"Półtora okrążenia" to cykl felietonów Marty Półtorak, byłej prezes Stali Rzeszów.
***
Zdaję sobie sprawę z tego, że wszystkich zadowolić się nie da i głosy narzekania po tak dużej imprezie zawsze będą. Osobiście byłam jednak na PGE Narodowym w ostatnią sobotę i myślę, że możemy być dumni z organizacji GP Polski w Warszawie.
Może ktoś powiedzieć, że ściganie nie było pierwszorzędne, że nie było walki przez cztery okrążenia w każdym wyścigu, ale trzeba mieć na uwadze, że na PGE Narodowym ułożono tor jednodniowy. One rządzą się swoimi prawami, co zresztą w historii widzieliśmy też w Warszawie. Generalnie uważam, że w przeszłości stolica widziała gorsze turnieje.
Wiem też, że nie było kompletu publiczności, że praktycznie po raz pierwszy pojawiły się jakieś puste miejsca na trybunach. Nad tym trzeba się pochylić i popracować w sezonie 2024, ale znów - na tle innych zawodów nie ma się czego wstydzić.
ZOBACZ WIDEO: Kulisy kwalifikacji do GP Polski na PGE Narodowym
PGE Narodowy to obok stadionu w Cardiff tak naprawdę jedyny duży obiekt w kalendarzu SGP i nie ma nawet co porównywać obu turniejów i ich otoczki, bo nie chciałabym się pastwić nad Brytyjczykami. Wszyscy wiemy, jakie pustki w ostatnich latach występowały na stadionie w Walii. To porównanie na pewno jest na plus dla Warszawy, która pozostaje najlepszą wizytówką dyscypliny.
Umowa na organizację GP Polski na PGE Narodowym wygasa po sezonie 2024 i wierzę, że zostanie przedłużona. Stolica Polski i miejsce prestiżowe - to są nasze szanse na to, że na zawodach pojawią się osoby, które po raz pierwszy przyjdą oglądać żużel. Zresztą sama mogę to potwierdzić, bo w sobotę miałam okazję obserwować turniej w towarzystwie takich ludzi. Zawody w Warszawie to świetna reklama żużla, tylko musimy patrzeć nieco szerzej.
Są też tacy, którzy w sobotę narzekali na Phila Morrisa za to, że ten wylewał zbyt dużo wody na tor i w ten sposób zepsuł ściganie. Nie jestem fachowcem od nawierzchni, więc trudno mi to oceniać, ale czy my jako Polacy mamy specjalistów od torów jednodniowych? W tej materii akurat nie możemy powiedzieć zbyt wiele, bo zawsze w Grand Prix odpowiadali za to inni.
Zgodzę się jednak z tym, że czasem pan Morris przesadza z ingerencjami w tor. Przykładem niech będzie Wrocław, gdzie podczas jednego z turniejów Grand Prix oglądaliśmy kapitalne ściganie dopiero od momentu, w którym to gospodarze przejęli pałeczkę i zaczęli dbać o nawierzchnię. Zwykle we Wrocławiu oglądamy jedne z lepszych zawodów, czy to w mistrzostwach świata czy w PGE Ekstralidze, co jest dowodem na to, że miejscowi najlepiej wiedzą jak szykować dany tor.
Czytaj także:
- Krzysztof Meyze wraca do sędziowania! Wiadomo, jakie zawody poprowadzi
- Jarosław Hampel ma fatalną wiadomość dla Patryka Dudka