Czterdzieści lat po tych wydarzeniach, jadę śladem wspomnień w te same miejsca, szukając minionego i zderzając się z realiami współczesnej Bułgarii.
- To może wydać ci się dziwne, ale ja bardzo rzadko startowałem w Bułgarii. Może kilka razy. I zapamiętałem tylko tor w Szumen - starszy mężczyzna odkłada długopis i podnosi wzrok znad książki. Właśnie złożył setny autograf na swojej biografii, którą sprzedaje w cieniu parasola na niewielkim stoisku i zatracił się w serdecznej rozmowie z kibicami.
Ci starsi, którzy pamiętają go z występów na torze, podchodzą statecznie, z szacunkiem. Dzieci niecierpliwie stoją w kolejce, w której rodzice instruują ich z kim za moment będą mieli do czynienia. Później wesoło przybijają piątki i pozują do zdjęć. Idol odwzajemnia się uśmiechem i dla każdego znajduje chwilę, by zamienić dwa zdania. Nie rozumiem ani słowa, grzecznie czekam na swoją kolej.
ZOBACZ WIDEO: Emil Sajfutdinow o swoim powrocie: Rozumiem decyzje PZM. Jestem już stęskniony
Zoltan Adorjan ma w Debreczynie status półboga. Jego biografia rozchodzi się na stadionie jak ciepłe bułeczki, każdy chce uścisnąć mu dłoń. Za godzinę zaczyna się turniej o Wielką Nagrodę Miasta, w którym wystartuje Milen Manev. Ma jeden motocykl, a noc spędził za kierownicą, by zaoszczędzić na hotelu. Chociaż osiągnięciami nie zbliżył się do Zolly'ego, to historia jego kariery byłaby ciekawsza. Tylko nikt, nigdy jej nie napisze. Milen Manev, Orlin Janakiev, Zdravko Jordanov, czy Angel Eftimov odejdą w zapomnienie, tak jak cały bułgarski speedway.
Chociaż przynajmniej Eftimov miał fajny pogrzeb, z rundą honorową dookoła toru. Tego w Lonigo, bo zmarł na emigracji we Włoszech. W Bułgarii nie było już wtedy żadnego czynnego owalu. Tak sobie myślałem, zanim przyszła moja kolej, by zamienić kilka zdań z najlepszym węgierskim zawodnikiem w historii. Krótka to była konwersacja.
- O bułgarskim żużlu niewiele się ode mnie dowiesz. Prawie tam nie bywałem. Jedyne co zapamiętałem, to tor w Szumen. Dlaczego? Bo był strasznie gó**iany! - uśmiecha się Zoltan, ale nie ma w tym uśmiechu ani drwiny, ani złośliwości. Wyglądał raczej jakby przed oczami stanęły mu stare, bardzo nieudane zawody.
Sprzedałem tą historię Petranovowi, licząc na ciętą ripostę i niezbyt cenzuralną anegdotkę o dawnym rywalu z toru. Dżordż sypie takimi jak z rękawa. W dodatku nie lubi jak ktoś źle mówi o bułgarskim żużlu, bo to wolno raczej tylko jemu. Zaskoczył odpowiedzią.
- Adorjan to był świetny zawodnik, wiesz? Domyślam się, co miał na myśli. Szumen to wielki tor, zbudowany jeszcze według starej szkoły. Ale jemu raczej nie o geometrię chodziło, tylko o nawierzchnię. Bardzo dziwna to była konsystencja, nie spotkasz takiej nigdzie indziej. Jak był upał, a zwykle był, to kurzyło się jak cholera. Jak spadł deszcz, to robiło się lodowisko i zawody przypominały balet - co chwilę ktoś kręcił bączki. Jak miałeś niefart i wylosowałeś numer startowy, który jechał zawsze po polaniu, to było prze***ane. Mogłeś być tak dobry jak Adorian i nic nie ugrać.
Tak, obiekt w Szumen to była prawdziwa autostrada. Powstał pod koniec lat '60 i był jak Aleja Marksa w Moskwie - bezsensownie wielki i szeroki. W dodatku twardy i śliski. Takie obiekty można kochać, albo nienawidzić. Adorjan musiał być w tej drugiej grupie. Szumen, podobnie jak Targowiszte gościło najważniejsze imprezy w Bułgarii, w tym te międzynarodowe. I zawsze było wypełnione kibicami po brzegi.
Ostatnia modernizacja toru miała miejsce w połowie lat '80. Przygotowano go wówczas do wyścigów z udziałem sześciu zawodników w biegu i dumnie mianowano najszybszym w Europie. Czy był taki w istocie nie wiadomo, ale 410 metrów długości w połączeniu z 17 metrami szerokości na łukach musiało robić wrażenie na zawodnikach i kibicach. Owal otoczony był nasypem z betonowymi trybunami, na starcie znajdowała się nowoczesna wieżyczka sędziowska, a wysoko usytuowany park maszyn pozwalał kibicom patrzeć co dzieje się w boksach zawodników. Obok stał duży budynek administracyjny mieszczący siedzibę klubu. W latach świetności, całość robiła spore wrażenie.
Kiedy upadła żelazna kurtyna, Szumen podzieliło los Targowiszte. Udało się jeszcze odjechać sezon 1990 i zabezpieczyć środki na październikowe zawody rok później. Klub ogłosił bankructwo, gospodarka kraju była w ruinie. Żużel wrócił do Szumen na krótko w sezonach 1994-5, ale później stadion został wyodrębniony z majątku OSO (odpowiednik naszego Wojska Polskiego, pod którego auspicjami działał sport motorowy) i sprzedany w prywatne ręce. Tak samo jak Motopista w Sofii i Avram Topalov Motor Stadium szybko popadał w ruinę. Ale to jeszcze nie był koniec.
Sezon 2009 i zawody o Puchar Targowiszte, dały pozytywny impuls. W październiku rok później, dziesięciu Bułgarów i kilku Rumunów, przy okazji zawodów motocrossu, spontanicznie organizuje ściganie w Szumen. Opuszczony od piętnastu lat obiekt, znajdujący się w opłakanym stanie, jest przedmiotem żartów samych zawodników. Na torze żartów nie było wcale, zwłaszcza w wyścigu finałowym, w którym Milen Manev do samej mety szalał za plecami Rumuna Alexandru Tomy, przegrywając o pół długości motocykla. Ale to też jeszcze nie był koniec.
W listopadzie 2011 powstaje MK Volov - pierwszy prywatny bułgarski klub żużlowy. Założyło go siedmiu pasjonatów, nie mających nic. Absolutnie nic, poza marzeniami. Dogadali się z właścicielem obiektu i rozpoczęli bezpłatne treningi. Dzięki temu do żużla powrócił Czawdar Czerniev a pierwsze szlify zaczęli zbierać Julien Dimitrov i Hristo Hristov. Zwłaszcza ten drugi przejawiał spory talent, co nie umknęło uwadze Milena Maneva, który wziął dziewiętnastolatka pod swoje skrzydła. Odtąd panowie tworzyli team, a żółtodziób robił zaskakujące postępy, szybko pnąc się w klasyfikacji indywidualnych mistrzostw Rumunii.
Tymczasem nieużywane latami trybuny zarosły do tego stopnia, że Szumen stało się jedynym - może za wyjątkiem fińskiego Kuusankoski - torem, na którym żużel trenowano w środku gęstego lasu. Tyle, że las rósł w centrum stutysięcznego miasta. Przy pomocy ludzi z MK Volov oraz zawodników i ich rodzin, wykarczowano zielsko porastające trybuny, a tor i bandę przywrócono do stanu używalności. Udało się nawet kupić ciągnik, który osobiście przywiózł z wioski Vulnari Czawdar Czerniev. Nazwał go "Brzydal", bo to był najbrzydszy traktor jaki widział. Ale wystarczająco tani.
Kwestią czasu była organizacja pierwszych zawodów. Szumen Speedway Challenge, mimo bardzo ograniczonego budżetu, odbyło się we wrześniu 2015 roku, gromadząc na trybunach 6 tysięcy widzów. W tym Szwedów, Holendrów i Polaków, przybyłych by na własne oczy zobaczyć, że to nie fake news. Mój szwedzki przyjaciel Jonas Holmqvist nie mógł się nadziwić cenie biletu - w przeliczeniu 2,5 Euro. A do reszty zwariował, kiedy na koronie stadionu zamiast znanych mu ze Szwecji kiełbasek, zjadł... całego kurczaka z grilla i kilka kiści świeżo zebranych winogron.
W tym samym czasie polski sprzedawca pamiątek, po 25 godzinach podróży, rozłożył swój stragan i zaliczył największy utarg w historii, sprzedając wszystko. Absolutnie wszystko, do ostatniego kalendarza. Same zawody miały międzynarodową obsadę, nikt się nie oszczędzał, a ściganie trwało do kreski. Trudny tor najlepiej okiełznał Ukrainiec Staś Mielniczuk. Najlepszym Bułgarem był czwarty Milen Manev.
Sukces pierwszych od dwóch dekad poważnych zawodów był tak zaskakujący, iż następne zorganizowano ledwie dwa miesiące później, pod nazwą "Speedway November Glory". Chciano spontanicznie udowodnić, że wrzesień nie był przypadkiem. Udało się zgromadzić tylko dziewięciu zawodników, ale to nikomu nie przeszkodziło, bo stadion znów się wypełnił. Ponownie zwyciężył Ukrainiec Mielniczuk a Milen Manev był drugi. I kiedy nad bułgarski żużel zaczęło wychodzić słoneczko... komornik wystawił obiekt w Szumen na sprzedaż.
50.637 metrów kwadratowych nieruchomości, w tym dwa budynki piętrowe, tor motocyklowy, trybuny, wieżyczkę sędziowską, asfaltowy parking i ogrodzenie wyceniono w przeliczeniu na niecałe pół miliona Euro. Aktualny właściciel nabył obiekt w 2004 roku, obiecując w trzy lata postawić centrum handlowe. Gdy to się nie udało, zgłosił chęć budowy fermy fotowoltaicznej, co również nie doszło do skutku. Gdy było mu już wszystko jedno, machnął ręką i zgodził się na powrót speedwaya. W 2014 roku zbankrutował i po raz pierwszy postanowił pozbyć się obiektu, ale za 750.000 Euro nie znalazł się chętny. Tym razem mogło być inaczej, bo cena była atrakcyjna. Ale to też jeszcze nie był koniec.
W 2016 roku, niesieni falą entuzjazmu po bardzo udanych zawodach z poprzedniego sezonu, ludzie z MK Volov organizują majowy turniej "Shumen Speedway Open". Nie wierzą w sprzedaż stadionu, snują plany. Obiekt wypełnia pięć tysięcy kibiców, którzy oglądają dobre ściganie. Na piękniejących trybunach trwa piknik.
W finale kapitalnie przedziera się z końca stawki Ukrainiec Witalij Łysak i na ostatnich metrach wyprzedza lokalnego matadora - Milena Maneva. Trybuny doceniają klasę rywala, na podium leje się szampan, a skromne nagrody wręcza Georgi Petranov. Nie ma ochrony, więc po chwili zawodnicy i kibice wpadają sobie w objęcia, zaczynając wspólną biesiadę. Do spikera dopada Nikołaj Nikołajev, jeden z organizatorów turnieju i krzyczy do mikrofonu: - Jesteśmy już pewni, że nie tylko w Europie, ale na całym świecie wiedzą, że w Bułgarii jest żużel. Mam nadzieję, że nam się udało i że jesteście zadowoleni. Jednego jestem jednak pewien: żużel w Bułgarii ma przyszłość, bo wyścigi stały się już tradycją, a ta tradycja jest bardzo silna i jestem pewien, że będzie kontynuowana!
I to był koniec.
Obiekt sprzedano. Nigdy później nie zawarczały na nim motocykle. Jadąc na stadion nie wiedziałem, co zastanę. Nie wiedział tego ani Dżordż, ani Milen - obaj ostatni raz byli tu na majowych zawodach. Pewien polski quasi dziennikarz napisał z pełnym przekonaniem, że na torze w Szumen wybudowano supermarket. Tylko debile piszą o bułgarskim żużlu z pełnym przekonaniem.
Oczywiście żadnego supermarketu nie było. Był... lokalny supermarket, czyli pchli targ. Równie wielki, jak niegdysiejszy tor. Ot, taki Stadion Dziesięciolecia, czy inny Dworzec Świebodzki, tylko bardziej rozpie****ony, bardziej klimatyczny. Dawne wały ziemne i betonowe trybuny wysadzono w powietrze. To musiało być cholernie trudne, zważywszy na wielkość i budowę konstrukcji. Po żużlowym owalu nie ma śladu i żeby odtworzyć jego zarys, muszę wspomagać wyobraźnię YouTub'em. Jedyna namacalna pozostałość minionego to betonowe podkłady pod tor motocrossowy, który pod koniec działalności obiektu powstał wewnątrz toru do speedwaya i pustostan z powybijanymi szybami - dawny budynek klubowy.
Jest jeszcze waląca się wieżyczka sędziowska. Żeby się do niej dostać potrzeba trochę gimnastyki i długich spodni chroniących przed kolcami dzikich krzewów. W środku syf, brud i legowisko bezdomnego. Wdrapuję się na dach i dopiero stąd widzę pozostałości po parku maszyn. Dziś to autoszrot. Dziesiątki martwych karoserii, czekają na to, co ma nadejść. Bo koniec w Bułgarii przychodzi powoli.
Robię kilka zdjęć. Wysyłam Milenowi i Dżordżowi. Wyświetlają, ale żaden nie odpisuje. Później dowiem się, że jeszcze jesienią 2020 roku stadion stał i nie wyglądał bardzo źle.
Ruszam na targowisko z mocnym postanowieniem nabycia jakiejś żużlowej pamiątki. Można tutaj kupić dosłownie wszystko: od starych ubrań, przez nowe garnitury, po wideoodtwarzacze i wędki. Absolutnie wszystko, tylko nic, co miałoby związek ze speedwayem. Szukam skrupulatnie, podchodzę, pytam, pokazuję zdjęcia. Patrzą na mnie z politowaniem, jak na obłąkanego. Mają rację.
W Szumen nie ma już nawet pamiątek po speedwayu.
Kiedy odpalam nowiutkiego srebrnego Hyundaia, przypadkiem zaparkowanego pod szrotem przy dawnym parku maszyn, nie czuję nic. Jestem zmęczony i otępiały. Wklepuję w nawigację Nesebyr. Byłem tam w 1988 roku z rodzicami i zapamiętałem rzeczy, których w Polsce nie widziałem. Zjeżdżalnię wodną, ciuchcię, która jeździła z końca miasteczka na drugi koniec, bumper carsy (dlaczego one nie mają polskiej nazwy?!), pierwsze automaty do gier wideo. Oczy dziecka zapamiętały lepszy, bogatszy świat. Bo takim był. Późne lata '80 to była najlepsza wersja Bułgarii. Tak uważam, choć może się mylę. Tylko debile piszą o Bułgarii z pełnym przekonaniem.
Współczesny Nesebyr to Bułgaria w pigułce. Śpię w hotelu aspirującym do europejskich standardów - akurat była promocja. Basen nie działa, sauna jest zamknięta. Na tyłach dwa opuszczone stare hotele. Kto wie czy w którymś z nich nie zatrzymaliśmy się w 1988? Nowa część miasta to Polska połowy lat '90 - na jawie śnią się sny o Ameryce i tylko reklamy kowboja z Camelami brak. Bo syf ten sam. Podoba mi się. Lubię tą nieudolność, te kwadratowe próby przeszczepienia lepszego świata na grunt lokalnego marazmu.
Stare miasto jest piękne inaczej. Odrestaurowane, zadbane, wymuskane. Chorwacja. Od rozpaczy wybawia mnie potykacz z dużym napisem po polsku "LOKALNY BIMBER". W środku sklepiku sympatyczne małżeństwo daje do degustacji kilka rodzajów miejscowych trunków. Jeden lepszy od drugiego, nie umiem się zdecydować. Opowiadają o turystach. Najgorsi są Angole. - Wy Polacy, jesteście w porządku, zawsze weźmiecie jakąś butelkę na wynos. Brytyjczycy przychodzą nawalić się za darmo. Degustują wszystko, nigdy nie kupują. Rosjanie byli świetni, brali najdroższe butelki, ale od czasów wojny nie przyjeżdżają. Skończył się covid, ruskich nie ma - ciężko jest.
Przerywam w pół zdania, pytając o przyszłość Bułgarii.
- Przyjechałeś tutaj szukać przyszłości Bułgarii? To trzeba polać ci czegoś specjalnego.
- Przyjechałem szukać przeszłości.
- Aaaaa, tego mamy pod dostatkiem.
Stukamy się kieliszkami bimbru, po którym tracę mowę. Absolutny majstersztyk.
- Sprzedaj mi tego butelkę!
- Nie. To pierwsza tegoroczna śliwowica. Jeszcze nie jest na sprzedaż. Będzie na wiosnę, ale ty już tu nie wrócisz.
Żona gospodarza otwiera butelkę wina i kładzie na ladzie. Twierdzi, że wie jakie będzie mi smakować najbardziej. Chyba nie mam wyjścia.
Siadam nad brzegiem morza i gapię się na fale. Słyszę kwieciste bluzgi Dżordża i widzę smutny wzrok Milena. Odtwarzam w głowie siedem zrujnowanych stadionów. Za każdy wznoszę toast. Próbuję zdobyć się na jakąś pointę, spiąć ten tydzień w klamrę. Nie wychodzi. Jestem jeszcze głupszy niż gdy przyleciałem. Żadnej myśli w głowie. Puszczam muzykę.
Niech pozostanie tylko czerwonego nieba znak
Z czerwonego nieba
W krwi kałuży się odbija świat
Niech pozostanie tylko z czerwonego nieba kwiat
Bo piekielnego nie ma
W krwi kałuży się odbijam ja
Ostatni toast wznoszę w hotelu. Za Tonczo Koleva.
Wiktor Balzarek
Zobacz także:
- Parada wspomnień, czyli bułgarski żużel kiedyś i dziś. Poniedziałek: Płowdiw
- Parada wspomnień, czyli bułgarski żużel kiedyś i dziś. Wtorek: Sofia
- Parada wspomnień, czyli bułgarski żużel kiedyś i dziś. Środa: Łowecz i Plewen
- Parada wspomnień, czyli bułgarski żużel kiedyś i dziś. Czwartek: Wielkie Tyrnowo i Targowiszte