, że w sezonie 2025 lub w nieco dalszej przyszłości w Łodzi będzie drużyna żużlowa?
W sumie z własnego podwórka wiem, że trudno odpowiedzieć na to pytanie. Sama w pewnym momencie podjęłam decyzję o przekazaniu klubu w inne ręce. Beze mnie miało być fantastycznie i kolorowo, a dopiero obecny klub, który działa od niedawna, zaczyna sobie dobrze radzić. Proszę zatem zobaczyć, ile lat upłynęło. Po drodze był czas pana Nawrockiego, kiedy więcej zniszczyć się już nie dało. Życzę zatem kibicom w Łodzi, by czekali krócej i by po Witoldzie Skrzydlewskim znalazł się ktoś, kto ten klub poprowadzi dalej. Dla mnie ten prezes zapisał się w historii Orła bardziej niż jakikolwiek zawodnik. Dwie dekady w sporcie zawodowym to naprawdę szmat czasu. Kibice powinni to docenić. Jak już powiedziałam, przyszłości nie znam, ale wydaje mi się, że kibice żużla w Łodzi jeszcze za swoim prezesem zatęsknią. Trzymam teraz kciuki, żeby klub udało się przekazać w dobre ręce. Pan Skrzydlewski może różne rzeczy mówić, ale jestem pewna, że nie chce, by runęło to, co budował prawie dwie dekady. Jeśli do tego dojdzie, to brak takiej drużyny w centrum Polski będzie dużą stratą dla żużla.
Witold Skrzydlewski sporo mówił również o rosnących wydatkach w sporcie żużlowym. Nie ma pani wrażenia, że takim klubom jak Orzeł, gdzie dominował prywatny biznes, było coraz trudniej, bo zmienił się model finansowania tego sportu? Zwłaszcza w ostatnich latach pojawiło się coraz więcej środków od Spółek Skarbu Państwa.
Z całą pewnością tak było. Kiedyś w żużlu prywatne pieniądze były ważniejsze. W ostatnich latach proporcje się zmieniły. Wpłynęło sporo środków, o których pan wspomniał, co też doprowadziło po części do rosnących oczekiwań żużlowców. Doszliśmy do niewyobrażalnych kwot. Nawet dla ludzi, którzy odnoszą sukces w biznesie jak Witold Skrzydlewski. A zapewniam pana, że takie osoby podchodzą do tego nieco inaczej. W państwowej spółce jest prezes, który nie musi aż tak liczyć każdej złotówki, bo to i tak w pewnym sensie nie jego pieniądze. Kiedy jednak przeliczy się lokalny biznesmen i nie zapłaci, to może mieć również wpływ na jego interesy i reputację. Poza tym Spółkom Skarbu Państwa nie jest chyba do końca po drodze z klubami, które są prowadzone przez tak kontrowersyjnych i wyrazistych właścicieli.
W Łodzi Spółek Skarbu Państwa rzeczywiście nie było.
Tak, bo z ich perspektywy bezpieczniejsza jest inwestycja w kluby, gdzie nie ma wyrazistego właściciela, a prezesi są najemnikami lub wynajętymi menedżerami, którzy pobierają wynagrodzenie. Z taką strukturą współpracuje się chyba nieco łatwiej niż z kimś, kto jest kontrowersyjny i ma własne zdanie. Chcę jednak zaznaczyć, że nie uderzam teraz w Orlen Oil Motor Lublin, bo pewnie takie wrażenie odniosą od razu niektórzy czytelnicy. Ten klub radzi sobie świetnie, robi użytek z tych pieniędzy i ma zdecydowanie solidniejsze fundamenty niż w przeszłości Unia Tarnów, gdzie po odejściu państwowych spółek wszystko się posypało. W Lublinie takiego scenariusza nie będzie, bo ich budżet to nie tylko te spółki.
A jaki wpływ będzie mieć brak Witolda Skrzydlewskiego na całą dyscyplinę?
Powiem szczerze, że jest mi tak po ludzku smutno, bo mija epoka prezesów, którzy byli w żużlu długo i nie tylko wydawali spore pieniądze, ale też wiele do niego wnosili. Teraz na pewno odetchną trochę niektóre osoby w Polskim Związku Motorowym. W końcu będą mieć spokój. Łatwo z Witoldem Skrzydlewskim tam nie mieli. Tacy ludzie nie są wygodni. Z wieloma rzeczami się nie zgadzają, więc nie stanowią wymarzonych partnerów dla PZM. Nie ukrywam, szanowałam Witolda Skrzydlewskiego nie tylko za to, że wydawał na ten sport własne pieniądze, ale także właśnie ze względu, że nie bał się głośno wypowiadać własnego zdania. Wiem, że część jego opinii była traktowana z przymrużeniem oka, ale z drugiej strony one naprawdę sporo wnosiły. Mam zresztą wrażenie, że żużel wyglądałby trochę lepiej, gdyby częściej go słuchano. To i tak w pewnym sensie się działo, choć nikt tego nie przyzna.
Pamiętam, że to właśnie Witold Skrzydlewski był jedną z osób, które głośno mówiły o konieczności likwidacji regulaminu finansowego, a także o zmianie systemu play-off. Ten, który ma obowiązywać w przyszłym roku, jest przecież bardzo zbliżony do pomysłu proponowanego od lat przez szefa Orła. Szkoda, że tak późno. Od dawna twierdzę, że akurat w tej dyscyplinie ludzie z odrębnym zdaniem są niekoniecznie lubiani, ale potrzebni. Tego będzie zatem brakować.
Zobacz także:
Milioner wystawił klub na sprzedaż
Pawlicki o swojej przyszłości w Falubazie