Budując własny stadion kupił monopol na speedway

WP SportoweFakty / Michał Krupa  / Na zdjęciu: tor w Nagyhalasz i Jozsef Albok
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: tor w Nagyhalasz i Jozsef Albok

Ekscentryczny biznesmen, filantrop, mecenas, człowiek starej daty z przerośniętym ego, milioner, pewny siebie przedsiębiorca, despota - różne rzeczy mówią Węgrzy o Jozsefie Alboku.

W tym artykule dowiesz się o:

Zgadzają się tylko co do jednego. To człowiek, który nie lubi być w cieniu. Fakty mówią same za siebie: wymyślił, zbudował i sfinansował profesjonalny klub żużlowy w kraju, w którym... nie ma już ani jednego zawodowego żużlowca. A teraz postanowił go zburzyć.

Z Jozsefem Albokiem, twórcą One Man Show w Nagyhalasz spotykamy się w klubowym biurze, na terenie stadionu. Ponieważ - jak każdy szanujący się Węgier - nie mówi w obcych językach, w rolę tłumacza wciela się jego urocza sekretarka, Greta. Prezes mówi głośno, gestykuluje dużo, a jego dłoń ze złotym sygnetem co chwilę przecina powietrze. Pomimo tego nie odnoszę wrażenia, że rozmawiam z milionerem. Raczej z miłym, bardzo pewnym siebie, starszym panem. Równie serdecznym co stanowczym.

Wiktor Balzarek: Proszę się przedstawić - kim pan tak naprawdę jest: politykiem, sponsorem, biznesmenem?

Jozsef Albok: Wszystkim po trochu. W latach 1998 - 2006 byłem burmistrzem Nagyhalasz, w lokalnej polityce jestem do dziś. Udzielam się we wszystkich dziedzinach, od sportu po ekonomię. Na skutek moich koneksji biznesowych zostałem działaczem miejscowego klubu piłkarskiego, z którego, z powodów politycznych, wycofałem się w 2008 roku. Wtedy zacząłem myśleć nad jakimś innym projektem. Takim, w którym wszystko zależałoby tylko ode mnie. Chciałem być absolutnie niezależny - sam podejmować decyzje i ponosić ich konsekwencje. To dawał mi speedway.

Na zdjęciu: Jozsef Albok
Na zdjęciu: Jozsef Albok

Ale skąd pomysł akurat na speedway? Znał pan ten sport wcześniej?

Oczywiście! Jako dziecko byłem kibicem Volanu Nyíregyháza.

Skoro tak, to dlaczego postanowił pan zbudować od podstaw nowy obiekt, zamiast reanimować tor ze wspomnień z dzieciństwa w Nyíregyháza?

Żużel zniknął stamtąd w 1985 roku...

Wejdę w słowo, osiem lat później, w 1993 roku.

Być może. W każdym razie, kiedy ja zabrałem się za żużel, tam już były zgliszcza. W Nagyhalasz mam swoją ziemię. Jest prąd, woda, pod ręką ciężki sprzęt, ludzie. Poza tym stary stadion nie był na sprzedaż, nawet gdybym chciał go kupić.

No i na swoim terenie ma pan pełną niezależność.

O to, to - dokładnie! Mam ochotę zorganizować jutro zawody, to zorganizuje. Nikogo nie muszę o nic pytać. Ja tu rządzę.

Nieźle musi pan zarabiać na tych stawach rybnych w okolicy żeby postawić taki obiekt!

Hahaha, skądże! Stawy to moje hobby. Pewnie z racji bliskości stadionu ludzie biorą mnie za rybaka (śmiech).

Stawy rybne tuż za prostą startową. Dziś zasłania je trybuna główna
Stawy rybne tuż za prostą startową. Dziś zasłania je trybuna główna

A tak poważnie - co trzeba w życiu robić, żeby hobbystycznie wybudować stadion żużlowy?

Biznesmenem zacząłem być zaraz po zmianie ustroju, trzydzieści lat temu. Wszystko zaczęło się od ziół, a dziś mam firmę budującą różnego rodzaju obiekty - szpitale, wieżowce, myjnie samochodowe.

Od ziół? Jak to od ziół?

W 1975 roku pracowałem w ZSRR w Orenburgu i tam poznałem Żydów węgierskiego pochodzenia, którzy znali się na zielarstwie. Wiedzieli jak uprawiać zioła i znali tereny wokół Nagyhalasz, gdzie od pokoleń zbierano różne odmiany mięty. Po zmianie ustroju kupiłem ziemię i zrobiłem użytek z tej wiedzy. Dewelopereką zająłem się później.

ZOBACZ WIDEO Nietypowe zajęcia Rasmusa Jensena. Tak Duńczyk spędza przerwę między sezonami

A w 2008 roku wpadł pan na równie oryginalny pomysł - zróbmy sobie żużel!

Nie, wtedy wycofałem się z piłki. Za żużel zabrałem się w 2010 roku, a pierwsze zawody odjechały jesienią, trzy lata później. Ten czas poświęciłem na dokumentację i przygotowanie terenu. Ale w 2013 roku gotowy był tak naprawdę tylko tor, resztę dobudowywałem sukcesywnie.

Co miał pan w głowie na początku tej drogi? Budowę drużyny ligowej, organizację dużych imprez, szkolenie młodzieży?

Budowę swojego własnego stadionu. Przyjaźniłem się z Istvanem Darago, który był wtedy szefem węgierskiej federacji motocyklowej. Spotykałem się z nim na różnych stadionach w Europie i to właściwie on podrzucił pomysł.

Rok 2014 - prosta startowa, trybuny wciąż są tylko melodią przyszłości
Rok 2014 - prosta startowa, trybuny wciąż są tylko melodią przyszłości

Rozumiem, że to pan przecierał szlaki pod budowę nowych torów żużlowych na Węgrzech? Wtedy nikt jeszcze nie myślał o budowie obiektów w Morahalom i Vasad, tak?

Dokładnie tak, byłem pierwszy.

A historię stadionu w Algyo pan zna?

Algyo? Nie.

Po zamknięciu toru w Szeged pewien człowiek postanowił przenieść jego pozostałości na swoją ziemię, kilkanaście kilometrów dalej i stworzyć pierwszy na Węgrzech prywatny stadion. Wkrótce okazało się, że na skutek konfliktu z federacją, tor nie dostał licencji i nigdy nie odjechano na nim oficjalnych zawodów. To było w 2008 roku, ale treningi odbywały się jeszcze przez dwa lata.

Nigdy nie słyszałem o tej historii.

Ale nazwisko Sike coś panu mówi?

Pewnie. Tamas Sike to był nieźle zapowiadający się żużlowiec. Był u mnie nawet ostatnio. Dobry chłopak, teraz pracuje w Anglii jako mechanik. Powiedziałem mu, że gdyby chciał wrócić, to ma u mnie dach nad głową i praca też się znajdzie. Gdyby mój stadion wciąż miał istnieć, to przydałby mi się tu. Ale co on ma z tą historią wspólnego?

Tor w Alygo zbudował jego ojciec Csaba. W zasadzie zrobili to razem.

Aaaa, to ten tor? Rzeczywiście, coś takiego było, ale ja się o tym dowiedziałem dopiero jak w Nagyhalasz już wszystko miałem gotowe.

Im się nie udało między innymi ze względu na brak odbioru toru i konflikt z federacją. Formalności okazały się nie do przejścia. Pan się tego nie obawiał?

Nie, w żadnym razie. Gdybym miał się dogadać z 29 oficjelami i od każdego otrzymać jakieś zaświadczenie albo inny dokument, to bym się dogadał ze wszystkimi. I to nawet trochę tak wyglądało, ale ja wcześniej byłem burmistrzem Nagyhalasz i wiedziałem do których drzwi zapukać, żeby dostać odpowiednie pozwolenie.

Wróćmy do roku 2010. Pobliski obiekt w Nyíregyháza nie działa od dwudziestu lat. Miszkolc właśnie zniknął z powodów finansowych z polskiej ligi. Gyula wegetuje na skraju bankructwa i w zasadzie tylko Debreczyn wygląda w miarę stabilnie. A tu nagle zjawia się pan i od czapy postanawia zrobić sobie stadion. Gdzie tu logika?

To całkiem proste (śmiech)! W tamtych czasach mieliśmy sporo dobrych węgierskich zawodników - miałem kogo zaprosić na trening, nie było problemów ze skompletowaniem obsady zawodów. Obiekt mógł żyć.

Pierwsze treningi, rok 2014
Pierwsze treningi, rok 2014

Panie Jozsefie, pan jest przecież bystrym człowiekiem... Owszem, mieliście wtedy kilkunastu dobrych zawodników, ale metryki nie oszukasz. Tihanyi, Nagy, Magosi czy Szatmari powoli zjeżdżali ze sceny, ciężko było na nich budować przyszłość, a młodych gniewnych - może poza Tabaką - nie było. Węgierski żużel trwał w kryzysie bez widoków na przyszłość. A pan rozpoczyna budowę stadionu, w dodatku nie byle jakiego. Zapytam jeszcze raz - gdzie w tym logika?

Wszyscy zawodnicy, których wymieniłeś, motywowali mnie do pracy. Pomysł bardzo im się podobał. Dzwonili, namawiali, przekonywali. To jedna sprawa. A druga jest taka, że oczywiście dobrze wiedziałem w jakich realiach funkcjonuję. Mogłem być panem na swoich włościach i nikt się nie wtrącał do interesu. W zasadzie budując stadion kupowałem dla siebie monopol na speedway.

One man show?

Dokładnie.

Drogi sport pan sobie wybrał.

Miłość z dzieciństwa. Trzeba kochać ten sport. Podkreślę - TEN sport. Pamiętam jak odwiedzałem dawno temu stadiony, których już nie ma... No tak, mogłem zainwestować w coś innego. Może i biznesowo byłoby to bardziej uzasadnione.

Klub żużlowy musi działać na zasadach ustalonych przez węgierską federację motocyklową i spełniać jej wymogi. Liczył się pan z tym?

Oczywiście. Wszystko co robiłem, zawsze robiłem w zgodzie z ich wytycznymi i według obowiązujących przepisów.

W efekcie powstał najlepszy tor do speedwaya na starym kontynencie. Ściganie W Nagyhalasz jest z innej planety. Wystarczy postawić koło siebie czterech gości o podobnych umiejętnościach i jest sztos.

A wiesz, że wcale nie miał taki być? Ja się uparłem na długi, bardzo szybki obiekt. Coś na kształt Gyuli, tylko w nowoczesnym wydaniu. Miałem swoje plany, całą specyfikację.

Zapytałbym co skłoniło do zmiany planów, ale bardziej na miejscu będzie chyba spytać: kto? Bo pan mi nie wygląda na człowieka, którego łatwo namówić do zmiany zdania.

W rzeczy samej. Istvan Darago wybił mi moje pomysły z głowy. Szanowałem go i liczyłem się z tym co mówi. Przygotował kompletną dokumentację, rzucił mi na stół i powiedział - zróbmy tak! Krótki, angielski tor. Po jego stronie był pomysł, specyfikacja techniczna i wiedza. Ja dałem sprzęt, ludzi, ziemię i pieniądze.

I nic pan w tej dokumentacji nie pozmieniał, nie dodał od siebie?

Długość toru, szerokość, profil łuków - wszystko zostało tak jak chciał Darago. Różnica polega na tym, że tor jako całość ma pewien kąt nachylenia. Łuki nie leżą na tej samej wysokości.

Wiosna 2014
Wiosna 2014

W 2013 roku oddaje pan tor do użytku. W tym samym czasie powstaje Morahalom i buduje się Vasad. Byliście w kontakcie? Pomagaliście sobie w tych projektach wzajemnie, czy była rywalizacja?

Przecież te tory nie mają w ogóle licencji...

No właśnie. Pytanie czy jakoś sobie pomagaliście, czy każdy patrzył tylko na budowę swojego ośrodka.

Tak. Ludzie z Vasad byli u mnie i tłumaczyłem im krok po kroku jak przejść procedury formalne. Ten tor w końcu dostanie kiedyś licencję. Inna sprawa, czy będą tam się odbywały zawody, czy tylko treningi. Natomiast kontaktu z Morahalom nie miałem żadnego.

Finalnie tylko pan dopiął swego i w Nagyhalasz od dekady są wyścigi. Dlaczego? Co miał pan, czego nie mieli oni?

Już mówiłem - ja wiedziałem jak się za to zabrać. Mam koneksje i byłem przekonany, że po drodze nic mnie nie zaskoczy. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.

A jak będę przekorny i sam sobie odpowiem, że tylko pan miał na tę zabawę pieniądze?

Nie mam pojęcia. Nie mam w zwyczaju zaglądać innym do kieszeni. Mnie było stać. No i musisz pamiętać o jeszcze jednej kwestii. Ja budowałem na swojej ziemi, swoimi maszynami, wykorzystując swoich pracowników. To olbrzymia oszczędność. Gdybym miał do wszystkiego wynajmować firmy zewnętrzne, byłoby nieporównywalne drożej. Mam takie powiedzenie: najpierw pomyśl, później płać.

W 2008 roku do władzy wrócił Victor Orban. To się zbiega w czasie z początkiem budowy pana stadionu. Podobno nic dużego nie dzieje się na Węgrzech bez jego wiedzy?

To prawda.

Rząd w jakiś sposób pomagał?

Oczywiście. Dzięki osobistym powiązaniom politycznym co rok dostawaliśmy dotację na działalność klubu. Ale podkreślam - na działalność klubu, organizację imprez. Nie mówimy o infrastrukturze, bo za to płaciłem tylko ja.

Czy Jozsef Albok ma jeszcze ambicje polityczne?

Tak. W przyszłym roku są lokalne wybory i najprawdopodobniej będę się ubiegał o fotel burmistrza.

Tak sobie myślę... Po co właściwie jest panu potrzebny ten cały żużel? Kupa zainwestowanych pieniędzy i co w zamian? Burmistrzem już pan kiedyś był, więc to nie trampolina do jakiejś wielkiej polityki.

Pasja. Chęć zbudowania czegoś z niczego. I utrzymania tego sportu przy życiu na Węgrzech.

Liczył pan koszty?

Obiekt to jedno. W warsztacie mam kilkanaście motocykli z silnikami od najlepszych tunerów, od Kowalskiego, Ashley'a... Ostatnio jeździł na tym Denis Fazekas. To też koszty.

No to ile forintów wydał Jozsef Albok przez te wszystkie lata?

Nie liczyłem. Nie mam takiej potrzeby. Ale wiem dokładnie, ile trzeba dzisiaj mieć pieniędzy by zbudować to raz jeszcze.

Ile?

1,5 miliarda forintów (około 17,5 miliona złotych przyp. autor). Mam na myśli kupno ziemi, budowę toru i trybun, całą niezbędną infrastrukturę, włączając sprzęt, bandy, oświetlenie, homologacje i wiele innych.

Aha... I teraz tak sobie siedzimy naprzeciwko i pan mówi: to koniec. Przecież nikt tego nie bierze na poważnie.

Mam pełną świadomość. Nawet dzisiaj nikt mi nie wierzy. Zdziwią się po 15 stycznia, kiedy tor straci homologację krajową, a ja nie wystąpię o jej przedłużenie. Dopiero wtedy będę wiarygodny. Bez tych kwitów nic się tu nie wydarzy.

Jest coś, co może wpłynąć na zmianę zdania?

Nie. Dzisiaj więcej myślę o sposobach zburzenia tego przybytku. Tyle lat pcham pieniądze w żużel i nikt mnie nie szanuje. Ja już nawet nie mówię o zwykłym powiedzeniu słowa "dziękuję".

Poproszę o jasną deklarację. Nigdy więcej nie będzie żużla w Nagyhalasz.

Tak. Konflikt z ludźmi z federacji zaszedł za daleko. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Strata czasu. To koniec.

Ludzi się wybiera na stanowiska, ich kadencje kiedyś się kończą.

Słyszałeś o HUNDA?

Nigdy. Co to takiego?

Organizacja zrzeszająca pod swoimi auspicjami ludzi ze sportów samochodowych. Jej zarządcą jest Tibor Jaco, szefujący klubowi z Miszkolca za jego najlepszych czasów. Podsunęli mi pomysł, żeby organizować speedway pod ich banderą. Na ten moment to niewykonalne formalnie, ale w przyszłości może być różnie. Jeśli nie, to być może ich ludzie mogliby zastąpić tych z MAMS. Z tego powodu jeszcze nie rozpocząłem rozbiórki stadionu.

Co by było gorszym rozwiązaniem: zburzenie obiektu, czy pozostawienie go na pastwę czasu?

Pozostawienie go. Jak już raz wypadniesz z tego biznesu, to ciężko wrócić.

Po piętnastu latach zabawy w żużel ciężko tak po prostu zostawić przeszłość za sobą. Co pan teraz czuje? Złość, rozczarowanie, smutek?

Jestem biznesmenem i...

Nie. Nie pytam biznesmena Alboka, pytam człowieka. Biznesmen zarabia kasę, tutaj raczej było odwrotnie.

Jako biznesmena trochę mnie to boli. Ale co zrobić, trzeba iść przed siebie, to nie koniec. W najczarniejszych snach nie przypuszczałem, aby sprawy mogły się tak potoczyć.

Nie pytam biznesmena. Powtórzę jeszcze raz: jakie to uczucie? Złość, rozczarowanie, czy smutek?

Nic nie czuję. Spoglądam w przód.

I co tam jest?

Milion opcji. Koncerty, mecze piłkarskie, imprezy...

Z żużla się pan wyleczył.

Nie. Za długo w tym siedzę, za dużo mam przyjaźni. Jeśli taki Kuba Jamróg czy Dominik Kubera przyjadą rozmawiać o sponsoringu, raczej nie będę umiał odmówić.

No właśnie. Sponsorował pan kilku zawodników, między innymi Denisa Fazekasa, niedoszłą gwiazdę węgierskiego speedwaya. Pierwsze z nim skojarzenie?

Był moim zawodnikiem przez dwa sezony, po minionym zakończył karierę.

Czyli przyszedł tutaj już jako coś potrafiący zawodnik, nie zaczynał pierwszych jazd w Nagyhalasz? Skąd on w takim razie jest?

Znad Balatonu.

Przecież tam nie ma żadnego toru.

Nie ma. Trenował w Vasad. Spotkałem go na zawodach w Debreczynie, stał w parkingu zrezygnowany, bez perspektyw. Chciał rzucić ściganie. Kazałem mu przyjść do mnie, obiecałem pomoc. Tak został moim zawodnikiem, w połowie sezonu.

Półtora roku później skończył karierę.

Jako mistrz kraju, dodajmy. Mistrz bez medalu, bo nikt mu go nie wręczył. Zadzwonili do niego i powiedzieli, że gdyby był gdzieś koło Debreczyna przejazdem, to niech wpadnie i sobie odbierze.

Ale czemu mistrz Węgier kończy karierę w wieku 21 lat?

Z powodu tej sytuacji.

Nie wierzę. Jeśli naprawdę chcesz osiągać sukcesy, takie historie mogą tylko mobilizować.

To był bardzo dobry zawodnik, z perspektywami. Byliśmy nawet razem na GP w Gorican.

Słyszałem. Był pan dumny z tego powodu i chwalił się współpracą z zawodnikiem ocierającym się o Grand Prix. Denis był rezerwą toru. Wystąpił w tych zawodach?

Tak, tak! Pojechał w jednym biegu.

W jakich okolicznościach?

Inny zawodnik dotknął taśmy, Denis pojechał za niego.

Dobrze, kończę ściemniać. Chodzą plotki, że ta taśma nie była przypadkowa. Ponoć kosztowała walizkę pieniędzy. Wszystko po to, by młody mógł się przejechać, a pan miał się czym chwalić.

Odpowiem tak: to nie piłka nożna (śmiech)!

Zbierając temat do kupy: Denis ma talent, pan ma kasę, tor do nauki jest wyborny. Co poszło nie tak?

Problemy osobiste. Nie był zorganizowany, nie miał teamu, zaplecza, mechaników.

Kręcił się przy nim Sandor Tihanyi.

Tak, ale tylko na samym początku. Później ich drogi rozeszły się.

Oponenci mówią "Albok nie szkoli". Czemu nie zamknęliście im ust razem z Denisem? Mówi pan, że to był talent. Trafiła się świetna okazja, by wypromować chłopaka i pokazać krytykom, że nie mają racji.

Denis miał kłopoty rodzinne i inne problemy, nie związane ze speedwayem. Początkowo chciał zrobić roczną przerwę od sportu, poukładać swoje sprawy i wrócić silniejszym. On nie miał w zasadzie niczego do uprawiania żużla - motocykli, ubioru, niczego. Wszystko dostał ode mnie. Po sezonie 2022 postanowił zarobić sam na siebie, by wrócić samodzielnym. To się nie udało.

Na pierwszym miejscu podium Denis Fazekas, obok niego Jozsef Albok. Podium uzumełniają Norbert Magosi i Patryk Wojdyło
Na pierwszym miejscu podium Denis Fazekas, obok niego Jozsef Albok. Podium uzumełniają Norbert Magosi i Patryk Wojdyło

W Polsce jeżdżą tacy zawodnicy na dorobku, w lidze do lat 24.

Miał ofertę, byli z ojcem na rozmowach. Ale jak dowiedzieli się co potrzeba by być częścią tej zabawy - począwszy od przeprowadzki do Polski, na zapleczu sprzętowym skończywszy - jego ojciec po prostu wstał, podziękował i wyszedł.

Czemu pan nie pomógł? Potrafi pan zorganizować profesjonalny klub, świetne zawody, a nie dało się ułożyć teamu młokosowi?

Mechanicy Denisa nie mogli przenieść się do Polski na stałe.

Aha, a to jedyni mechanicy, jacy mogą współpracować z 21 letnim Węgrem? Rozmawiajmy szczerze.

Dobrze. Druga sprawa to była waga Denisa i jego niezbyt sportowy tryb życia. Gdyby zamieszkał u mnie i miałbym go pod okiem cały czas, wtedy mógłbym mieć wpływ na to jak się prowadzi, a nie tylko słuchać jak o tym opowiada. Z jego wagą nie pomogą najlepsze motocykle – oczywiście jeśli mówimy o karierze międzynarodowej, a nie o byciu lokalnym matadorem. Jeśli miałem zainwestować w niego naprawdę duże pieniądze, chciałem mieć pewność, że nie tylko ja myślę o czymś spektakularnym. To był poziom półzawodowy. Zbyt mało by podbijać świat za moje pieniądze.

No tak, jak chcesz podbijać żużlowy świat będąc Węgrem, musisz dać od siebie coś więcej niż rówieśnik z Polski.

Szkoda, że tak się potoczyła ta historia. Kiedy zaczynaliśmy współpracę, miał dość żużla. Po pół roku wspólnej pracy był już węgierskim numerem dwa. Gdy przyjeżdżał miał wszystko: hotel, catering, opony, olej, motocykle, tyle jazd treningowych ile zapragnął. A na koniec tankowałem mu busa do pełna.

Nie wymagał dużo od siebie?

Nie, to też nie tak. Był mocno samokrytyczny, może aż za bardzo. Pod koniec sezonu 2022 przegrał w Debreczynie bieg z Celiną Liebmann. Nie mógł tego znieść, bo skoro przegrywa z dziewczyną, to co jeszcze w ogóle robi w tym sporcie?

Skoro mówimy o treningach, to proszę powiedzieć jak one wyglądały w Nagyhalasz? Kto się tym zajmował?

Ostatnio Atilla Stefani.

To była robota na pełen etat? Ile treningów odbywało się w sezonie?

Dużo. Tak naprawdę, to zależało od zawodników – jak zbierało się kilku to po prostu robiliśmy trening.

Nie było pomysłu stworzenia szkółki na wzór tych, które istnieją w Polsce?

Problem leżał gdzie indziej. Federacja chciała zorganizować obóz szkoleniowy dla instruktorów sportu żużlowego. Chodziło o ty, by w nowoczesny sposób potrafili szkolić młodzież i przekazywać wiedzę. Chciała po prostu mieć licencjonowanych trenerów. Tylko chętnych nie było.

Naprawdę potrzeba tu ludzi z papierami? Taki Atilla Stefani zęby zjadł na żużlu, nawet jeśli nie jest licencjonowanym szkoleniowcem. Mieszka niedaleko.

Miałem plany stworzenia szkółki, ale na to potrzeba czasu.

Miał pan dobre dziesięć lat...

I przez ten czas wielokrotnie trenowali tu młodzi chłopcy, przyprowadzani przez rodziny albo byłych zawodników.

Największy i jedyny w zasadzie węgierski talent - piętnastoletni Zoltan Lovas jest zawodnikiem klubu z Debreczyna, nie pańskiego.

To zapytaj tego dzieciaka gdzie odjechał w minionym roku więcej treningów – tam, czy tu?

Dobre pytanie. Ile treningów było Nagyhalasz w zakończonym sezonie?

Nie podam dokładnej liczby. Dziesięć, może piętnaście. Nie mam w zwyczaju organizować treningów - dajmy na to - co czwartek. Jeśli zbiorą się zawodnicy i wyrażą chęć, to działamy. Bywało, że Denis Fazekas koszarował się na trzy doby, gdy chciał przerzucić trochę sprzętu by przygotować się do mistrzostw kraju. Wystarczył jeden telefon i wszystko było gotowe. Ale tego moi oponenci nie zauważają. To irytujące.

Zanim pokłócił się pan z federacją, Nagyhalasz organizowało coraz poważniejsze imprezy międzynarodowe. Grand Prix Węgier wydawało się kwestą czasu. Było coś na rzeczy?

W styczniu tego roku miałem gości z Discovery, firmy organizującej Grand Prix. Byli zainteresowani imprezą w sezonie 2024. Kiedy szambo się wylało, podziękowaliśmy za zainteresowanie i nie podjęliśmy dalszych rozmów. Z kolei w maju podczas SEC Challenge pan Szymański proponował organizację finałów cyklu w kolejnym sezonie. Wszędzie nas doceniają, tylko nie we własnym kraju.

Nie stawiali jakichś wariackich warunków?

Trzeba by było powiększyć trybuny. Dla mnie żaden problem. Chcą mieć stadion na piętnaście tysięcy? Jutro zaczynamy prace.

***

Już niebawem zapraszamy państwa na drugą część wywiadu, w którym Joszef Albok opowie o konflikcie z węgierską federacją motocyklową i powodach, dla których zdecydował się zamknąć obiekt w Nagyhalasz.

Zobacz także:
Parada wspomnień, czyli bułgarski żużel kiedyś i dziś. Poniedziałek: Płowdiw
Parada wspomnień, czyli bułgarski żużel kiedyś i dziś. Wtorek: Sofia
Parada wspomnień, czyli bułgarski żużel kiedyś i dziś. Środa: Łowecz i Plewen
Parada wspomnień, czyli bułgarski żużel kiedyś i dziś. Czwartek: Wielkie Tyrnowo i Targowiszte
Parada wspomnień, czyli bułgarski żużel kiedyś i dziś. Piątek: Szumen

Źródło artykułu: WP SportoweFakty